Czytasz = Komentujesz

Czytasz = Komentujesz

Komentarze są bardzo ważne. To właśnie one najbardziej motywują do pisania, więc pozostawcie coś po sobie. Nawet "super" jest w porządku. Przynajmniej wiem wtedy, że ktoś to czyta i go to obchodzi.

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 8 cz. 3



Na początek chciałabym bardzo was przeprosić za to, że tak długo nie było rozdziału (no ale rozumiecie szkoła itp. itd.) oraz odpowiedzieć na pytania, które zadała mi w komentarzu Black Rose. Tak, wymyśliłam to wszystko sama. Znaczy... Oczywiście, inspirowałam się różnymi książkami (jak np. Harry Potter albo Dary Anioła). Jednak cała fabuła i miejsca są moim własnym pomysłem. Cóż, niektóre wydarzenia i postacie są zaczerpnięte z rzeczywistości. Chociażby to, że faktycznie 19 listopada miałam klasową wycieczkę :-b.
Jeśli będziecie mieli jakieś pytania, śmiało je zadawajcie. Na pewno odpowiem. Miłego czytania.
Perspektywa Elizabeth
Biegłam. Serce waliło mi jak młot. Mimo, że szczypały mnie otarcia i bolały wszystkie mięśnie przedzierałam się dalej przez zarośla i co chwilę odwracałam za siebie. Uciekałam, ale nawet nie wiedziałam przed czym. Byłam chyba w lesie obok szkoły. Dotarłam do małej polanki i zwolniłam mając przeczucie, iż TO COŚ przestało za mną podążać. Wtedy usłyszałam głosy po mojej lewej stronie. Były coraz głośniejsze. Schowałam się za krzakami i ciężko oddychając ze zmęczenia nasłuchiwałam. Na polanę weszły dwie osoby. Wysoki chłopak o ciemnobrązowych, niesfornie opadających na czoło włosach i intensywnie niebieskich oczach oraz trochę niższa dziewczyna z czarnymi włosami i stalowoszarymi oczami. Oboje bladzi, wychudzeni, w poszarpanych ubraniach. Byli do siebie dość podobni i wyglądali na niewiele starszych ode mnie.
- Ja już nie mogę- jęknęła dziewczyna- Nie mam siły.
- Nie łam się. Jesteśmy już blisko- powiedział łagodnie chłopak i podał jej rękę, żeby mogła wstać- Jeszcze trochę i będziemy bezpieczni.
- Nie byłbym tego taki pewny- usłyszałam nieprzyjemny, ochrypły głos.
Pojawił się tam ktoś jeszcze, ale go nie widziałam. Nie mogłam się przecież za bardzo wychylać, bo by mnie zauważyli.
- Luke, Leanne. Co was tutaj sprowadza?- kontynuowała tajemnicza postać- Myślałem, że potomkowie słynnego rodu Burnspectre nie bywają w tak... prostackich i zwyczajnych miejscach. I co macie na sobie?- udał zdziwienie- Kiedy ostatnio was widziałem, ty Leanne nosiłaś wytworne suknie szyte na miarę, a ty Luke nie byłeś gorszy.
- Ty!- krzyknęła Leanne- To wszystko twoja wina!
- Nie gorączkuj się tak- znudzony ton przybysza wyraźnie denerwował dziewczynę- I tak cię tu nikt nie usłyszy, więc mogłabyś się już zamknąć. Tracisz tylko czas. Zarówno mój, jak i swój. A z tego co wiem, to zbyt dużo go wam nie pozostało, by nas powstrzymać. Chociaż pewnie i tak wam się to nie uda. Jak zwykle zresztą.
W tym momencie Leanne straciła cierpliwość. Wyciągnęła zza pasa sztylet o srebrnej klindze i puściła się biegiem w stronę… Chłopaka? Mężczyzny? Nie potrafiłam tego określić nie mogąc go zobaczyć. Była już prawie przy nim, ale nie zdążyła nic zrobić, bo on wyciągnął różdżkę (chropowatą i krzywą, z ciemnego drewna) i szybko w nią wycelował. Z różdżki wystrzelił biały promień, który na chwilę sprawił, że straciłam widoczność, wypełniając całą polanę oślepiającym blaskiem i dźwiękiem przypominającym zawodzenie wiatru. Kiedy wreszcie mogłam zobaczyć co się dzieje, dziewczyna leżała nieprzytomna pod drzewem, a chłopak trzymał w ręce podobny do poprzedniego sztylet, ale trochę większy i z niebieskimi zdobieniami.
