Czytasz = Komentujesz

Czytasz = Komentujesz

Komentarze są bardzo ważne. To właśnie one najbardziej motywują do pisania, więc pozostawcie coś po sobie. Nawet "super" jest w porządku. Przynajmniej wiem wtedy, że ktoś to czyta i go to obchodzi.

sobota, 25 czerwca 2016

Uwaga!!!

Trochę mi to zajęło, ale nareszcie wstawiłam prolog nowej wersji tego opowiadania na Wattpada. Znajduje się tam pod nową nazwą: "Wybrana". Poniżej umieszczam link do książki.

"Wybrana"

czwartek, 17 marca 2016

Uwaga! Ważne!

No cóż, nie będę owijać w bawełnę. Postanowiłam przenieść to opowiadanie. Od dłuższego czasu blogger sprawia mi trochę problemów i mnie denerwuje, więc stwierdziłam, że zacznę publikować to opowiadanie od początku na serwisie wattpad. Tak, od początku, ponieważ także patrząc na samą historię widzę wiele niedociągnięć i nieścisłości... Ogólnie chciałabym to rozegrać w inny sposób. Myśl przewodnia będzie ta sama, ale sytuacje i relacje będą wyglądały nieco inaczej. A propos relacji- będę je bardziej rozwijać. Jednym słowem postaram się, żeby to opowiadanie było lepsze. Za jakiś czas, kiedy przerobię już część rozdziałów, wstawię tu link do nowej wersji opowiadania na wattpadzie. Dodam też, że rozdziały będą krótsze, ale częściej wstawiane. Przynajmniej mam taką nadzieję... ;P Na pewno nie pojawią się żadne dwumiesięczne przerwy czy inne wpadki tego rodzaju. Mam nadzieję, że się nie zniechęcicie (o ile ktokolwiek to jeszcze czyta XD).

Do przeczytania!

sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 14

Tym razem bardzo krótko, ale mam nadzieję, że nikt nie będzie miał mi tego za złe. W najbliższym czasie dodam jeszcze kilka takich mini-rozdziałów, gdzie trochę was wyedukuję. Miłego czytania J.
Muzyka od * do * [klik]
Perspektywa Elizabeth
*Rozglądałam się po korytarzu, a do moich uszu dopływały dźwięki piosenki. Po raz kolejny w ciągu stosunkowo krótkiego czasu zapragnęłam zatopić się w świecie z książki i zignorować realne problemy, ale niestety nie mogłam tego zrobić. Za chwilę zaczynała się pierwsza lekcja WOG’u. Na ławce obok mnie siedziała Megan, także próbująca czytać. Spojrzałam na nią kątem oka. Uśmiechała się lekko, wpatrując się w strony, ale widać było, że hałas na szkolnym korytarzu jej przeszkadza. Westchnęłam i ukryłam twarz za okładką, wdychając zapach wyimaginowanej rzeczywistości. Nagle poczułam, że ktoś siada po mojej prawej. Odwróciłam się i napotkałam uśmiech Josha.
- Hej, czego słuchasz?- spytał i wziął sobie jedną słuchawkę.
- Nieee!- jęknęłam- Oddaj mi ją…- lekko go odepchnęłam, nie chcąc się odrywać od rozmyślań, ale było za późno.
- Czy chociaż wy możecie się zamknąć?!- krzyknęła Megan- Już i tak przez ten hałas nie mogę się skupić, a…
Przerwał jej dzwonek oznajmiający o początku pierwszej lekcji.
- Naprawdę?!- uniosła wzrok- Dlaczego?
- Nie rozpaczaj już tak, tylko chodź z nami na lekcję- powiedziałam z uśmiechem.*
Weszliśmy do klasy, w której czekał już na nas nauczyciel i reszta uczniów.
- Dzień dobry wszystkim- przywitał się starszy mężczyzna. Miał poważny wyraz twarzy i wydawał się zwracać do nas z pewną wyższością.
- Dzień dobry- odpowiedzieliśmy.
- Nazywam się Noom. Jared Noom- skierował swoją różdżkę w stronę tablicy, na której pojawiły się jego imię i nazwisko.
- A może James Bond?- mruknął pod nosem Josh i mrugnął do mnie. W klasie zapanowała cisza pełna rzucanych sobie spojrzeń pełnych niezrozumienia. Nikt oprócz naszej dwójki tego nie zrozumiał. Pokręciłam głową, uśmiechając się. Ostatnio go nie poznawałam. Wcześniej raczej nie zdarzało mu się wyjeżdżać z sucharami (i żadnymi tego typu tekstami) na lekcjach. Nauczyciel obrzucił go znudzonym spojrzeniem.
- Następnym razem radzę opowiedzieć żart, który ktokolwiek zrozumie, Panie…?- powiedział.
- Uncanny.
- Hmm… Ciekawe nazwisko- stwierdził mężczyzna bez cienia zainteresowania- Teraz, jeśli Pan pozwoli, wrócimy do lekcji- odwrócił się do nas- Jak się pewnie domyślacie, jesteście tutaj, żeby dowiedzieć się o szczegółach życia, każdego z gatunków Dispartam. Lekcji nie będzie zbyt dużo. Ja będę waszym przewodnikiem po tym jakże fascynującym temacie i tak dalej… Cała przemowa nowonauczycielska (załóżmy, że jest takie słowo XD), bla, bla, bla… No. A teraz naprawdę przejdźmy do tematu.
Zrobił krótką pauzę i ponownie obrzucił nas znudzonym spojrzeniem.
- Zaczniemy od Czarodziejów i Czarownic- kontynuował- Pewnie jest nimi większość z was. Są oni najbardziej popularnym z gatunków.
