Czytasz = Komentujesz

Czytasz = Komentujesz

Komentarze są bardzo ważne. To właśnie one najbardziej motywują do pisania, więc pozostawcie coś po sobie. Nawet "super" jest w porządku. Przynajmniej wiem wtedy, że ktoś to czyta i go to obchodzi.

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 13

No i jest! Nareszcie! Enjoy! :p

Perspektywa Elizabeth
Myślałam o informacjach uzyskanych od Charlotte. Spotkaliśmy się z nią jeszcze raz; wcześniej nie starczyło nam czasu na omówienie wszystkiego. Sama dziewczyna wydawała mi się całkiem miła, ale ta jej cała strażniczka, czy opiekunka, jak kto woli, wzbudzała we mnie raczej negatywne uczucia. Wyrocznia wyjaśniła nam też, że istnieją dwa rodzaje przepowiedni:
nieodwracalna (niezmienna)- czyli taka, jak nasza, kiedy przez Charlotte przemawia jakaś dziwna siła, przez którą zaczyna rymować i przepowiadać przyszłość ubraną w niezrozumiałe sformułowania; nie da się jej uniknąć
oraz
zależna (zmienna)- występuje w postaci rady, jest zwykle dość istotna i ma wpływ na dalszy rozwój wydarzeń; można spróbować się do niej nie zastosować, choć najczęściej to, co wydaje się wyjściem z sytuacji i możliwością własnego wyboru, okazuje się spełnieniem rady co do joty.
Siedziałam na jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym i czekałam, aż pani Herroul przyniesie nowy opatrunek. Taaak… Moja nieszczęsna ręka nadal dawała o sobie znać. Poprzedniego dnia cała szkoła została z powrotem zapełniona przez uczniów. Został nam ostatni dzień wolności, który wcale nie miał być taki beztroski. Za jakieś 2 godziny, a mianowicie o 9.00 (No wiem, wstawać o 7.00 w ostatni dzień przerwy świątecznej? Masakra.) wybieramy się do miasta. Tym razem użyjemy teleportu i zostaniemy przeniesieni w wyznaczone miejsce, ponieważ idą wszystkie 1 i 2 klasy gimnazjum.
Wreszcie dostanę różdżkę! Pamiętam, jak czytałam książki fantasy i zastanawiałam się, jakby to było posiadać magiczne moce. Wtedy nie miałam pojęcia, że je mam.
Po powrocie ze szkolnych zakupów wychowawcy rozdadzą wszystkim nowe plany i dopiero wtedy dostaniemy czas na odpoczynek. No cóż, różdżka jest tego warta.
- Już jestem- powiedziała pani Herroul, wchodząc do pomieszczenia- twoja dłoń wygląda coraz lepiej i myślę, że niedługo się zagoi- usiadła obok mnie i zaczęła owijać moją lewą dłoń świeżym bandażem.
Miała rację. Nie bolała już tak bardzo przy każdym dotknięciu. Powoli zaczynałam nią coraz swobodniej operować.
- Oczywiście musisz się przygotować, że zostanie mała blizna. Szkło wycięło dość dużą ranę- dodała po chwili.
- Tak, wiem- westchnęłam.
No właśnie. Wersja dla nauczycieli i innych uczniów- kolejny wypadek ze szkłem. Jakimś cudem nikt nic nie podejrzewał, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Dziękuję pani bardzo- powiedziałam, kiedy „ochronna powłoka” była gotowa.
- Nie ma za co- odparła pielęgniarka- Ach, jeszcze jedno. Pani dyrektor prosiła, żebyś przyszła do jej gabinetu.
- Przepraszam… Co?- wpatrywałam się w kobietę szeroko otwartymi oczami- Wie pani z jakiego powodu?
- Niestety nie.
- No cóż… Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia. 
- Do widzenia.
Prawie pobiegłam do drzwi i szybko wyszłam na korytarz. Zalała mnie panika. Przywarłam do ściany. Co jeśli dowiedziała o naszych wyprawach do Charlotte? Jak zareaguje? Jakie będą konsekwencje? I dlaczego akurat ja? Wzięłam się w garść. Podejdę do tego z godnością. Mówi się trudno… Ruszyłam w stronę schodów, żeby wspiąć się na pierwsze piętro. Właśnie zaczynałam wchodzić na górę, kiedy zobaczyłam Megan i Jecky schodzące na śniadanie.
- Hej! Idziesz z nami do jadalni?- zapytała Jecky.
- Dołączę do was za chwilę. Muszę iść do gabinetu dyrektorki.
- Dlaczego?- zmarszczyła brwi.
- Wezwała mnie- odparłam.
Starałam się nie dać nic po sobie poznać, ale Megan chyba wyczytała z moich oczu obawy, bo gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Pani Dophet? Chyba nie myślisz, że…- zaczęła, ale przerwała jej Łowczyni.
- No co ty! Jak miałaby się dowiedzieć?
- Charlotte mówiła, że oni wiedzą- wtrąciłam- Ale mniejsza z tym. Muszę iść. Za chwilę do was przyjdę.
- Okej- mruknęła Megan.
