Czytasz = Komentujesz

Czytasz = Komentujesz

Komentarze są bardzo ważne. To właśnie one najbardziej motywują do pisania, więc pozostawcie coś po sobie. Nawet "super" jest w porządku. Przynajmniej wiem wtedy, że ktoś to czyta i go to obchodzi.

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział 8 cz. 2



Autobus wypełniły krzyki radości i podekscytowania. Zrobiło się tak głośno, że musiałam się mocno wysilić, żeby cokolwiek usłyszeć. Za oknem rozciągały się śliczne widoki, lekko przesłonięte chmurami. Przypomniał mi się mój pierwszy lot samolotem. Wybrałam się z rodzicami do Hiszpanii. Było naprawdę super. Zamyśliłam się tak głęboko, że nie zwracałam uwagi na to, co mówią dziewczyny. Dopóki połowa spojrzeń w autobusie nie skierowała się na mnie.
- Co?- zapytałam nie wiedząc o co im chodzi.
- Nie ruszaj się- szepnęła przestraszona Jecky.
Dobra, zaczęłam się trochę niepokoić. Poruszyłam się niespokojnie na fotelu. Nagle pasy zacisnęły się wokół mnie. Prawie nie mogłam nabrać oddechu. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, kiedy delikatne pnącza zamieniły się w sczerniałe gałęzie krzewu i zaczęły mnie oplatać.
- Pomocy!- pisnęłam.
Wtedy, ku mojemu zdziwieniu, Josh zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł do przodu pojazdu. Po chwili wrócił z panią Glossdrop. Byłam już unieruchomiona w pasie, a moje ręce zostały mocno przykute do tułowia. Nauczycielka szybko wyciągnęła różdżkę z torebki, mruknęła coś pod nosem i pasy wróciły do dawnej postaci.
- Nie martw się. To pewnie trzecioklasiści robią sobie żarty. Już wszystko w porządku- powiedziała kobieta.
Jednak miałam wrażenie, że to wcale nie był taki niewinny dowcip. Pani Glossdrop też o tym wiedziała. Ona chyba coś ukrywa. I jeszcze Josh… Dlaczego właśnie on zawiadomił panią Glossdrop? Próbowałam znaleźć odpowiedź na to pytanie przez resztę drogi. Właśnie wdałam się z dziewczynami w zawiłą dyskusję pt. „Dlaczego Jason jest takim głupkiem”, gdy zniżyliśmy lot. Wlecieliśmy do miasta. Po mieniących się kolorami chodnikach przechadzali się Czarodzieje, Wilkołaki, Wampiry i tym podobne. Wszyscy inni, a za razem tak do siebie podobni. Wzdłuż ulicy ciągnęły się magiczne sklepy. Udało mi się w pośpiechu przeczytać kilka szyldów.
Czarodziejski Dwór Braci Thompsów- Zaczarowane smakołyki na każdą okazję!
Kear i Piecie- Różdżki z najlepszych materiałów.
i
Oberża „Pod Smoczym Kłem”
Wszystkie wystawy były tak różnorodnie przystrojone, że aż raziły w oczy. Ale miały coś w sobie. Coś, przez co nie można było oderwać od nich wzroku. Także wszyscy siedzieliśmy wręcz przyklejeni do szyb. W końcu zaczęliśmy zwalniać, a Drake ogłosił lądowanie. Stanęliśmy na ziemi. Z trudem przecisnęłam się do wyjścia. Uderzył mnie zapach gorącej czekolady i cynamonu. Zatrzymaliśmy się akurat przy cukierni-kawiarni.
- Może tam wstąpimy, ale później- odparła pani Diagle widząc jak wpatruję się w smakowicie wyglądające ciasta.
Ruszyliśmy alejką wzdłuż różnych lokali. W końcu dotarliśmy na miejsce. Kazano nam zatrzymać się przed średniej wielkości teatrem. Jego wejście zdobiły kolumny ze srebrnymi wzorami.
- Dlaczego teatr?- zapytał Martin.
- Zobaczysz, że ci się spodoba- powiedziała nasza wychowawczyni.