- Mówi Pan o nas, jakbyśmy byli zwierzętami- wtrąciła z lekkim wyrzutem Jessy.
- A nie jesteśmy?- zapytał nauczyciel- Ludzie to też zwierzęta, ssaki, a my jesteśmy w pewnym sensie gatunkami ludzi. Wracając, Czarodzieje są gatunkiem mogącym posiadać uzdolnienia w praktycznie wszystkich kierunkach. Dodatkowo występują dziedziny przeznaczone jedynie dla nich. Jedną z nich jest, np. wytwarzanie różdżek…
Mniej więcej w taki sposób minęła nam cała lekcja. Było bardzo cicho, co jest wielką rzadkością w naszej klasie. Dowiedziałam się kilku całkiem ciekawych rzeczy. Reszta lekcji minęła nam spokojnie.
***
Perspektywa Jessy
Czekałam na Jecky pod biblioteką, rozglądając się po pustym korytarzu. Spóźniała się. Westchnęłam i wbiłam wzrok w ziemię. Umówiłyśmy się, żeby zrobić projekt na fizykę zaklęć. Nagle poczułam, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Wzdrygnęłam się, odwróciłam gwałtownie i zobaczyłam Jecky.
- Nie strasz mnie tak!- syknęłam.
- Spokojnie, przepraszam- powiedziała- Chodź już, powinnyśmy zacząć…
Usłyszałyśmy kroki i przytłumione głosy. Schowałyśmy się w bibliotece, zostawiając drzwi uchylone na szerokość około 3 cm. Zobaczyłyśmy Carolyn i jakiegoś chłopaka. Jego twarz była skryta w cieniu, ale był dość wysoki i miał czarne włosy. Wyglądał na niewiele starszego od nas.
- Jess? To Wampir- szepnęła nagle spięta Jecky, a ja dostrzegłam czerwony błysk w jej oczach. Stała się czujna, jak zawsze w towarzystwie Wampirów.
Chłopak przysunął się do Carolyn, a ona zrobiła krok do tyłu, wpadając na ścianę.
- Zapomnisz teraz o tym, co widziałaś, rozumiesz?- syknął wściekły.
- Jestem Wilkołaczką, nie zadziałają na mnie twoje czary-mary- warknęła- A może o tym zapomniałeś?
Zaśmiał się niepokojąco.
- W takim razie- usłyszałyśmy charakterystyczny dźwięk wysuwanych kłów, a dziewczyna otworzyła szeroko oczy z przerażenia. Zastygłyśmy w bezruchu. Była jeszcze za młoda, nie przeszła pierwszej przemiany i nie miałaby jak się obronić, gdyby ją zaatakował. Ale on tylko oblizał zęby i, zaskakująco delikatnie, uniósł jej podbródek dłonią. Jednak to, co powiedział nie było przyjemne- Zapomnisz, co zobaczyłaś, albo spotkają cię dosyć niemiłe konsekwencje. A zdążyłaś się już przekonać o tym, że w takich sprawach nie zdarza mi się żartować- przysunął się jeszcze bliżej. Stykali się czołami. Carolyn zadrżała ze strachu.
- Jasne, nie ma problemu- pisnęła.
Chłopak lekko się uśmiechnął.
- Wspaniale. Teraz wybacz mi, jestem umówiony- schował kły i oddalił się z wampirzą szybkością.
Nasza koleżanka z klasy ponownie zadrżała i osunęła się na ziemię, ukrywając twarz w dłoniach. Po chwili jednak wstała i szepnęła do siebie:
- Weź się w garść. Nie dasz się zastraszyć. Będzie dobrze.
Rozejrzała się dookoła i pomknęła w stronę schodów.
- Wiesz? Proponuję przełożyć projekt na jutro- powiedziałam i głośno przełknęłam ślinę.
- Dobry pomysł- zgodziła się Jecky- Lepiej powiedzmy wszystko reszcie.