Ruszyłam dalej. Na górę i prosto korytarzem. Dotarłam do drzwi z gładkiego, jasnego drewna ze złotą tabliczką. Zapukałam. Mimo powtarzania w myślach, że to nic takiego, panika znowu zaczynała wychylać się na zewnątrz. Usłyszałam przytłumiony głos pani dyrektor:
- Proszę!
Otworzyłam drzwi i… Wydałam z siebie jęk pełen irytacji i zgorszenia. Po co się tak martwiłam? Chociaż i tak wolałabym w tamtym momencie być inną osobą…
- Panno Michles! Co to miało znaczyć?- kobieta spojrzała na mnie karcąco.
- Nic, przepraszam panią- mruknęłam, myśląc tylko o tym, żeby zachować spokój i nie zrzygać się z rozpaczy.
Pokój wyglądał jak typowy gabinet szkolnego dyrektora. Szafki ustawione przy ścianach, zasłony przy oknach i pasujący dywan, duże biurko, za którym siedziała pani Dophet oraz dwa krzesła po drugiej stronie. Na jednym z nich siedział mój prześladowca z dzieciństwa, a mianowicie mój kuzyn Ethan.
Wyglądał tak, jak pół roku temu, kiedy widziałam go po raz ostatni. Myślałam, że nie będę musiała na niego patrzeć przez najbliższe dziesięć miesięcy, ale jak widać się myliłam. Miał na sobie luźny T-shirt i wyświechtane dżinsy, zauważyłam też tęczową gumową bransoletkę na jego lewym nadgarstku. Jego włosy były, jak zwykle, krótko przystrzyżone. Spojrzał na mnie swoimi dużymi brązowymi oczami i wykrzyknął:
- Lisia! Hej! Cieszysz się, że mnie widzisz?
Wprawdzie mój entuzjazm na jego widok można było porównać do reakcji osoby, która właśnie zdała sobie sprawę, że wdepnęła w gówno, ale na głos powiedziałam tylko:
- Jak mogłabym się nie cieszyć?
Usiadłam na drugim krześle i jeszcze raz spojrzałam na niego kątem oka. Nie mogłam uwierzyć, że on tydzień temu skończył 17 lat! Może i był mądry i miał dobre oceny, ale co do dojrzałości, dorównywał chłopcom w moim wieku. Jeśli nie gorzej.
- No dobrze- zaczęła dyrektorka- Panno Michles, jak pewnie zdążyła się Pani zorientować, pan Yeleann przeniósł się do naszej szkoły. Będzie kontynuował naukę w klasie 2 b liceum na poziomie rozszerzonym eliksirów i fizyki zaklęć.
Moja nikła nadzieja na to, że może przyjechał w odwiedziny, została roztrzaskana w drobny mak i zmieszana z ziemią.
- Rozumiem- powiedziałam niechętnie.
Chyba już nie mogło być gorzej.
- Chciałabym też poprosić Panią, żeby przed śniadaniem oprowadziła Pani pana Yeleanna po naszej szkole.
A jednak mogło.
- Oczywiście. Z przyjemnością- zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.
- Świetnie. Na pewno pan Yeleann będzie wdzięczny- zerknęła na niego, a on pokiwał grzecznie głową- Możecie już iść.
Kiedy tylko zamknęłam drzwi, spuściłam głowę i wypuściłam powietrze przez usta.
- Chodź- zwróciłam się do Ethana.
Zeszłam z nim na parter i skierowałam się w stronę jadalni.
- Ej! Miałaś mnie najpierw oprowadzić!- zaprotestował.
- Wiem, za chwilę. Najpierw muszę powiedzieć coś przyjaciołom- odparłam.
- Właśnie! Słyszałem, że mój ulubiony Joshua też tu jest- uśmiechnął się do mnie złośliwie.
Skrzywiłam się. Josh nienawidził swojego pełnego imienia, a ja to od niego przejęłam w czasie tych 10 lat znajomości.
- Tak. Skąd to wiesz?- sądząc po sposobie, w jaki to powiedział wywnioskowałam, że w jego mniemaniu nadal jestem wściekła na Josha.
- Mam swoje źródła- mruknął.
- Jestem przekonana, że ucieszy się na wieść o twoim przyjeździe. Zawsze „baaardzo” cię lubił i z tego, co wiem nic się w tej kwestii nie zmieniło. Może potem się gdzieś spotkamy? Chętnie przyprowadzę jego i resztę moich przyjaciół.
- Zaraz…- zmarszczył brwi- Przecież ty go nienawidzisz.
- Och!- udałam zaskoczenie- Nie wiedziałeś? Już jakiś miesiąc temu się pogodziliśmy- tym razem na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech- Twoje „źródła” chyba nie są do końca aktualne.
- Możliwe. Już dawno miałem je zmienić- wzruszył ramionami.
Doszliśmy do jadalni.
- Okej. Zostań tu, zaraz wrócę- nie czekając na odpowiedź weszłam do środka.
Szybko podbiegłam do naszego stołu i opadłam na miejsce obok Megan i Jasona.
- Cześć!- zawołała moja przyjaciółka.
- Jakie wieści?- spytał Josh.
- Nic strasznego. Nie chodziło o Charlotte- uspokoiłam wszystkich.