Otworzyliśmy oszklone drzwi i weszliśmy do środka. Znaleźliśmy się w obszernym holu z purpurowo-bordowym dywanem po środku gładkiej podłogi z marmuru. Beżowe ściany ozdobiono obrazami w złoconych ramach. Skierowaliśmy się na prawo, żeby odłożyć kurtki i znów pogrążyliśmy się w rozmowie. Pięć minut później szliśmy już na salę, by zająć miejsca. Siedzieliśmy mniej więcej po środku. Nie był to zwykły teatr. Magię wyczuwało się od razu. Kiedy wszyscy się usadowili, nagle zgasło światło, a sala zapełniła się delikatną mgiełką unoszącą się kilka centymetrów nad ziemią (jak ktoś myśli o maszynie ze  sztuczną mgłą, to jest w błędzie ;-p). Scenę oświetliło nikłe światło. Nikt nie wiedział o co chodzi. Wtedy, między jednym, a drugim mrugnięciem, na schodach prowadzących na scenę pojawiła się postać. Kobieta. Była bardzo chuda i wysoka. Miała brązowe, poprzeplatane nitkami siwizny, spięte w wysoki kok włosy i szare oczy umiejscowione na pokrytej zmarszczkami twarzy. Wąskie usta sprawiały, że wyglądała na wiecznie poważną. Kobieta zaczęła schodzić powoli po schodach, ciągnąc za sobą długą, czarną suknię. Gdy stanęła na scenie zmieniła się w szarego, prążkowanego kota. Ta postać mi coś przypominała… Nagle mnie oświeciło. Profesor Minerwa McGonagall?![i] Czy oni mi tu będą Harrego Pottera odgrywać? Zaczęłam się śmiać. Najpierw cicho, pod nosem, a potem coraz głośniej. Wiem, że to niestosowne, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. Moja ulubiona seria książek! Pani Glossdrop spojrzała na mnie karcąco.
- Co ty wyprawiasz Elizabeth?- syknęła.
Teraz ledwo powstrzymywałam łzy śmiechu. Nawet „McGonagall” spojrzała na mnie dziwnie. Jednak jakoś się opanowałam.
- Proszę pani, dlaczego pani nie powiedziała, że idziemy na spektakl o Harrym Potterze?- spytałam.
- O kim?- odparła zdziwiona.
- O Harrym Potterze- wszyscy patrzyli na mnie jak na jakąś obłąkaną.
Wszyscy z wyjątkiem Josha. Wiedział jak kocham tę serię. Ale i tak byłam w szoku.
- Harry Potter. Słynna saga książek dla młodzieży. Czarodzieje, szkoła magii…- kontynuowałam, a oni nadal patrzyli na mnie nic nie rozumiejąc- No błagam! Ludzie się w tym zaczytują! Naprawdę nie znacie sagi J. K. Rowling?!
- Panno Michles, proszę zająć swoje miejsce i przestać się odzywać, bo poskutkuje to ujemnymi punktami[ii]- powiedziała ostro pani Glossdrop.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wstałam. Opadłam ciężko na fotel.
- Temu społeczeństwu przyda się reforma literacka- mruknęłam jeszcze, jednak na tyle głośno, żeby wszyscy mnie usłyszeli- A ja już się postaram i wam taką urządzę.
To było dla mnie niepojęte. Jak można tego nie znać?! Nie każę im od razu czytać wszystkich książek (chociaż fajnie by było), ale mogliby chociaż obejrzeć film! Dopiero po tym incydencie kontynuowano spektakl. Wszyscy siedzieli cicho i patrzyli jak zaklęci. Tylko raz po raz słychać było moje komentarze w stylu:
- Przecież to jest pierwsza część Harrego Pottera!
- Ale jego rodzice byli czarodziejami!
Albo:
- Przecież profesor Quirrell ma pod tym turbanem Voldemorta!
I byłoby tego więcej gdyby za którymś razem pani Glossdrop nie oświadczyła, że zaraz po powrocie do szkoły wpisze mi -50.
Reszta spektaklu minęła spokojnie. Wszystko było niezwykle realistyczne. O wiele bardziej niż na filmach. (Ciekawe dlaczego? Bo aktorami byli czarodzieje? Nie, to chyba nie to…;-p) Za pomocą magii, w sekundę zmieniano dekoracje, więc wszystko szło płynnie. Po prawie 3 godzinach spędzonych na sali, w końcu wyszliśmy. Załatwiliśmy niezbędne po tak długim czasie sprawy i udaliśmy się do autobusu. Całą drogę powrotną do szkoły byłam naburmuszona. Owszem podobał mi się spektakl, ale nadal byłam oburzona ich niewiedzą. Nagle coś wpadło mi do głowy.
- Ej, a kiedy my dostaniemy różdżki?- spytałam.
- Chyba w drugim semestrze- odparła Megan.
- Znaczy… Mówili coś o tym, że w ferie trzeba będzie ją sobie kupić- dodała Jecky.
- Elizabeth…- zaczęła Megan.
- Tak?
- O czym jest ten Harry Potter?
- No… O tym, że wśród ludzi żyją czarodzieje. Przecież widziałaś spektakl.