Pociągnęła mnie za rękę i pobiegłyśmy do pokoju wspólnego.

sobota, 7 listopada 2015

Rozdział 13

No i jest! Nareszcie! Enjoy! :p

Perspektywa Elizabeth
Myślałam o informacjach uzyskanych od Charlotte. Spotkaliśmy się z nią jeszcze raz; wcześniej nie starczyło nam czasu na omówienie wszystkiego. Sama dziewczyna wydawała mi się całkiem miła, ale ta jej cała strażniczka, czy opiekunka, jak kto woli, wzbudzała we mnie raczej negatywne uczucia. Wyrocznia wyjaśniła nam też, że istnieją dwa rodzaje przepowiedni:
nieodwracalna (niezmienna)- czyli taka, jak nasza, kiedy przez Charlotte przemawia jakaś dziwna siła, przez którą zaczyna rymować i przepowiadać przyszłość ubraną w niezrozumiałe sformułowania; nie da się jej uniknąć
oraz
zależna (zmienna)- występuje w postaci rady, jest zwykle dość istotna i ma wpływ na dalszy rozwój wydarzeń; można spróbować się do niej nie zastosować, choć najczęściej to, co wydaje się wyjściem z sytuacji i możliwością własnego wyboru, okazuje się spełnieniem rady co do joty.
Siedziałam na jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym i czekałam, aż pani Herroul przyniesie nowy opatrunek. Taaak… Moja nieszczęsna ręka nadal dawała o sobie znać. Poprzedniego dnia cała szkoła została z powrotem zapełniona przez uczniów. Został nam ostatni dzień wolności, który wcale nie miał być taki beztroski. Za jakieś 2 godziny, a mianowicie o 9.00 (No wiem, wstawać o 7.00 w ostatni dzień przerwy świątecznej? Masakra.) wybieramy się do miasta. Tym razem użyjemy teleportu i zostaniemy przeniesieni w wyznaczone miejsce, ponieważ idą wszystkie 1 i 2 klasy gimnazjum.
Wreszcie dostanę różdżkę! Pamiętam, jak czytałam książki fantasy i zastanawiałam się, jakby to było posiadać magiczne moce. Wtedy nie miałam pojęcia, że je mam.
Po powrocie ze szkolnych zakupów wychowawcy rozdadzą wszystkim nowe plany i dopiero wtedy dostaniemy czas na odpoczynek. No cóż, różdżka jest tego warta.
- Już jestem- powiedziała pani Herroul, wchodząc do pomieszczenia- twoja dłoń wygląda coraz lepiej i myślę, że niedługo się zagoi- usiadła obok mnie i zaczęła owijać moją lewą dłoń świeżym bandażem.
Miała rację. Nie bolała już tak bardzo przy każdym dotknięciu. Powoli zaczynałam nią coraz swobodniej operować.
- Oczywiście musisz się przygotować, że zostanie mała blizna. Szkło wycięło dość dużą ranę- dodała po chwili.
- Tak, wiem- westchnęłam.
No właśnie. Wersja dla nauczycieli i innych uczniów- kolejny wypadek ze szkłem. Jakimś cudem nikt nic nie podejrzewał, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Dziękuję pani bardzo- powiedziałam, kiedy „ochronna powłoka” była gotowa.
- Nie ma za co- odparła pielęgniarka- Ach, jeszcze jedno. Pani dyrektor prosiła, żebyś przyszła do jej gabinetu.
- Przepraszam… Co?- wpatrywałam się w kobietę szeroko otwartymi oczami- Wie pani z jakiego powodu?
- Niestety nie.
- No cóż… Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia. 
- Do widzenia.
Prawie pobiegłam do drzwi i szybko wyszłam na korytarz. Zalała mnie panika. Przywarłam do ściany. Co jeśli dowiedziała o naszych wyprawach do Charlotte? Jak zareaguje? Jakie będą konsekwencje? I dlaczego akurat ja? Wzięłam się w garść. Podejdę do tego z godnością. Mówi się trudno… Ruszyłam w stronę schodów, żeby wspiąć się na pierwsze piętro. Właśnie zaczynałam wchodzić na górę, kiedy zobaczyłam Megan i Jecky schodzące na śniadanie.
- Hej! Idziesz z nami do jadalni?- zapytała Jecky.
- Dołączę do was za chwilę. Muszę iść do gabinetu dyrektorki.
- Dlaczego?- zmarszczyła brwi.
- Wezwała mnie- odparłam.