- Więc o co?- David oderwał się od prób wywalenia na podłogę talerza Jordana, kiedy ten nie patrzył.
Zaczęłam chichotać pod nosem i rozejrzałam się dookoła, żeby się upewnić, czy mój kuzyn został na miejscu.
- Powiesz nam w końcu?- zapytała zniecierpliwiona Jecky.
Spojrzałam na Josha.
- Znowu zobaczysz największego idiotę na świecie- oznajmiłam nadal się uśmiechając.
Na sekundę zapadła cisza, a potem Josh wybuchł śmiechem. Po chwili do niego dołączyłam, nie zważając na zdezorientowane miny reszty.
- Wooohoo! Ludzie, robimy dzisiaj imprezę powitalną! Ethan Yeleann przyjechał!- wykrzyknął i zaczął śmiać się jeszcze bardziej.
- Czy ktoś nam do cholery wyjaśni kto to?!- Jason wychylił się do przodu przez stół, chwycił Josha za ramiona i mocno nim potrząsnął.
- To mój kuzyn- odpowiedziałam ocierając łzy rozbawienia- Starszy o cztery lata. Przeniósł się tutaj- spojrzałam na ekran telefonu. 7:50- Dyrektorka kazała mi go oprowadzić, więc chyba nie zjem dzisiaj śniadania- sięgnęłam po jabłko leżące w koszyku pełnym owoców.
- Może ci pomogę?- zaproponował Josh- Pójdzie nam szybciej.
- Nie trzeba, poradzę sobie. No to… Do zobaczenia za godzinę na dziedzińcu.
Kiedy dotarłam z powrotem do Ethana, zobaczyłam, że uważnie przygląda się jednemu siedemnastolatkowi, siedzącemu przy ścianie z podręcznikiem do historii magii w rękach.
Westchnęłam. To była kolejna ciekawa rzecz. Ethan wolał chłopaków.
- Podoba ci się?- spytałam wyrywając go z zadumy.
- Co? Wcale nie!- zaprzeczył, ale dostrzegłam w jego oczach, że to nie była do końca prawda.
- No dobra kochasiu- pociągnęłam go za rękaw i skierowałam się w stronę sali do  W-F’u- Mam ci pokazać szkołę czy nie?
***
Ledwo się wyrobiłam, ale w ostatniej chwili stanęłam razem z resztą klasy na dziedzińcu, w pośpiechu zapinając kurtkę. Byłabym szybciej, gdybym nie musiała wrócić się do pokoju po pieniądze. Mogłam poprosić Megan, żeby je wzięła. Jednak najważniejsze, że zdążyłam.
- Co tak długo?- spytała cicho Jessy.
Lekko uniosłam rękę, w której trzymałam kopertę od rodziców, kiedy usłyszałam swoje nazwisko wyczytane przez panią Glossdrop.
- Jestem!- zawołałam i odetchnęłam z ulgą.
Teoretycznie się nie spóźniłam.
Kiedy wszystko było gotowe nauczyciele ustawili nas w kolejkę i zaczęli podprowadzać po kolei do otwartego chwilę wcześniej przejścia. Czekając na swoją kolej, rozglądałam się dookoła, próbując dostrzec Nathana. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały i obdarzył mnie szerokim uśmiechem. Odwzajemniłam go, a kiedy odwróciłam się powrotem w kierunku portalu, okazało się, że za chwilę moja kolej. Zobaczyłam, jak Jason znika w przejściu, potem Megan i Jessy. Przede mną był jeszcze Josh, którego też szybko straciłam z pola widzenia. Zawahałam się przez ułamek sekundy, zanim zanurzyłam się w falującą materię.
Otuliła mnie powłoka lekka, jak mgła i aksamitna, jak jedwab. Zobaczyłam czarną nicość i miliony różnokolorowych iskierek migoczących wokół mnie. Przypomniało mi się, że im dłuższa jest odległość do pokonania, tym więcej czasu spędza się w portalu. Ktoś mi o tym kiedyś wspomniał. Nagle zobaczyłam światło i wynurzyłam się na zewnątrz. Przez chwilę nic nie widziałam, więc po wykonaniu kilku kroków potknęłam się. Pewnie zaryłabym twarzą w ziemię, gdyby ktoś mnie nie podtrzymał.
- W porządku?- usłyszałam głos Josha.
- Poza wrażeniem, że prawie oślepłam? Chyba tak- odparłam powoli odzyskując zdolność widzenia.
Powitał mnie jego ciepły uśmiech. Nadal trzymał mnie za ramiona. Nagle poczułam coś dziwnego. Jakby… jakby całe moje ciało było zrobione z chmur. Jednocześnie miękkie i lekkie, bez zmartwień, ale też delikatne, słabe, które można rozwiać jednym podmuchem. Ale to uczucie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Odsunęłam się od Josha, obdarzając go nieśmiałym uśmiechem.
Dołączyliśmy do reszty. Znajdowaliśmy się w jednej z dzielnic pobliskiego miasteczka. Było tam mnóstwo sklepów. Wszędzie wisiały szyldy i ozdoby świąteczne, których jeszcze nie zdjęto. Przez kilka minut po prostu rozglądaliśmy się. Próbowaliśmy to ogarnąć.