- No niby tak, ale…
- A co? Spodobało ci się?
- No… Tak. I czy… Czy mogłabyś mi pożyczyć pierwszą część?
- Książkę?
Dziewczyna pokiwała niepewnie głową.
- No nareszcie jakaś mądra! Pewnie, że ci pożyczę!
Meggie uśmiechnęła się do mnie. Chwilę póżniej wylądowaliśmy przed szkołą. Od razu poprawił mi się humor. Prawie pobiegłam do drzwi szkoły. Idąc korytarzem obok jadalni poczułam piękny zapach i zdałam sobię sprawę, że jestem strasznie głodna. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero 14.20 co znaczyło, że za 20 minut kończą się lekcje. Westchnęłam cicho, poszłam do pokoju się przebrać, a potem skierowałam się do kuchni.
- Dzień dobry!- zawołałam po wejściu.
- Och, witaj Elizabeth!- przywitała mnie starsza pani o imieniu Martha- Znowu głodna?
Pokiwałam głową. Taaak. Znali mnie tu już. Martha podała mi talerz z tostami uśmiechając się przyjaźnie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Przeszłam do jadalni i usiadłam przy naszym klasowym stole. Byłam prawie sama na całej sali. Tylko kilka osób siedziało przy stołach. Zjadłam szybko, odłożyłam talerz i ruszyłam do wyjścia. Szłam spokojnie korytarzem ze słuchawkami w uszach, kiedy poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę i odwraca w drugą stronę. Nathan uśmiechał się do mnie zawadiacko. Od razu wyjęłam słuchawki z uszu.
- Gdzie idziesz?- zapytał.
- Do pokoju. Jestem trochę zmęczona.
- Szkoda. Miałem nadzieję, że się gdzieś ze mną przejdziesz.
- Przepraszam cię. Nie dam rady, ale możesz mnie odprowadzić do pokoju.
- Ja harowałem cały dzień w szkole, a to ty jesteś zmęczona?- udał obrażonego.
- Czyli nie chcesz mnie odprowadzić?- było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Nie no, chcę. Powierz mi chociaż co robiłaś na tej wycieczce, że padasz z nóg?
- To tak- zaczęłam, kiedy ruszyliśmy korytarzem w stronę schodów-  rano mieliśmy zamieszanie, bo nikt nie dostał poważacza z wiadomością o ubiorze, więc musieliśmy szybko coś wykombinować. Potem w autobusie zaatakowały mnie pasy, a w teatrze wygłosiłam pełen niedowierzenia i oburzenia monolog do… No… Wszystkich zgromadzonych! Jak można nie znać Harrego Pottera?!- chłopak spojrzał na mnie pytająco- Kolejny! Może mi jeszcze zaraz powiesz, że wy tu nie znacie czegoś takiego jak Zmierzch i Dary Anioła, co?!
Nathan zrobił minę, jakbym porządnie przeklęła.
- Co?- spytałam szczerze zdziwiona.
- Bo wiesz… U nas zwykle nie czyta się takich książek. Czytamy tylko to, co piszą nasze rasy.
- Tak, niech żyje dyskryminacja!- prychnęłam.
- Tego nie powiedziałem. Po prostu… Nie mamy tego w zwyczaju.
- Taaa… To brzmi duuużo lepiej- rzuciłam mu kpiące spojrzenie.
- Ale tego twojego Potterka czytałem.
- Serio?
- No, nawet niezłe.
Nawet niezłe?! miałam ochotę to wykrzyczeć, ale w porę się opanowałam      .
- Aha. Miło, że ci się podobało- rzuciłam zdawkowo, gdy stanęliśmy przed drzwiami mojego pokoju- To… Do jutra.
- Hej- przytulił mnie.
Weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko.
- Gdzie byłaś?- spytała od razu Megan.
- W kuchni, a potem trochę się zagadałam z kolegą.
- Ok. Pozwoliłam sobie wyjąć „Harrego Pottera i Kamień Filozoficzny” z twojej szuflady. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
- Nie, spoko. Mam do ciebie prośbę. Obudź mnie jakieś 10 minut przed obiadokolacją, dobrze?
I co? Podobało się? Mam nadzieję, że jeśli wśród moich czytelników są jacyś Potterhead, to ich zadowoliłam. Jak sugeruje końcówka, będzie jeszcze 3 część tego rozdziału. Niektóre rzeczy się wyjaśnią, inne z to zagmatwają. Jednak będą to wydarzenia dość istotne dla fabuły. Więc… Zapraszam do dalszego czytania!