Starałam się nie dać nic po sobie poznać, ale Megan chyba wyczytała z moich oczu obawy, bo gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Pani Dophet? Chyba nie myślisz, że…- zaczęła, ale przerwała jej Łowczyni.
- No co ty! Jak miałaby się dowiedzieć?
- Charlotte mówiła, że oni wiedzą- wtrąciłam- Ale mniejsza z tym. Muszę iść. Za chwilę do was przyjdę.
- Okej- mruknęła Megan.
Ruszyłam dalej. Na górę i prosto korytarzem. Dotarłam do drzwi z gładkiego, jasnego drewna ze złotą tabliczką. Zapukałam. Mimo powtarzania w myślach, że to nic takiego, panika znowu zaczynała wychylać się na zewnątrz. Usłyszałam przytłumiony głos pani dyrektor:
- Proszę!
Otworzyłam drzwi i… Wydałam z siebie jęk pełen irytacji i zgorszenia. Po co się tak martwiłam? Chociaż i tak wolałabym w tamtym momencie być inną osobą…
- Panno Michles! Co to miało znaczyć?- kobieta spojrzała na mnie karcąco.
- Nic, przepraszam panią- mruknęłam, myśląc tylko o tym, żeby zachować spokój i nie zrzygać się z rozpaczy.
Pokój wyglądał jak typowy gabinet szkolnego dyrektora. Szafki ustawione przy ścianach, zasłony przy oknach i pasujący dywan, duże biurko, za którym siedziała pani Dophet oraz dwa krzesła po drugiej stronie. Na jednym z nich siedział mój prześladowca z dzieciństwa, a mianowicie mój kuzyn Ethan.
Wyglądał tak, jak pół roku temu, kiedy widziałam go po raz ostatni. Myślałam, że nie będę musiała na niego patrzeć przez najbliższe dziesięć miesięcy, ale jak widać się myliłam. Miał na sobie luźny T-shirt i wyświechtane dżinsy, zauważyłam też tęczową gumową bransoletkę na jego lewym nadgarstku. Jego włosy były, jak zwykle, krótko przystrzyżone. Spojrzał na mnie swoimi dużymi brązowymi oczami i wykrzyknął:
- Lisia! Hej! Cieszysz się, że mnie widzisz?
Wprawdzie mój entuzjazm na jego widok można było porównać do reakcji osoby, która właśnie zdała sobie sprawę, że wdepnęła w gówno, ale na głos powiedziałam tylko:
- Jak mogłabym się nie cieszyć?
Usiadłam na drugim krześle i jeszcze raz spojrzałam na niego kątem oka. Nie mogłam uwierzyć, że on tydzień temu skończył 17 lat! Może i był mądry i miał dobre oceny, ale co do dojrzałości, dorównywał chłopcom w moim wieku. Jeśli nie gorzej.
- No dobrze- zaczęła dyrektorka- Panno Michles, jak pewnie zdążyła się Pani zorientować, pan Yeleann przeniósł się do naszej szkoły. Będzie kontynuował naukę w klasie 2 b liceum na poziomie rozszerzonym eliksirów i fizyki zaklęć.
Moja nikła nadzieja na to, że może przyjechał w odwiedziny, została roztrzaskana w drobny mak i zmieszana z ziemią.
- Rozumiem- powiedziałam niechętnie.
Chyba już nie mogło być gorzej.
- Chciałabym też poprosić Panią, żeby przed śniadaniem oprowadziła Pani pana Yeleanna po naszej szkole.
A jednak mogło.
- Oczywiście. Z przyjemnością- zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.
- Świetnie. Na pewno pan Yeleann będzie wdzięczny- zerknęła na niego, a on pokiwał grzecznie głową- Możecie już iść.
Kiedy tylko zamknęłam drzwi, spuściłam głowę i wypuściłam powietrze przez usta.
- Chodź- zwróciłam się do Ethana.
Zeszłam z nim na parter i skierowałam się w stronę jadalni.
- Ej! Miałaś mnie najpierw oprowadzić!- zaprotestował.
- Wiem, za chwilę. Najpierw muszę powiedzieć coś przyjaciołom- odparłam.
- Właśnie! Słyszałem, że mój ulubiony Joshua też tu jest- uśmiechnął się do mnie złośliwie.
Skrzywiłam się. Josh nienawidził swojego pełnego imienia, a ja to od niego przejęłam w czasie tych 10 lat znajomości.
- Tak. Skąd to wiesz?- sądząc po sposobie, w jaki to powiedział wywnioskowałam, że w jego mniemaniu nadal jestem wściekła na Josha.
- Mam swoje źródła- mruknął.