- To już wszyscy?- zapytała pani Glossdrop, żeby po chwili sobie odpowiedzieć- Na to wygląda. No dobrze, chodźcie bliżej i zróbcie miejsce dla następnej klasy.
Podeszliśmy do niej, więc kontynuowała:
- Najpierw zaprowadzę was do sklepu z różdżkami, gdzie, oprócz zakupu różdżek, czeka was jeszcze pewna niespodzianka. Potem będziecie mieć dwie godziny wolnego czasu i czeka nas powrót do szkoły. Spotkamy się tutaj. Zrozumiano? Świetnie. Chodźcie ze mną.
Ruszyliśmy ulicą w lewo i po chwili zatrzymaliśmy się przed dużym sklepem z okazałą wystawą. Przez szybę widzieliśmy różnego rodzaju różdżki: bogato zdobione, skromne, ze specjalnymi rękojeściami… Większość z uczniów, którzy przyszli przed nami już wyszła, ale i tak było tam trochę ludzi. Po przekroczeniu progu od razu owionął mnie zapach kwiatów, cynamonu i mokrego drewna. Całość tworzyła dość dziwną i duszącą woń. Pani Glossdrop podeszła do lady i rozmawiała przez chwilę z mężczyzną w średnim wieku, po czym oboje do nas podeszli.
- Dzień dobry, nazywam się Rick. Będę nadzorował wybory różdżek w waszej grupie. Proszę tędy- wskazał ręką krótki korytarz z drzwiami po bokach i na końcu.
Skierowaliśmy się do tych na wprost. Weszliśmy do środka za panią Glossdrop i Rickiem. Zobaczyliśmy skrzynie pełne różdżek. Byliśmy, aż oszołomieni tym widokiem… i zapachem. Po pomieszczeniu roznosiły się różne wonie. Od odurzających i słodkich, przez rześkie i zachwycające, do ohydnych i duszących. Lekko zakręciło mi się w głowie.
- Ach ten Daniel, zawsze zapomina zamknąć skrzynie- mruknął Rick i zasunął wieka pojemników, a mi od razu zrobiło się lepiej; zapachy nie były już tak intensywne- Dobrze. Ustawcie się w kolejkę, najlepiej alfabetycznie- kiedy zrobiliśmy co kazał, kontynuował- Jak się nazywasz?- zapytał pierwszą osobę.
- Simon Abuse.
I rozpoczął procedurę wyboru. Mieliśmy otworzyć serca, umysły i nosy, żeby znaleźć właściwą różdżkę. Niecierpliwie czekałam na swoją kolej. Na początku byłam tak przejęta, że nie słyszałam, co odpowiadała Jecky, więc zobaczyłam dopiero efekt końcowy: prosta jasnobrązowa różdżka z błękitną rękojeścią, wysadzaną granatowymi kamyczkami w kształcie łez. W końcu przyszedł mój czas. Podeszłam do Ricka i przedstawiłam się.
- Elizabeth Michles, pół Czarownica, pół Muza.
- Michles…- mruknął pod nosem, sięgając po kilka kawałków drewna- Dobrze. Teraz oczyść myśli- podstawił mi pod nos pierwszą próbkę.
Pachniała okropnie. Jakby ktoś zebrał swój pot i wlał do pojemnika z kompostem. Odsunęłam się o krok, ledwo powstrzymując mdłości. W całej procedurze chodziło o to, że każda z próbek została pokryta zaklęciem, które spowodowało przemienienie jej cech magicznych, zalet i wad w zapach. Dla niektórych dana rzecz może mieć zachwycającą woń, a u innych powodować…  na przykład mdłości.
- A więc jarzębina odpada- stwierdził mężczyzna.
Podał mi jeszcze pięć następnych, na które reagowałam różnie, aż doszło do jednego, wyjątkowego. Poczułam… las po deszczu i… książki. Tak, kartki z książek.
- Och! Jest piękne!- westchnęłam- Co to?
- Wierzba płacząca- zobaczyłam, że lekko się uśmiecha.
Następnie przyszła pora na składnik dodający mocy i pozwalający operować zaklęciami. Tym razem wąchałam fiolki z płynami. Przy co drugiej próbce łzawiły mi oczy i zaczynałam kaszleć, a reszta była jakaś taka niepełna. Nagle zauważyłam fiolkę, której nie podał jeszcze nikomu.
- A ta?- wskazałam ją.
- Wątpię, żeby ci przypasowała- odparł pospiesznie Rick.
- Dlaczego?- zdziwiłam się.
- Bo jesteś taka delikatna, a…- zawahał się- A ten składnik zazwyczaj wybierają Banshee…- szepnął.
Banshee…? Coś mi to mówi…
- Ale chyba mogę spróbować, prawda?- zapytałam lekko zirytowana.
- Skoro nalegasz…- westchnął.
