Czytasz = Komentujesz

Czytasz = Komentujesz

Komentarze są bardzo ważne. To właśnie one najbardziej motywują do pisania, więc pozostawcie coś po sobie. Nawet "super" jest w porządku. Przynajmniej wiem wtedy, że ktoś to czyta i go to obchodzi.

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 5



Minął już miesiąc od przyjazdu Josha. Nastał 17 października- urodziny Harriet. Przez to po śniadaniu zrobiło się zamieszanie. W prawdzie złożyliśmy się i kupiliśmy prezent dzień wcześniej, ale mimo wszystko byliśmy zdenerwowani (my- Megan, Jason, David, Jordan, Jecky, Jessy, niestety Josh i ja).
- Ale masz tą książkę, prawda?- spytała po raz kolejny Meggie, kiedy wychodziłyśmy na korytarz.
- Tak- odpowiedziałam.
- Na pewno?
- Tak!
Stałam tak przed drzwiami do naszego pokoju i na wszystkie pytania odpowiadałam tak samo. Wtedy drzwi po naszej prawej się otworzyły i wyszli zza nich Jason i Josh. Na chwilę ucichłyśmy.
- Cześć!- przywitała się z nimi Megan.
- Hej- Jason się do nas uśmiechnął- Wszystko gotowe na dzisiaj po południu?
- Cześć...- mruknęliśmy jednocześnie Josh i ja.
- Jasne, Harriet nic nie podejrzewa. Teraz trzeba tylko dopilnować, żeby tak zostało- odparła entuzjastycznie moja przyjaciółka.
- Dobra, czas się już zbierać na lekcje- zauważył jej rozmówca.
Rozdzieliliśmy się. Jason i ja poszliśmy w jedną stronę, a Megan i Josh w drugą. Odpowiadał mi ten podział.
            Po lekcjach, które nie trwały zbyt długo zebraliśmy się w holu na parterze. Dostaliśmy pozwolenie na opuszczenie obiadokolacji i pójście do miasta. Równo o 14.00 wyszliśmy poza teren szkoły i skręciliśmy w urokliwą dróżkę. Wzdłuż ciągnęły się drzewa i krzewy. Po drodze rozmawialiśmy i śmialiśmy się. To było towarzystwo, w którym czułam się najlepiej. No... Zamieniłabym tylko Josha na Nathana. Właśnie. Spotkałam się jeszcze kilka razy z Nathanem. Jest naprawdę bardzo sympatyczny, świetnie się dogadujemy. Nawet... Zaczął mi się podobać. Ale wracając do rzeczywistości...
- Widzę!- zawołała Harriet.
Przed nami stała mała budka, a w środku siedział stary skrzat. Podeszliśmy i zapukaliśmy do drzwi. Dziwny osobnik otworzył je i skrzywił się na nasz widok pokazując zepsute, pożółkłe zęby. Jego twarz miała kształt trójkąta, a małe oczka obserwowały wszystko uważnie.
- A wy czemu nie w szkole?- zapytał ochrypłym głosem.
- Mamy pozwolenie- powiedział Jordan i podał strażnikowi kartkę z własnoręcznym podpisem dyrektorki.
- Niech wam będzie. Zaraz otworzę portal- zgodził się skrzat-Gdzie chcecie się przenieść? Magiczna czy zwykła dzielnica?
- Zwykła- odparł młody Łowca- Do kiedy mamy czas?
- Do 19.00. Przygotujcie się.
Chwilę później naprzeciwko nas pojawił się kolorowy wir. Pierwszy poszedł Jason, potem Jessy, Megan, Harriet, Jordan, Jecky, Josh i ja na końcu. Wyglądało to jakby po podejściu do portalu jakaś siła nas do niego wciągnęła. Widziałam jak Josh znika w środku. Zawahałam się.
A jeśli coś pójdzie nie tak?pomyślałam.
- Jeśli się boisz, weź rozbieg!- krzyknął skrzat.
Posłuchałam jego rady. Zaczęłam biec i... Nagle wszystko zawirowało. Zanim zdążyłam się zorientować, że spadam, leżałam już na czymś miękkim. No właśnie... Od kiedy ziemia jest miękka? Spojrzałam w dół. Pode mną leżała Jecky.
- To trochę boli- zauważyła- Możesz ze mnie zejść?
- Pewnie. Przepraszam cię- zaśmiałam się.
-  Przynajmniej prezent jest cały- szepnęłam do niej klepiąc swoją torbę.
- Chodźcie!- zawołał David- Już niedaleko!