I nagle wszystko stało się jakieś zamglone. Powoli traciłam całą scenę z oczu. Poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię. Otworzyłam oczy i zobaczyłam pokój w Pheria’s oraz pochylającą się nade mną Megan.
- No nareszcie!- powiedziała dziewczyna- Pospiesz się, zaraz obiadokolacja.
- Yhmm- mruknęłam myśląc o tym dziwnym śnie.
Był taki prawdziwy, realny… Na razie odrzuciłam od siebie te myśli i  poszłam doprowadzić się do porządku. Jakieś 10 min później byłam już gotowa, więc wyszłyśmy do pokoju wspólnego i tam natrafiłyśmy na Jasmine. Teraz już w trójkę ruszyłyśmy do jadalni. Jednak gdy już przyszło co do czego prawie nic nie zjadłam. Mój żołądek zadowolił się jednym tostem z szynką i serem. Poczekałam na Megan i razem wróciłyśmy do pokoju wspólnego. Już chciałam wrócić do naszej sypialni, kiedy zauważyłam na jednym ze stolików kartkę. Zaadresowaną do mnie. Otworzyłam ją i przeczytałam wiadomość.
Elizabeth
Spotkajmy się o 18.00 w parku przy fontannie. To ważne.
Nathan
Ta mała notka wywołała w mojej głowie burzę. Myślałam gorączkowo co jest dla niego takie ważne, że chciał się pilnie ze mną zobaczyć. Spojrzałam na ekran telefonu. 17.50. Zdjęłam szybko swoją czerwoną kurtkę z wieszaka, włożyłam ciemnobrązowe kozaki i rzuciłam do dziewczyn na odchodnym coś o spacerze. Wyleciałam na korytarz jak z procy i zbiegłam po schodach na parter. Wyszłam na zewnątrz. Ruszyłam ku fontannie rozglądając się dookoła. Powoli zapadał zmierzch. Wtedy zobaczyłam postać. Stała obok fontanny i czekała. Kiedy podeszłam bliżej, odwróciła się. To nie był Nathan. Przede mną ubrany w  dżinsy, jasnobrązowe adidasy i niebieską kurtkę w kratkę stał Josh.
- Co ty tu robisz?-  spytałam od razu.
- Mnie też miło cię widzieć- westchnął.
- Co ty tu robisz?- powtórzyłam.
- Czekam na ciebie- odparł.
- Że co?!
- Ta wiadomość nie była od Nathana, tylko ode mnie- wyjaśnił- Tsaaa… Nawet nie wiesz jak trudno było podrobić jego pismo- dodał z lekkim uśmieszkiem na ustach.
Gniew wrzał we mnie jak w czajniku. Otworzyłam usta, żeby na niego nakrzyczeć, ale mnie uprzedził.
- Posłuchaj Elizabeth- spoważniał- Sprowadziłem cię tutaj, bo chcę ci wszystko wytłumaczyć. Mnie też jest ciężko. Codziennie spotykam się z ignorancją z twojej strony, a inni uważają mnie za twojego wroga. Tak po prostu dalej nie może być. Ja nie dam rady tak funkcjonować. Mijać się z tobą na korytarzu, nie zamieniać ani słowa przez cały dzień. Ja… Nie chcę za każdym razem, kiedy o tobie pomyślę przypominać sobie, że nie możesz na mnie patrzeć.
I mimo, iż jeszcze przed chwilą chciałam wywrzeszczeć jaka jestem na niego zła, jego słowa mnie poruszyły. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić.
- A więc?- spojrzałam na niego wyczekująco.
Zaczął opowiadać.
***
Perspektywa Josha
Opowiedziałem jej wszystko to, co Megan, dodając jeszcze trochę szczegółów jak np. opis twarzy Samanthy, kiedy jest naprawdę wkurzona i wręcz żądna krwi (uwierzcie mi, nie chcecie zobaczyć tysiąca małych, ostrych ząbków wysuwających się jej nagle z podniebienia, skóry pokrywającej się ostrymi łuskami i tego błędnego wzroku). Chyba udało mi się naprawdę udobruchać El, bo kiedy na koniec wspomniałem, że syreny okropnie całują, delikatnie się uśmiechnęła. Jednak nie trwało to długo. Chwilę później dziewczyna spoważniała, a w jej oczach pojawiły się ledwo zauważalne łzy.