Odetkał koreczek, a ja nachyliłam się, żeby powąchać. Owionęła mnie woń mięty, jabłek, miodu i wiśni. Miała taką głębię, jakby przesyłała mi uczucia. Naraz zachciało mi się płakać jak dziecko, albo wrzeszczeć i kopać ściany w furii, a jednocześnie byłam obnażona z emocji i wolna. Szczęśliwa… Z trudem opanowałam się, cofnęłam o krok i gwałtownie wciągnęłam świeże powietrze.
- Wszystko w porządku?- zapytał zaniepokojony Rick.
- Tak, tylko…
- Co?
- To było idealne…- dopiero po chwili zorientowałam się, że powiedziałam to na głos.
Zdziwiony mężczyzna nadal spoglądał na mnie kątem oka, ale przeszedł do ostatniej części. Wyciągnął swoją różdżkę i wycelował w moje serce. Mała iskierka przebiegła po przedmiocie i jego ręce, aż do głowy. W iskrze było zawarte moje podświadome wyobrażenie idealnej różdżki. Niby niejasne, ale płynące z serca. Rick na chwilę zmarszczył brwi, a potem podszedł do jednej ze skrzyń i zaczął szukać. W końcu wyciągnął  26 centymetrową różdżkę. Wyszeptał przy niej kilka słów, nadając jej  właściwy wygląd. Była z ciemnego drewna z delikatnymi, niemal niewyczuwalnymi wgłębieniami w kształcie pnączy, oplatających ją na całej długości, o kolorze srebrnym i oszlifowanym błękitnym kamieniem na czubku, który wyglądał, jakby kłębiła się w nim mgła. Wpatrywałam się w nią z szeroko otwartymi oczami.
- Wierzba płacząca, zabarwiona na ciemniejszy kolor i umocniona zaklęciem, by była twardsza, Lilium Obducet Sanguinis Undis…- pani Glossdrop gwałtownie wciągnęła powietrze, zawahał się- Lilia Krwistych Fal oraz Kamień Dusz- podał mi swoje dzieło.
- Cóż… Dwie ostatnie rzeczy nie zabrzmiały przyjemnie- spojrzałam niepewnie na Ricka.
- Owszem- odparł- Jednak ta różdżka pokazuje kim będziesz, albo już jesteś- zmrużył oczu- Nie często jest to tak wyraźne.
Podziękowałam mu i pani Glossdrop odprowadziła mnie do kasy. Zapłaciłam za różdżkę i usiadłam razem z resztą klasy. Nie odzywałam się zbyt wiele, czekając na pozostałych przyjaciół; myślałam nad tym, co powiedział mi Rick i reakcją nauczycielki. Znowu starałam się cokolwiek zrozumieć, ale nie do końca mi się to wychodziło. Minęło trochę czasu, zanim się zebraliśmy, jednak gdy to nastąpiło, pani Glossdrop stanęła przed nami i oznajmiła:
- Przyszedł czas na niespodziankę- zaczęliśmy naraz zadawać pytania i snuć wywody nad tym, co to za niespodzianka- Uspokójcie się!- kobieta spoważniała, a my ucichliśmy- Jak wiecie, mimo wszelkich środków bezpieczeństwa, nasz świat nadal może być niebezpieczny. Co roku słyszy się o przypadkach ataków magicznych stworzeń, czy napaści mniejszych demonów. Zdarzają się różne rzeczy. Dlatego też, oprócz WOG’u, od tego tygodnia będziecie pobierać lekcje podstawowej samoobrony- rozległy się okrzyki zaskoczenia- Reszty dowiecie się na pierwszej lekcji. Teraz przejdziemy do sedna niespodzianki. Cóż, w czasie walki, trzeba mieć się czym bronić…
Gestem nakazała nam za nią podążyć. Przeszliśmy na sam koniec budynku i weszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Rozejrzeliśmy się dookoła i otworzyliśmy usta ze zdziwienia. Wszędzie wisiały i stały w gablotach różne rodzaje broni. Zaczęliśmy przekrzykiwać siebie nawzajem, chcąc dowiedzieć się o co tak naprawdę w tym chodzi. Jednocześnie nie mogliśmy się nadziwić temu, że ktokolwiek miałby dać nam broń do ręki.
- Cisza!- usłyszeliśmy czyjś stanowczy głos.
Do pokoju wszedł starszy mężczyzna. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Miał siwe, potargane włosy i zimne, stalowoszare oczy. Ostre rysy twarzy jeszcze podkreślały jego stanowczość. Stanął w wejściu i obrzucił nas podejrzliwym spojrzeniem.
- Wszyscy ustawcie się w kolejkę- rozkazał- zaraz zaczniemy przydział.
Pani Glossdrop chrząknęła.
- Generale? Bardzo cieszy mnie, że to właśnie Pan zajmie się tegorocznym przydziałem. To dla nas wielki zaszczyt, tylko…- zawahała się, po czym dodała trochę ciszej- Niech Pan nie będzie zbyt ostry… To tylko dzieciaki…
- Nonsens… Może i to pierwszaczki, ale nie mam zamiaru się z nimi cackać- prychnął mężczyzna- Zack!- ryknął w stronę zaplecza.
Zack? Skądś znałam to imię… Właściwe wspomnienie już prawie wysunęło się na wierzch i nagle zniknęło. Zmarszczyłam brwi zdezorientowana.