Faktycznie. Znaleźliśmy się na chodniku przy asfaltowej drodze, która zakręcała w lewo, a przy niej widać było mały, przytulny domek. Szliśmy wzdłuż niej, aż zobaczyliśmy centrum małego miasteczka. Stanęliśmy na skrzyżowaniu i zaczęliśmy rozglądać się po okolicy. Wszędzie znajdowały się małe i duże sklepy, restauracje, ale także domy. Właśnie wypatrzyliśmy cel naszej podróży.
- Jest! Pizzeria po prawej!- zawołał Josh.
Od razu skierowaliśmy się w tamtą stronę. Zajęliśmy miejsca przy stoliku, a Harriet i Jecky poszły zamówić jedzenie.
- Teraz!- powiedział Jason- Wyciągaj prezent.
Zrobiłam co kazał. Wtedy wróciły dziewczyny. Wyciągnęłam kolorową torebkę zza pleców, wręczyłam ją solenizantce i zaśpiewaliśmy Sto Lat.
- Rozpakuj prezent- zaproponowała Megan.
Harriet wyjęła z torebki niezbyt grubą książkę w twardej okładce.
- Jej, to moja ulubiona seria! W dodatku tej jeszcze nie czytałam! Skąd wiedzieliście?
- Ma się swoje sposoby- stwierdziłam
 Potem w czasie jedzenia pizzy Jason nagle się odezwał:
- Jordan, ale dlaczego nie możesz ze mną i Joshem robić tego plakatu na plastykę?
- Mówiłem ci, że wyjeżdżam- odparł tamten.
- Ale dlaczego?
Łowca mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi.
- Mógłbyś powtórzyć?- spytał Czarodziej przesadnie uprzejmym głosem.
Widziałam, że Jessy posłała Jordanowi mordercze spojrzenie.
- Bo ja...
- No co?
Chłopak westchnął i oznajmił:
- Nie mogę, bo razem z Jes wyjeżdżam w weekend nad morze na warsztaty aktorskie.
Zamurowało nas. Znaczy wiedzieliśmy, że ich rodzice się przyjaźnią i w ogóle. Jeździli już razem na wakacje, ale tym razem jechali sami.
- Ach, no tak...- zawołał nagle David- Plaża, słońce, Jes w bikini... Więcej ci do życia nie potrzeba, co?
Wybuchliśmy śmiechem. Wszyscy oprócz Jordana, który wyglądał na lekko rozdrażnionego i Jessy z wielkim rumieńcem na twarzy.
Coś tu się święcipomyślałam.
Po jedzeniu skierowaliśmy się do pobliskiego lasku. Spacerowaliśmy sobie, aż natrafiliśmy na polankę i postanowiliśmy się zatrzymać. Usiedliśmy na trawie i kontynuowaliśmy rozmowy.
- Oj Jason, no nie gniewaj się!- jęknął Jordan- Następnym razem...
- Nie będzie następnego razu!- chłopak udawał obrażonego- Dosyć tego dobrego. Usuwam cię ze znajomych na fejsie!- postanowił.
Czy to w końcu zrobił nie wiem, nie będę wnikać, ale szczerze wątpię. Siedzieliśmy tak jeszcze długo. Było już po 18.00, kiedy ni stąd ni zowąd zaczęło padać. Biegliśmy co sił w nogach, aż nie dotarliśmy znowu do miasteczka. Schowaliśmy się pod dachem jakiegoś sklepu i czekaliśmy. Minęło już trochę czasu i zaczęliśmy się niepokoić. Musieliśmy przecież wrócić na czas.
- Która godzina?- zapytałam.
Megan wyciągnęła telefon, spojrzała na ekran i nagle strasznie zbladła.
- 18.58!- krzyknęła.
Biegliśmy tak szybko, jak nigdy wcześniej. Nie zważaliśmy już na to czy zmokniemy czy nie. Ledwo zdążyliśmy. Gdy dobiegliśmy na miejsce portal był już otwarty. Nie tracąc czasu wskoczyliśmy wszyscy na raz. Skończyło się na szczęście tylko na kilku siniakach. Wróciliśmy do szkoły okropnie zmęczeni.
- Ale to i tak były najlepsze urodziny- podsumowała Harriet, kiedy żegnaliśmy się na korytarzu.
Komentujcie!!!!!!

4 komentarze:

  1. Super. Dzienki, że byłam przez ciebie przygnieciona. A teraz Rozdział 6!

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba śnisz. Musisz troche poczekać

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, fajnie się czytało go z tobą przez jakieś...pół godziny! No bo ty jak to ty musiałaś mi przerywać!!! ;) :)
    Też Cię lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aha. Tak, ja też Cie lubię.

    OdpowiedzUsuń