- Przepraszam cię- powiedziała drżącym głosem i odwróciła głowę.
Nie chciała, żebym widział, że płacze. Zawsze starała się być silna, ale nie współpracowało to z jej naturą. W rzeczywistości była bardzo wrażliwą osobą o dobrym sercu. Może to właśnie dlatego się w niej zakochałem…?
- Ja…- pociągnęła nosem- Powinnam wysłuchać cię od razu. Gdyby nie moja głupota, nadal bylibyśmy przyjaciółmi. Nie wiem nawet jak mogłabym ci coś takiego wynagrodzić.
- Hej, to nie twoja wina. Mogłem się nie zgodzić. Wiedziałem, że kiedyś wszystkiego się dowiesz, ale ja nie mogłem ci tego opowiedzieć. Zakazali mi moi i twoi rodzice. Myślałem tylko, że powiedzą ci o wszystkim zanim jeszcze wyjedziesz do Pheria’s. Wiesz… Ja na początku miałem iść do innej szkoły. Dopiero potem dowiedziałem się o twojej niewiedzy i zmusiłem rodziców, żeby mnie przepisali, bo…- urwałem- Chciałem być z tobą- dodałem ciszej- Wszystko ci uzmysłowić.
- N-naprawdę?- w końcu na mnie spojrzała.
Otarła dłonią mokre od łez policzki.
- W takim razie- zaczęła już nieco bardziej spokojna- powiedz mi o co chodzi- postanowiła.
Westchnąłem.
- To, co teraz powiem, miało naprawdę duży wpływ na nasze rodziny. A więc… W dawnych czasach magiczne istoty były strasznie wrogo nastawione do zwykłych ludzi. Istniały też rody szlacheckie, które pogardzały nawet innymi Dispartami[i]. No wiesz, czystość krwi i inne brednie. Do jednego z nich- Uncanny’ch, należał mój ojciec, a do drugiego- Michles’ów, twoja matka. Kiedy byli dziećmi, przyjaźnili się ze sobą. Tak, jak…- nie chciało mi to przejść przez gardło- jak my. Byli tylko przyjaciółmi. Gdy mieli już po siedemnaście lat, mój tata poznał moją mamę, a twoja mama twojego tatę. W obu przypadkach była to miłość od pierwszego wejrzenia. Niestety jakieś pięć lat później okazało się, że nasi dziadkowie już od jakiegoś czasu planowali ślub… Mojego taty i twojej mamy. Oni… Próbowali się przeciwstawić, ale nie mogli nic zrobić, bo dziadkowie powołali się na dekret ustanowiony w 1843r. przez Radę Starszych[ii] głoszącego, że takiego małżeństwa nie można odwołać bez jakiegoś konkretnego i istotnego powodu. Uczucia żywione do innych osób się nie liczyły, szczególnie, że moja mama i twój tata nie pochodzili z żadnego rodu szlacheckiego- wycedziłem przez zaciśnięte zęby- Jednak w dzień ślubu, już pod koniec ceremonii, do świątyni wpadła moja mama (bo oczywiście nie została zaproszona). Była blada jak kreda. I… Powiedziała, że jest w ciąży… Z moim tatą. Oczywiście- bardzo się starałem, żeby głos mi nie zadrżał- tym dzieckiem byłem ja. W związku z tym małżeństwo zostało unieważnione. Nasi rodzice mogli od tego czasu związać się z kim chcieli. Za karę, by „uzmysłowić im tę zniewagę” dziadkowie ich wydziedziczyli. I… Od tej pory nasi rodzice nie mają już z nimi kontaktu.
Kiedy skończyłem, poczułem się trochę lepiej. Ta historia była naprawdę bardzo ważna, ale też ciężko było mi o niej mówić. Przez cały ten czas Elizabeth wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Teraz w wyrazie jej twarzy dostrzegłem ogromny smutek i gniew.
- Jak…- zaczęła roztrzęsiona- Jak można tak skrzywdzić swoje dzieci? Zlekceważyć ich uczucia… To… Okrutne…
- Zgadzam się- powiedziałem.