- Tak, Generale?- usłyszeliśmy przytłumiony głos chłopaka.
- Jest ich dość dużo, więc tym razem będziesz musiał zrobić kilka kursów, szczególnie, że wyczuwam tu kilka wyjątkowych osób.
- Naprawdę aż tyle?- zapytał Zack.
Mignęły mi przed oczami jego orzechowe włosy i jasnozielone tęczówki, kiedy wychylił się zza rogu, żeby ocenić sytuację. Westchnął ciężko.
- Właśnie dlatego nie lubię rozpoczęć drugich semestrów…
***
Pół godziny później staliśmy z powrotem na ulicy. Pani Glossdrop powiedziała, że ona i reszta nauczycielek przetransportuje nasze nowe nabytki do szkoły, wprost do naszych pokoi, więc nic nam nie ciążyło. Mogliśmy się teraz rozdzielić. Jason, Jordan, David, Jessy, Megan, Jecky, Josh i ja, postanowiliśmy pójść na centralny rynek. Skierowaliśmy się do jednej z kawiarni i zajęliśmy stolik przy oknie, z wygodnymi kanapami. Zamówiliśmy sobie po gorącej czekoladzie. Rozmawialiśmy o wszystkich rzeczach, które przyszły nam na myśl i przez chwilę poczułam się tak, jakby wcale nie było żadnej wyroczni, tuneli pod biblioteką i latających książek. Wypiłam ostatni łyk czekolady i z westchnieniem spojrzałam przez okno na zaśnieżone chodniki, wyłączając się na chwilę z rozmowy.
- O czym myślisz?- usłyszałam szept Megan po lewej.
- Nie wiem- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ponownie wzdychając.
- Hej! Trzeba cię trochę rozweselić- oznajmiła- Chyba nawet wiem jak- nagle zwróciła się do reszty- Elizabeth i ja urywamy się na chwilę. Nie macie nic przeciwko?
Nikt się nie sprzeciwił, więc przyjaciółka pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia, zatrzymując się tylko, żeby wziąć nasze kurtki.
- Dokąd idziemy?- zapytałam, kiedy znalazłyśmy się na zewnątrz.
- Zobaczysz- odparła tajemniczo Meggie.
Przyprowadziła mnie do małego sklepiku na końcu ulicy. Po jego ścianach wiły się błyszczące, kolorowe pnącza. Wyglądał jak mały domek, w którym mieszka znana w całej okolicy starsza pani, traktująca wszystkie dzieci, jak własne wnuki. Jednak był to sklep. W środku stały półki pełne kolorowych słodyczy i małych upominków.
- Odkryłam to miejsce pod koniec zeszłego roku i nie zdążyłam o nim nikomu powiedzieć, więc jesteś pierwsza- zdradziła Megan.
- Przytulnie tu- stwierdziłam.
Przez kilka minut przeglądałyśmy słodkości i wymyślne gadżety, śmiejąc się prawie cały czas. Miałyśmy już wychodzić, kiedy podeszła do nas sprzedawczyni.
- Przepraszam dziewczynki, ale właśnie wprowadziliśmy nowy produkt i zastanawiałam się czy nie chciałybyście go przetestować- uśmiechnęła się- Oczywiście za darmo- dodała po chwili.
Spojrzałyśmy na siebie lekko zdziwione.
- Eemmm… Tak, jasne- powiedziała Megan.
Kobieta przyniosła tacę z kilkoma plastikowymi kubeczkami. Podała nam po jednym.
- To coś na wzór napoju energetycznego, tylko bez wszystkich szkodliwych substancji. Jest o wiele zdrowszy- uśmiechnęła się jeszcze szerzej i gestem zachęciła nas do spróbowania.
Podniosłam kubeczek do ust i wzięłam łyk. Po moim języku spłynęło coś na kształt mocno rozwodnionego, strasznie przesłodzonego soku wieloowocowego. Zaraz po połknięciu pojawił się gorzko-kwaśny posmak.
- Eeee… Ma bardzo… Interesujący smak…- zmusiłam się do lekkiego uśmiechu, ale Megan była skrzywiona.
- Och… To świetnie!- jak widać kobieta była strasznie łatwowierna, bo w ogóle się nie zorientowała i ponownie podstawiła nam tacę- Proszę weźcie jeszcze po jednym!
- Nie dziękuję- odparłam szybko- Musimy już iść. Do widzenia!
Wyprowadziłam Meggie na zewnątrz. Kiedy tylko odeszłyśmy kawałek, moja przyjaciółka wystawiła język z obrzydzeniem.
- Ohyda!- wykrzyknęła- Chce mi się po tym rzygać! Oceniam to na -0.
- Co? -0?- zapytałam.
- No.
- A nie, no nie wiem… -10 skoro jest tak źle?
- Nie! To jest -0! El, masz bujną wyobraźnię! Wyobraź je sobie!
Poczułam zbliżającą się głupawkę i w mojej głowie pojawiła się myśl. Megan otworzyła drzwi kawiarni, w której zostali nasi przyjaciele.