[i] Tsaaaa… Potterhead górą!
[ii] W Pheria’s High School panuję system punktowy, na którego podstawie wystawia się zachowanie na półrocze i pod koniec roku.

Drugi blog

Jak sama nazwa wskazuje, mam drugiego bloga. W prawdzie założyłam go wcześniej niż Szalone Życie, ale jakoś wcześniej nie miałam okazji wrzucić posta informacyjnego. Bardziej też skupiłam się na Szalonym Życiu, więc uprzedzam od razu, że tam posty pojawiają się dużo rzadziej niż tu. Jednak zapraszam ciekawych.
Link- Właściwa Rzeczywistość

Oprócz naszego świata istnieje jeszcze inny... Obydwa światy mogą być zupełnie od siebie niezależne, ale co się stanie, gdy się spotkają? Przyjaźń, miłość i nienawiść. Czy to wszystko można czuć do jednej osoby? Dlaczego wszystko musiało się tak potoczyć? I czy magia istnieje naprawdę? Tego możecie dowiedzieć się tylko w jeden sposób. Czytając ten blog.

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 8 cz. 1



19 listopada, środa
Dzisiaj jedziemy na wycieczkę! Stracimy cały dzień lekcji! Dostałam totalny zaciesz[i]. Wczoraj nie mogłam zasnąć, a rano mimo tego, że spałam około 5 godzin byłam zupełnie wyspana. Mieliśmy tylko dwie lekcje. Jako pierwsza była narada. Zebraliśmy się w klasie 203 i czekaliśmy na panią Glossdrop. Kiedy weszła chłopcy wybałuszyli oczy. Niby jesteśmy „jeszcze mali”, ale cóż… Hormony i wyobraźnia to dość specyficzne połączenie. Powodem ogólnego zainteresowania była sukienka, którą nauczycielka miała na sobie. Była ona szara bez rękawów, przylegająca do ciała, ale tylko do połowy ud. Dalej ciągnął się koronkowy „welon”, który sięgał błękitnych  szpilek. Jej włosy, wcześniej niebieskie, teraz zmieniły się w przybrudzony blond, a jedynie końcówki pozostały takie, jak wcześniej. Patrząc na nią poczułam się trochę nie na miejscu w moich dżinsach- rurkach, koszuli w kratkę i adidasach. Zaraz jednak wszystko miało się wyjaśnić. Kobieta spojrzała na wszystkich po kolei.
- Jak wy wyglądacie! Nie dostaliście komunikatu?- zapytała.
- Ale jakiego komunikatu?- zainteresowała się Camille.
- Poważacza[ii] z informacją na temat ubioru.
Wszyscy pokiwaliśmy przecząco głowami.
- No dobrze, ale nie możecie tak pojechać- zrobiła krótką pauzę- Słuchajcie, odpuszczamy sobie tę lekcję. Zgodnie z tym co było w poważaczu, zgłosicie się teraz wszyscy do pani Hope. Ona powie wam co robić. Tylko szybko. Mamy mało czasu- postanowiła.
Wyszliśmy z klasy i wielką grupą powlekliśmy się korytarzem w stronę schodów.
- Kim jest pani Hope?- zapytaliśmy równo Josh i ja.
- To nasza woźna. Ale jest naprawdę super, zobaczysz- dodała widząc moją minę- Niewiele osób wie, że była kiedyś słynną projektantką i prowadziła dom mody w Paryżu, a jej pokój to istna kopalnia mody.
Doszliśmy do odpowiednich drzwi i zapukaliśmy. Po chwili otworzyła nam kobieta o figurze „jabuszka”, blond włosach i szarych oczach. Pani Hope.
- Nareszcie! Myślałam, że już nie przyjdziecie! Mamy tylko półtorej godziny. Najpierw wchodzą dziewczyny. Wy, chłopcy zaczekajcie tutaj- wskazała ławkę ustawioną pod ścianą korytarza.
Kiedy znalazłyśmy się w środku nie mogłyśmy uwierzyć własnym oczom. Wszędzie wisiały sukienki, spódniczki, spodnie i bluzki w różnych kolorach, wzorach i rozmiarach. Pani Hope kazała nam ustawić się w kolejce. Pierwsza była Jasmine. Jest ona szczupła i drobna, więc rozmiar nie stanowił problemu. Za to kobieta chwilę poświęciła na dobranie sukienki w odcieniu zieleni adekwatnym do oczu Jasm. Kiedy w końcu problem został rozwiązany, ku niezadowoleniu dziewczyny, kazano jej włożyć złotawe buty na obcasie, jednak Jasmine uparła się, aby jej włosy zostawić w spokoju. A następna była Sarah.

Później Jecky i Jessy.



Potem Megan i ja.