- Jeszcze raz cię przepraszam Josh…
- Już wszystko w porządku. Najważniejsze, że już wszystko jest jasne i będziemy  z powrotem przyjaciółmi, prawda?
- Tak- szepnęła i przytuliła mnie.
Ja też ją objąłem i tkwiliśmy tak chwilę. Potem siedzieliśmy jeszcze trochę wpatrując się w rozgwieżdżone niebo i rozmawiając. Chcieliśmy nadrobić stracony czas.
- Wracajmy już do środka. Robi się zimno- zaproponowałem.
Ruszyliśmy w stronę szkoły oświetlonej blaskiem księżyca. Jedynymi towarzyszącymi nam dźwiękami były pohukiwania sów w lesie i pluski fontanny.
***
Perspektywa Elizabeth
Jakimś cudem udało nam się przemknąć do pokoju wspólnego. Nikogo już tam nie było, ale w kominku nadal palił się ogień. Ściągnęliśmy kurtki i usiedliśmy przed nim w fotelach.
- Która godzina?- zapytał Josh.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni dżinsów.
- Dwadzieścia minut po północy- odpowiedziałam chowając urządzenie z powrotem.
Chłopak podszedł do wieszaka i wyjął coś z kieszeni. Było dość małe; prawie całe mieściło się w jego dłoni. Podszedł do mnie i podał mi małe, granatowe pudełko.
- Wszystkiego najlepszego- uśmiechnął się.
- Coooo…?- nagle uświadomiłam sobie o co chodzi- Zupełnie zapomniałam!
Dwadzieścia minut po północy. Nastał 20 listopada. Moje urodziny. Wzięłam pudełko do ręki.
- Trzynaście lat…- westchnął Josh- Ale jesteś stara…
- Mów za siebie- prychnęłam.
Otworzyłam prezent. Na dnie leżał prześliczny naszyjnik. Były to dwa serduszka; jedno większe, różowe, a drugie mniejsze, ze złota. Wisiały na także złotym, nie za długim łańcuszku.
- Pamiętałeś…- urwałam- Musiało cię to kosztować fortunę!
Zanim jeszcze doszło między nami do nieporozumienia, Josh i ja często jeździliśmy razem na wakacje. Kiedyś, na jednym z takich wyjazdów, zobaczyłam ten naszyjnik na wystawie jakiegoś sklepu. Prosiłam o niego rodziców, ale był o wiele za drogi.
- Bez przesady- odparł- Poza tym to mała cena za odzyskaną przyjaźń.
- Dziękuję- przytuliłam go po raz drugi.
Siedzieliśmy tam chyba jeszcze z pół godziny, aż w końcu stwierdziłam, że jestem zmęczona i pójdę się położyć. Pożegnaliśmy się i poszliśmy do pokoi. Delikatnie nacisnęłam klamkę i cicho otworzyłam drzwi, żeby nie obudzić Meggie. Jednak gdy tylko je za sobą zamknęłam. Zapaliło się światło, a ja zobaczyłam Megan siedzącą na łóżku w piżamie i z książką  w ręce.
- No nareszcie!- zawołała- Już myślałam, że zasnęłaś na kanapie w pokoju wspólnym. I co? Wyjaśniliście sobie wszystko?
- Skąd…- zaczęłam.
- Josh mi powiedział. To ja podsunęłam mu pomysł z kartką od Nathana.
Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami.
- Nie wlepiaj we mnie tych gał, tylko opowiadaj!
Streściłam jej naszą rozmowę, ale nie wspominałam nic o historii mojej rodziny. Potem pokazałam jej prezent. Czułam, że mogłaby mnie jeszcze dłuuugo wypytywać, ale wykręciłam się zmęczeniem. Ogarnęłam się w łazience i przebrałam w piżamę. Zanim się położyłam, postanowiłam założyć naszyjnik. Taaa. Tylko ja śpię w naszyjniku XD. Otuliłam się pościelą i dotknęłam chłodnego łańcuszka na mojej szyi. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu zasypiałam z uśmiechem na ustach.
Tak! Skończyłam! Wreszcie stało się to, na co czekaliście. Josh i Elizabeth się pogodzili! A co sądzicie o historii rodów Uncanny i Michles? Wiecie, że wasza opinia jest dla mnie bardzo ważna, więc komentujcie. Do przeczytania!
Kolorowa Czytelniczka