- Okay, wyobraziłam sobie- zaczęłam- Moje -0 ma krótką, różową spódniczkę, ostatnio przefarbowało się na rudo, a 2 lata temu zrobiło sobie piercing. Aha, i chodzi na 20 centymetrowych szpilkach, bo jest niskie.
Obie wybuchłyśmy śmiechem, podchodząc do naszego stolika.
- A moje ma na głowie kolorową czapeczkę z wiatraczkiem i nosi dżinsowe rurki za kolana oraz koszulkę z napisem „I love Justin Bieber”.
Zaczęłyśmy się śmiać jeszcze głośniej i usiadłyśmy na swoich miejscach.
- Dobra- Jessy spojrzała na nas badawczo- Nie wiem, co brałyście, ale ja też chcę trochę.
Tym razem wszyscy zaśmiewaliśmy się do rozpuku, nie zważając na lekko karcące spojrzenia kelnerek. Wróciliśmy do rozmów. Tym razem czułam się trochę lepiej. Było we mnie więcej pozytywnej energii. Po jakimś czasie usłyszałam dźwięk alarmu, który ustawiłam w telefonie dzień wcześniej. Spojrzałam na wyświetlacz. 11:00.
- Sory, ale muszę iść- podniosłam się z kanapy z przepraszającym uśmiechem.
- Co? Dlaczego?- spytał Jordan.
- Umówiłam się z Nathanem- poczułam delikatne pieczenie na policzkach- Spotkamy się przy portalu, ok?
Pożegnałam się ze wszystkimi, wyszłam na zewnątrz i wybrałam numer Nathana.
***
Perspektywa Josha
Fakt, że Elizabeth poszła spotkać się z Nathanem był dla mnie odrobinę przygnębiający. Do tego zarumieniła się, mówiąc o nim… Starałem się nie dać po sobie niczego poznać, ale to nie było łatwe.
Postanowiliśmy wyjść się przejść. Wszystko było przyprószone śniegiem, więc miasteczko wyglądało prawie jak z jakiejś baśniowej opowieści. Z naszych ust, przy każdym słowie, wydobywała się para. Nie odzywałem się już od dłuższej chwili. Obserwowałem ludzi idących dookoła, każdy w swoją stronę, kiedy usłyszałem, że ktoś mnie woła. Odwróciłem się i zobaczyłem Martina, Juliana, Simona i Petera.
- Hej, Josh- przywitał się Simon- Możemy pogadać?
Spojrzałem na nich nieufnie, nadal mając w pamięci naszą ostatnią rozmowę[i].
- Dobra- zgodziłem się niechętnie- Idźcie, potem was znajdę- zwróciłem się do swoich przyjaciół.
Poczekaliśmy, aż odeszli.
- Więc czego chcecie?- spytałem prosto z mostu.
- Cóż… Od dłuższego czasu zastanawialiśmy się nad pewną kwestią- zawahał się Peter- Pamiętasz naszą rozmowę w Morto?
- Jak mógłbym jej nie pamiętać?- prychnąłem.
- Tak…- zamilkł na chwilę, po czym wszyscy się we mnie wpatrzyli- Jak to zrobiłeś?
- Co zrobiłem?- zapytałem zdezorientowany.
- No wiesz…- wtrącił Martin- Chodzi o to, że jeszcze na tej wycieczce do teatru Elizabeth nie chciała na ciebie patrzeć, a następnego dnia zachowywaliście się, jakby nic się nigdy nie stało.
Zaśmiałem się gorzko.
- Obawiam się, że nadal nie jesteście godni wyjawienia moich sekretów- spojrzałem na nich z wyższością- Zresztą, co was to obchodzi?
- Jesteśmy po prostu ciekawi- powiedział Julian- To wyglądało dość niezwykle. Taka nagła odmiana…
- Okay- westchnąłem- W podstawówce El była moją najlepszą przyjaciółką. Potem zdarzyła się pewna rzecz, kilka innych wyszło na jaw, nawet nie wszystko było moją winą… Ale zraniłem ją, to prawda i mimo, że chciałem jej potem wszystko wyjaśnić, nie chciała mnie słuchać. W dniu wycieczki w końcu udało mi się z nią porozmawiać i powiedziałem jej prawdę. Wybaczyła mi. Tyle- widziałem, że byli zaciekawieni szczegółami, więc dodałem- Więcej nie musicie wiedzieć, a teraz przepraszam, ale chcę wrócić do reszty.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku moich przyjaciół, zostawiając ich lekko skołowanych.
***
Perspektywa Elizabeth
Weszłam do eleganckiej restauracji i zdjęłam kurtkę. Wszystko było utrzymane w wytwornym, tajemniczym stylu. Z głośników przy suficie płynęła spokojna, łagodna muzyka. Poczułam się trochę nieswojo wśród ludzi siedzących przy stolikach pełnych jedzenia, trzymających w dłoniach zdobione sztućce… Niektórzy wpatrywali się w siebie z pożądaniem i flirtowali w najlepsze, inni radośnie rozmawiali o zupełnie nieistotnych i zarazem ważnych rzeczach, a jeszcze inni obdarzali siebie nawzajem sztucznymi uśmiechami, załatwiając interesy. Ci ostatni jeszcze bardziej popsuli mi humor. W każdym miejscu tego miasteczka widziałam naturę Dispartam, ale oni pokazywali, że niczym nie różnią się od normalnych ludzi. Dla nich liczy się tylko jedno…
W tym momencie podszedł do mnie kelner.