Czułam się po prostu jak jakaś modelka przed pokazem mody.
No ale przecież pani Hope była kiedyś projektantką” przypomniałam sobie.
Kiedy wszystkie miałyśmy na sobie eleganckie stroje (każdy inny, a za razem tak pasujący do reszty) okazało się, że minęła godzina. W związku z tym chłopcy pewnie zaczęli się już nudzić. Chociaż po nich można się spodziewać wszystkiego. No właśnie. Wszystkiego oprócz ich reakcji po naszym wyjściu na korytarz. Gdy tylko otworzyłyśmy drzwi wszystkie rozmowy ucichły, a oni siedzieli na ławce z szeroko otwartymi oczami. Nie trwało to jednak długo. Po chwili Martin i Simon znaleźli się przy Jasmine, a Jason wyglądał jak zahipnotyzowany idąc z wielkim uśmiechem w stronę Megan (z tego co wiem, a Megan nawijała jakieś 2 dodziny, to ich randka się udała). Jednak, ku mojemu zdziwieniu, miałam wrażenie, że mi też ktoś się przygląda. Czułam na sobie czyjeś rozpaczliwe, lecz delikatne spojrzenie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam, ale kiedy się odwróciłam, żeby zobaczyć kto na mnie patrzy, jego już nie było. Podchodząc do ławki powtarzałam sobie, że mi się wydawało, ale szczerze w to nie wierzyłam.
***
Perspektywa Josha
Kiedy dziewczyny weszły na korytarz moje spojrzenie od razu powędrowało do Elizabeth i… Po prostu nie mogłem oderwać od niej wzroku. Wyglądała… Nawet nie mam słów. Mógłbym na nią patrzeć godzinami, ale gdy się odwróciła szybko przeniosłem wzrok na Megan. Dziewczyna uśmiechała się promiennie do Jasona. Zauważyła, że na nią spoglądam i dała mi niemy znak. Jej zdaniem mogłem teraz porozmawiać z El. Ale nie było czasu. Pani Hope gestem zaprosiła nas do swojego pokoju. Wszędzie porozrzucane były ubrania, a obok toaletki (chyba tak to się nazywało) widać było ślady kosmetyków. Kobieta wyjęła z kieszeni różdżkę (jej była gładka, idealnie prosta, wykonana z jasnego drewna z małym rubinem na końcu), machnęła nią i zaraz zapanował porządek, a sukienki i spódniczki zastąpiły garnitury i  koszule. Wszyscy zgodnie jęknęliśmy. Gorzej być nie mogło. Jednak po półgodzinie protestów pani Hope udało się wcisnąć nas w garnitury. Mój był cały czarny, spod spodu wystawał tylko kawałek białej koszuli, a krawat w paski jak u zebry uwierał mnie w szyję. Z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy wyszliśmy na korytarz, aby spotkać się z niespotykaną reakcją. Dziewczyny siedziały z nogą na nodze, spoglądały na nas jakoś dziwnie, uśmiechały też jakoś inaczej, a w ich oczach widać było figlarne błyski. Wszystkie się tak zachowywały. Wszystkie oprócz jednej. Elizabeth w ogóle się nie uśmiechała. Siedziała i wpatrywała się tępo w ścianę.
Musiała się naprawdę mocno zamyślić” pomyślałem uśmiechając się pod nosem. „Tylko o czym myślała, skoro jest smutna” od razu mina mi zrzedła.
Wtedy El mnie zauważyła. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez słów. Był to poniekąd nasz sposób komunikowania się mimo, że dzieliły nas ponad 3 metry. Dookoła panował gwar spowodowany rozmowami, a my jedni nie odzywaliśmy się. Jednak wiedziałem co chciała mi przekazać Ellie. Że jest jej ciężko. Widziałem to w jej oczach. Podobno to właśnie oczy mówią prawdę. Zgadzam się z tym. Oczy są po prostu odwzorowaniem naszej duszy. Wiedziałem już na pewno co mam zrobić. Musiałem z nią porozmawiać. Jak najszybciej.
***
Perspektywa Elizabeth
Nie mogłam już dłużej patrzeć na Josha. To… Bolało. Szczerze mówiąc tęskniłam za nim i chciałabym, żeby wszystko wróciło do normy, ale… Wiedziałam, że to się nie zdarzy. Moje rozmyślania przerwał głos pani Glossdrop:
- Gotowi? W takim razie idźcie po kurtki i zbierzcie się na parterze.
Szybko zrobiliśmy co kazała. Stanęliśmy przed potężnymi drzwiami szkoły czekając na nauczycieli. Za oknami gałęzie drzew muskał wiatr, a ścieżka była wyścielona liśćmi. Oprócz wychowawczyni jechała z nami jeszcze pani Diagle, nauczycielka matematyki. Kobiety sprawdziły obecność (wszyscy byli) i udaliśmy się do wyjścia. Ruszyliśmy dróżką w prawo, aż doszliśmy do dość obszernej drogi.
- Zdziwisz się, kiedy zobaczysz czym jedziemy- powiedziała do mnie Megan.
Faktycznie. Obok nas, na asfalcie stał niespotykany pojazd. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zwykły szkolny autobus, ale kiedy podeszliśmy bliżej zauważyliśmy, że jego koła się skrzą, a z rur wydechowych tryskają kolorowe iskry. W zależności od kąta padania światła zmieniał kolor i po jego bokach widać było klapy z zawiasami.
- To jest nasz szkolny autobus. A raczej jeden z kilku- zaczęła tłumaczyć Meggie.
- No dobra, tego się zdążyłam domyślić. Ale dlaczego się tak błyszczy i zmienia kolory?- zapytałam.
- Żeby ludzie nie widzieli go, kiedy będzie przejeżdżał przez portal- za moimi plecami rozległ się męski głos.
Stał tam mężczyzna, około 30- letni, o intensywnie niebieskich oczach i blond, prawie białych włosach. Uśmiechał się przyjaźnie. Miał na sobie ciemne dżinsy i koszulę w kratkę.
- Łatwo jest przenieść się pojedynczo lub w małej grupie, ale założę się, że za którymś razem ktoś zauważyłby autobus pojawiający się znikąd. Trudno byłoby coś takiego zatuszować- kontynuował- Lśniąca powłoka jest zaczarowana tak, by wytwarzała wokół siebie pole pochłaniające kolory. Trochę jak kameleon.
Wtedy podeszła do nas pani Glossdrop.
- Dzisiaj nie będzie nam to jednak potrzebne. Zostajemy po naszej stronie portalu- powiedziała- Widzę, że poznałyście już pana Granta.
- Mówcie mi Drake- mężczyzna machnął ręką- Jestem jakby przewodnikiem. Poniekąd odpowiadam za wasze bezpieczeństwo i… Obsługuję środek transportu.
- Czas wsiadać!- zawołała do nas pani Diagle- Och, witaj Drake.
- Witaj Isabelle. Chodźcie. Musicie zająć swoje miejsca- zwrócił się do nas.
Posłusznie weszłyśmy do pojazdu, który… od środka wydawał się jakiś większy. Usiadłyśmy po jednej stronie i od razu zaczęłyśmy rozmawiać. Między sobą i z innymi. Usłyszałyśmy głos Drake’a:
- Proszę zapiąć pasy, za chwilę starujemy!
- Dlaczego on mówi jak w samolocie?- zapytałam.
- Zobaczysz- odparła podekscytowana Megan.
Z pomocą Meggie zapięłam pasy (wyglądały jak pnącza, a żeby zrobić z nich pożytek trzeba było szeptać komplementy i je głaskać).
- Popatrz w okno- szepnęła Jessy.
Zrobiłam co powiedziała. Na początku nic się nie działo, ale potem zrozumiałam o co jej chodziło. Zawiasy skrzypnęły i z klap po bokach pojazdu wysunęły się… Skrzydła. Ale nie metalowe jak w samolocie. Te przypominały bardziej ptasie. Były w kolorze autobusu, lecz wydawały się blade i trochę przezroczyste. Nagle maszyna oderwała koła od ziemi i poszybowaliśmy w stronę miasta.
W prawdzie cały dzień miał być opisany w jednym rozdziale, ale ostatnio nie mam z a bardzo czasu, a nie chcę żebyście czekali 2 miesiące na coś nowego, więc postanowiłam go rozdzielić. Co do postaci, to po pierwsze nie chciało mi się tego wszystkiego opisywać, a po drugie chciałam żebyście zobaczyli moją… Eeeee… Wizję artystyczną. Tak, chyba mogę to tak określić.
Kolorowa Czytelniczka