[i] Dispartamie- ogólna nazwa określająca wszystkie magiczne istoty.
Dispartam- (z łaciny) odmienni.
[ii] Rada Starszych- rząd Dispartam w XVIII i XIX w. Większości praw przez nich ustanowionych nie zniesiono aż do 1954r. ze względu na wcześniejsze zamieszanie w świecie ludzi i konieczność pomocy w walce (żołnierze niemieccy prawie odkryli jeden z portali na terenie Polski).

środa, 14 stycznia 2015

Zmiany

Jak tytuł wskazuje pojawiły się pewne zmiany na moim blogu. Mianowicie postanowiłam przerobić moment w pierwszym rozdziale, kiedy pani Glossdrop prowadzi całą klasę do pokojów oraz przeniosłam miejsce imprezy halloweenowej do pokoju wspólnego. Stwierdziłam po prostu, że to co teraz napisałam będzie bardziej ciekawe i... Bardziej mi na rękę. Umieszczam tutaj nową wersję, żebyście nie musieli teraz cofać się do samego początku i wyszukiwać zmian.



Kawałek dalej stała dosyć młoda kobieta o jasnoniebieskich włosach i szarych oczach, ubrana w beżową sukienkę do ziemi. Trzymała transparent z napisem 1e. Podeszłyśmy do niej. Była tam też reszta klasy.
- Nazywam się Katherine Glossdrop. Jestem Nimfą Wodną. Będę waszym klasowym opiekunem. Chodźcie, zaprowadzę was do pokoi.- powiedziała i ruszyła ku wejściu do szkoły.
Weszliśmy na drugie piętro, przeszliśmy holem po prawej i skręciliśmy w lewo. Przeszliśmy przez duże drzwi z ciemnego drewna i znaleźliśmy się w dużym pokoju wspólnym. Podłogę wyścielał purpurowy dywan, a beżowe ściany sprawiały, że pokój nie wyglądał na zbyt ciemny. W lewym rogu pomieszczenia stał ceglany kominek otoczony trzema fotelami. Po drugiej stronie były ustawione małe stoliki i krzesełka. Po środku pokoju stała ogromna kanapa (na którym zmieścilibyśmy się prawie wszyscy razem) skierowana w stronę wielkiego telewizora, który zajmował pół ściany i ustawionych w półkole głośników. Wszystko co potrzebne, żeby robić wspólne maratony filmowe w weekendy.
„Już kocham to miejsce” pomyślałam.
Pani Glossdrop poprowadziła nas w stronę krótkich schodów i po chwili znaleźliśmy się w także wyłożonym dywanem korytarzu z 13 drzwiami.

To by było na tyle. Do następnego posta!