- Pozwoli Pani?- zapytał, wyciągając rękę po moją kurtkę.
- Emmm… Tak, oczywiście - szybko wyjęłam z kurtki telefon i wsunęłam go do tylnej kieszeni dżinsów- Proszę- podałam kelnerowi okrycie.
- Dziękuję- odparł uprzejmie- Pan Sneul już czeka- wskazał jeden ze stolików znajdujących się głębiej w sali.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i ruszyłam w tamtym kierunku. Już z odległości kilku metrów, zobaczyłam znajomą czarną czuprynę i herbaciane oczy wpatrzone w ekran telefonu. Nie zauważył mnie i po sekundzie mój telefon zaczął wibrować. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek.
- Hej- uśmiechnął się- Co tak długo?
- Byłabym szybciej, gdyby wybrał Pan bardziej ustronne, mniejsze miejsce, Panie Sneul- powiedziałam ironicznie.
- Taaak… Chyba powinienem cie uprzedzić, że pójdziemy do takiego miejsca- zaśmiał się- Ale nie masz nic przeciwko, prawda?
- Nie- odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą- Jest okay.
- To dobrze. Jak zakupy?
- Super! Różdżka jest śliczna, a sztylet idealnie leży mi w ręce.
- Czyli było warto zrywać się tak wcześnie z łóżka?
- Chyba tak. A co z tobą?- zapytałam.
- Nic specjalnego- skrzywił się- Nuda. Jak zwykle- spuścił wzrok i westchnął.
- Ale gdybyś nie przetrwał tej nudy, nie moglibyśmy się teraz spotkać- spojrzał z powrotem na mnie, a w jego oczach zabłysnęły iskierki.
- Racja- przysunął się do stołu- A zdecydowanie powinniśmy spędzać ze sobą więcej czasu- nachylił się do mnie i delikatnie mnie pocałował.
Przebiegł mnie lekki dreszcz.
- Zdecydowanie się zgadzam- szepnęłam.
***
Perspektywa Megan
Jego brązowe oczy ciągle przeskakiwały od moich oczu do moich ust. W końcu poczułam jego usta na swoich i… Zaczęłam walczyć z pokusą odsunięcia się od niego. Tym razem było jakoś inaczej. Zawsze czułam iskierki przechodzące przez nas oboje, a teraz… Miałam wrażenie, że on nie ma w tym swojego wkładu. Nie rozumiałam tego… Zrobiłam coś źle?
Odsunął się. Starałam się zamaskować moje przeczucie uśmiechem.
- Chyba powinniśmy już wracać- mruknął Jason- Będą się zastanawiać gdzie zniknęliśmy. Poza tym za chwilę wracamy do szkoły.
- Tak…- podniosłam się z ławki i otrzepałam kurtkę ze śniegu.
Wziął mnie za rękę i ruszyliśmy uroczą, wąską uliczką w stronę sklepu z różdżkami. Kiedy byliśmy w połowie drogi, usłyszałam trzask i jakieś przytłumione głosy, dobiegające z lewej strony.
- Jason?
- Tak?
- Chyba zostawiłam telefon na ławce. Idź beze mnie, za chwilę przyjdę- powiedziałam… w sumie nie wiem czemu. Chyba potrzebowałam oddechu, pobycia chwilę bez niego, a te dźwięki mnie zaciekawiły.
- Jesteś pewna, że nie mam iść z tobą?- zapytał.
- Tak, zaraz wrócę- westchnęłam.
Udałam, że zawracam, ale gdy tylko zniknął z pola widzenia, podeszłam do miejsca, w którym krzyżowały się dwie uliczki i skręciłam w lewo. Przylgnęłam do ściany i zaczęłam przesuwać się w stronę dźwięków. Cicho podeszłam do rogu muru i lekko wychyliłam głowę. Zobaczyłam Generała i Zacka kłócących się ze sobą.
- Musisz uważać!- ryknął mężczyzna- Jeśli wyrzucą cię z pracy, stracisz przykrywkę! A potem jeszcze jeden wybryk i odbiorą ci zadanie!
- Myśli Pan, że o tym nie wiem!- odkrzyknął Zack- Staram się, ale to wcale nie jest takie proste! Muszę jednocześnie pracować w tym cholernym sklepie i zajmować się sprawą!
- Tak, masz rację. To jest za trudne. Dla ciebie!- Generał był cały czerwony na twarzy- Siedzisz w tym od czterech miesięcy i nadal nie masz żadnych poważnych dowodów świadczących...!
- Widziałem ich dzisiaj!- wrzasnął chłopak, sprawiając, że w zaułku zapadła cisza- Jednych z Ostatnich- dodał spokojniej.
- Co?
- W sklepie. To ci…- nagle urwał i spojrzał prosto na mnie.
Kurwa, nie. Przyłapał mnie. Odwróciłam się i puściłam się biegiem w stronę dzielnicy, w której znowu został otwarty portal.



[i] Patrz: Rozdział 7