[i] Dla niekumatych: zaciesz jest wtedy, kiedy jest się tak podekscytowanym, że aż energia rozpiera od środka i ma się wrażenie, że zaraz się wybuchnie.
[ii] Wiadomość głosowa w postaci gadającego zwoju papieru z adresem odbiorcy i podpisem nadawcy oraz pieczątką Magicznego Urzędu Korespondencyjnego (MUK).

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 7



Wczorajszy dzień był dość męczący, ale od razu poprawił mi się humor, kiedy rano przypomniałam sobie, że dzisiaj jest Morto i sobota w jednym. Ubrałam białą sukienkę i  tego samego koloru obcasy. Oczy pomalowałam na złoto, a usta na jasnoróżowo. Kolczyki ze złotym słońcem i srebrnym księżycem pasowały idealnie. Włosy związałam w wysoki kucyk. Na śniadaniu w ogóle nie mogłam się skupić na tym co mówiła do mnie Megan. Wciąż rozkładałam wczorajszy spacer z Nathanem na części pierwsze. Nie patrzyłam nawet na to co jem, w wyniku czego do mojego żołądka trafiła brukselka, której nienawidzę. Ale cóż... Po posiłku praktycznie cała szkoła zebrała przy fontannie w parku. Przemówiła pani dyrektor. Blondynka w średnim wieku chodząca zwykle w prostych spódnicach i eleganckich bluzkach. Zaraz po tym skierowaliśmy się w stronę cmentarza. Rozmowom nie było końca. Część uczniów (łącznie ze mną) niosła materiały do ozdoby grobów, a inni koce i jedzenie. Przez jakieś 20 min szliśmy leśnymi dróżkami, aż dotarliśmy na miejsce. Mimo wczesnej (była dopiero 8.10)  pory było już pięknie i kolorowo. Dookoła stały wazony z kwiatami, groby zasłano materiałami, a na pobliskiej polance ludzie siedzieli na kocach rozmawiali i jedli przygotowane wcześniej przekąski. Zaczęliśmy dekorowanie. Cały czas towarzyszył nam zapach dość ciepłego, przyjemnego poranka. Po skończonej robocie (o mniej więcej 10.00) czekał nas zasłużony odpoczynek. Udaliśmy się na polanę i rozłożyliśmy swoje rzeczy. Megan, Jessy, Jecky i ja usiadłyśmy obok siebie. Jadłyśmy pyszne kanapki i rozkoszowałyśmy się widokiem kolorowego lasu skąpanego w jesiennym słońcu. Wtedy nasz spokój zakłócił Jason. Podszedł do nas ze swoim standardowym uśmieszkiem na twarzy.
- Cześć! Megan, możemy pogadać?- zapytał.
Wymieniłam z nią porozumiewawcze spojrzenie. Megan kocha się w nim od 2 klasy podstawówki.
- Eeee... Jasne- odpowiedziała.
Kiedy odeszli dość daleko, żeby nas nie usłyszeli zaczęłyśmy się głośno śmiać.
***
Perspektywa Megan
*Poszłam za Jasonem do miejsca, w którym polana łączyła się z lasem. Oparłam się o drzewo i spojrzałam na niego uważnie.
- Więc...- zaczął i przeczesał włosy palcami.
W tym momencie wiedziałam już, że to nie będzie zwykła rozmowa z  Jasonem (czyli: on robi coś głupiego, ty mówisz coś w stylu „Jezu, co ty robisz człowieku?”, potem chwilę sobie dogryzacie i wszyscy się śmieją) tylko coś naprawdę poważnego.
- Megan, ja... Naprawdę cię lubię...- wyglądał tak, jakby bał się mojej reakcji.
Moje serce przyspieszyło. Chciałam coś powiedzieć, ale w głowie miałam totalny mętlik. Rzuciłam mu lekko ponaglające spojrzenie.
- Zastanawiałem się... Czy nie poszłabyś ze mną jutro do kina?- zapytał szybko.
Stanęłam jak wryta, a chłopak widocznie się niecierpliwił.
- Tak!- zawołałam.
Chyba trochę przesadziłam, bo jego entuzjazm spadł.
- Znaczy... Pewnie- szybko się poprawiłam- Na jaki film?
- Super- uśmiechnął się- Myślałem o Za jakie grzechy, dobry Boże?, albo Interstellar. A ty jak myślisz? Oba filmy są na 16.30.
- Wolałabym Za jakie grzechy, dobry Boże.
- Ok. Spoko. To... Do jutra.
- Cześć- uśmiechnęłam się.
I z takim wielkim bananem na twarzy wróciłam do dziewczyn. Wręcz do nich pobiegłam. Kiedy tylko znalazłam się na miejscu i upewniłam się, że Jason tego nie widzi powiedziałam:
- Dziewczyny! Jason zaprosił mnie na randkę!
- Co?!- zawołały chórem- Jak?!
- Normalnie. Znaczy dla mnie to nie było normalne, ale... No wiecie o co mi chodzi!
- Tak, wiemy- odparła Elizabeth- Ale na kiedy?
- Jutro. Idziemy do kina na Za jakie grzechy dobry Boże.
- Gratulacje!- odezwała się Jes- Widać te 5 lat podkochiwania się w nim wreszcie się opłaciło.
Wszystkie się roześmiałyśmy.*
***
Perspektywa Elizabeth
Koło 13.00 zaczęliśmy się zbierać. Szliśmy już dobre 5 min, kiedy nagle Megan poprosiła mnie, żebyśmy się na chwilę zatrzymały.
- El, strasznie się denerwuje jutrem- oznajmiła.
- Dobra, rozumiem cię, ale nie możemy pogadać o tym w szkole?- zapytałam.
- Proszę. Tylko chwilę- zrobiła do mnie „proszącą minkę”.
- No dobra.
Jednak gdy dziewczyna mi się wygadała zauważyłyśmy, że nagle wszyscy zniknęli.
- O nie! Widzisz, poszli bez nas!- zawołałam.
- Uspokój się. Zaraz ich dogonimy.
Niestety nie miała racji. Długo szukałyśmy drogi powrotnej, ale nam się nie udało. Miałam nawet wrażenie, że chodzimy w kółko. Byłam zrozpaczona. Zgubiłyśmy się.
***
Perspektywa Josha
Byliśmy już w połowie drogi do szkoły. Od jakiegoś czasu nie widziałem nigdzie Elizabeth i Megan. Wiedziałem, że byli tam wszyscy uczniowie i pewnie po prostu nie widzę ich w tym tłumie, ale coś mi nie pasowało.
- Widzieliście El i Meg?- zapytałem chłopaków.
- Na pewno są gdzieś z tyłu- odparł Jake.
- Zresztą czemu się tym tak przejmujesz? To przecież nie twoja sprawa- wtrącił Martin.
- Żadna z nich nie jest twoją dziewczyną- dorzucił Simon- Chyba, że o czymś nie wiemy.
Gwałtownie się zatrzymałem. Aż się we mnie zagotowało. Miałem świadomość, że oni nie zdawali sobie z tego sprawy, ale w mojej aktualnej sytuacji zabrzmiało to złośliwie. Jestem pewien, że byłem cały czerwony na twarzy.
- No właśnie. O niczym nie wiecie i niczego nie rozumiecie!- prawie krzyknąłem.
- Dobra, spokojnie. W takim razie nam powiedz, jaki to sekret ukrywasz[i]?- rzucił prześmiewczym tonem Julian.
- Tak się składa, że nie wyjawiam trudnych sytuacji z mojej przeszłości dupkom, więc sory. Może innym razem. A teraz, jeśli pozwolicie pójdę poszukać El- syknąłem.
Odwróciłem się i już zamierzałem iść, kiedy usłyszałem pełen nie ukrywanej kpiny głos Petera:
- Ach, to o nią chodzi? Pozwolisz, że uzmysłowię ci jedną rzecz. Nie wydaje mi się, żeby cię lubiła. Mógłbyś coś z tym zrobić- zasugerował.
Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie i szybkim krokiem ruszyłem w drogę powrotną.
- Właśnie taki mam zamiar- mruknąłem.
***
Perspektywa Elizabeth
Błądziłyśmy już dość długo. Coraz bardziej się niepokoiłam. Szczególnie, że robiło się coraz później.
- Nie do wiary!- zawołała Megan- Byłam w tym lesie tyle razy, ale za nic nie mogę znaleźć drogi powrotnej! Nawet nie wiem gdzie jesteśmy!
- Może będziemy iść cały czas w jedną stronę, aż w końcu dotrzemy do skraju lasu?- zaproponowałam.
- Nie! Wiesz jaki ten las jest ogromny?! Jeśli pójdziemy w niewłaściwą stronę, to zanim dojdziemy minie cały dzień, trzeba będzie jeszcze wrócić!
- Jakoś dotąd cię to nie powstrzymywało- mruknęłam.
Albo mogłabyś się połączyć z tym lasem. Przecież jesteś w połowie Nimfą Leśną!”pomyślałam.
Wyciągnęłam telefon.
- Nadal nie ma zasięgu- powiedziałam i nagle usłyszałam jakiś dziwny dźwięk- Co to było?
- Ale co?- zapytała dziewczyna.
- Słyszałam coś, ale... Pewnie mi się wydawało.
Po chwili się to powtórzyło.
- Znowu!- rozejrzałam się dookoła- Jakby... Kroki?
- Tym razem też słyszałam- zawtórowała mi Meggie.
Wtedy ni stąd ni zowąd zza drzewa wyszedł... Josh?!
- Co ty tu robisz?- zdziwiłam się.
- Mógłbym was spytać o to samo- odpowiedział.
Podszedł do nas powolnym krokiem.
- Skoro nas znalazłeś, to znaczy, że wiesz jak wrócić, prawda?- zapytała Meg.
- Taaak- odparł obojętnie, przeciągając sylaby.
Brzmiał, jakby był bardzo pewny siebie, ale ja wiedziałam swoje. Znałam go zbyt dobrze. To była tylko maska. Wszystkie mięśnie miał napięte. Jeszcze niedawno był bardzo zdenerwowany. Jeśli nie wściekły. Cały czas byłam na niego zła, ale widząc go takiego przypomniałam sobie czas, kiedy byliśmy jeszcze przyjaciółmi. W takich chwilach zawsze go pocieszałam, pytałam o co chodzi. Zresztą on nie pozostawał mi dłużny. Jednak przez to co zrobił wszystko się rozpadło. Trudno mi się do tego przyznać, ale... Tęskniłam za tym. Dopiero po chwili zorientowałam się, że wpatrywałam się w niego od jakiegoś czasu. Szybko oderwałam od niego wzrok i spytałam:
- Więc zaprowadzisz nas?
- Dlaczego by nie?- powiedział i ruszył jedną z pobliskich dróżek.
Przez całą drogę nie odezwałam się już ani razu. Raz po raz ciszę przerywało tylko pytanie Megan „Jesteś pewien, że wiesz którędy pójść”i jego odpowiedź, zawsze taka sama „Tak, jestem pewien”. Kiedy doszliśmy do szkoły była już 15.00. Nagle zdałam sobie sprawę, że jestem strasznie zmęczona tym chodzeniem po lesie.
- Dzięki- zwróciłam się do Josha i skierowałam się do pokoju.
Postanowiłam, że zadania domowe zostawię sobie na następny dzień. Jedyną rzeczą, o której teraz marzyłam było położenie się na łóżku i czytanie.
***
Perspektywa Josha
- Nie ma za co- odpowiedziałem, ale ich już tam nie było.
Czułem się fatalnie. Wiedziałem, że muszę wytłumaczyć wszystko Elizabeth. Nawet wiedziałem kiedy. Wtedy w głowie znowu usłyszałem drwiący głos Petera: „Ach, to o nią chodzi? Pozwolisz, że uzmysłowię ci jedną rzecz. Nie wydaje mi się, żeby cię lubiła. Mógłbyś coś z tym zrobić”
- Właśnie taki mam zamiar- powtórzyłem stanowczo.



Hej! Podobało się? Jeśli tak, to komentujcie, a jeśli nie… Też komentujcie. Jakoś zniosę krytykę. Zauważyłam, że wejść na bloga jest dość dużo, a komentarze zostawiają tylko moje koleżanki, więc jeśli czyta to ktoś jeszcze, niech skomentuje. To naprawdę nie jest wielka filozofia!
Kolorowa Czytelniczka



[i] Nazwisko Josha- Uncanny oznacza tajemniczy, sekretny, niezwykły, przedziwny.