- Jestem przekonana, że ucieszy się na wieść o twoim przyjeździe. Zawsze „baaardzo” cię lubił i z tego, co wiem nic się w tej kwestii nie zmieniło. Może potem się gdzieś spotkamy? Chętnie przyprowadzę jego i resztę moich przyjaciół.
- Zaraz…- zmarszczył brwi- Przecież ty go nienawidzisz.
- Och!- udałam zaskoczenie- Nie wiedziałeś? Już jakiś miesiąc temu się pogodziliśmy- tym razem na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech- Twoje „źródła” chyba nie są do końca aktualne.
- Możliwe. Już dawno miałem je zmienić- wzruszył ramionami.
Doszliśmy do jadalni.
- Okej. Zostań tu, zaraz wrócę- nie czekając na odpowiedź weszłam do środka.
Szybko podbiegłam do naszego stołu i opadłam na miejsce obok Megan i Jasona.
- Cześć!- zawołała moja przyjaciółka.
- Jakie wieści?- spytał Josh.
- Nic strasznego. Nie chodziło o Charlotte- uspokoiłam wszystkich.
- Więc o co?- David oderwał się od prób wywalenia na podłogę talerza Jordana, kiedy ten nie patrzył.
Zaczęłam chichotać pod nosem i rozejrzałam się dookoła, żeby się upewnić, czy mój kuzyn został na miejscu.
- Powiesz nam w końcu?- zapytała zniecierpliwiona Jecky.
Spojrzałam na Josha.
- Znowu zobaczysz największego idiotę na świecie- oznajmiłam nadal się uśmiechając.
Na sekundę zapadła cisza, a potem Josh wybuchł śmiechem. Po chwili do niego dołączyłam, nie zważając na zdezorientowane miny reszty.
- Wooohoo! Ludzie, robimy dzisiaj imprezę powitalną! Ethan Yeleann przyjechał!- wykrzyknął i zaczął śmiać się jeszcze bardziej.
- Czy ktoś nam do cholery wyjaśni kto to?!- Jason wychylił się do przodu przez stół, chwycił Josha za ramiona i mocno nim potrząsnął.
- To mój kuzyn- odpowiedziałam ocierając łzy rozbawienia- Starszy o cztery lata. Przeniósł się tutaj- spojrzałam na ekran telefonu. 7:50- Dyrektorka kazała mi go oprowadzić, więc chyba nie zjem dzisiaj śniadania- sięgnęłam po jabłko leżące w koszyku pełnym owoców.
- Może ci pomogę?- zaproponował Josh- Pójdzie nam szybciej.
- Nie trzeba, poradzę sobie. No to… Do zobaczenia za godzinę na dziedzińcu.
Kiedy dotarłam z powrotem do Ethana, zobaczyłam, że uważnie przygląda się jednemu siedemnastolatkowi, siedzącemu przy ścianie z podręcznikiem do historii magii w rękach.
Westchnęłam. To była kolejna ciekawa rzecz. Ethan wolał chłopaków.
- Podoba ci się?- spytałam wyrywając go z zadumy.
- Co? Wcale nie!- zaprzeczył, ale dostrzegłam w jego oczach, że to nie była do końca prawda.
- No dobra kochasiu- pociągnęłam go za rękaw i skierowałam się w stronę sali do  W-F’u- Mam ci pokazać szkołę czy nie?
***
Ledwo się wyrobiłam, ale w ostatniej chwili stanęłam razem z resztą klasy na dziedzińcu, w pośpiechu zapinając kurtkę. Byłabym szybciej, gdybym nie musiała wrócić się do pokoju po pieniądze. Mogłam poprosić Megan, żeby je wzięła. Jednak najważniejsze, że zdążyłam.
- Co tak długo?- spytała cicho Jessy.
Lekko uniosłam rękę, w której trzymałam kopertę od rodziców, kiedy usłyszałam swoje nazwisko wyczytane przez panią Glossdrop.
- Jestem!- zawołałam i odetchnęłam z ulgą.
Teoretycznie się nie spóźniłam.
Kiedy wszystko było gotowe nauczyciele ustawili nas w kolejkę i zaczęli podprowadzać po kolei do otwartego chwilę wcześniej przejścia. Czekając na swoją kolej, rozglądałam się dookoła, próbując dostrzec Nathana. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały i obdarzył mnie szerokim uśmiechem. Odwzajemniłam go, a kiedy odwróciłam się powrotem w kierunku portalu, okazało się, że za chwilę moja kolej. Zobaczyłam, jak Jason znika w przejściu, potem Megan i Jessy. Przede mną był jeszcze Josh, którego też szybko straciłam z pola widzenia. Zawahałam się przez ułamek sekundy, zanim zanurzyłam się w falującą materię.
Otuliła mnie powłoka lekka, jak mgła i aksamitna, jak jedwab. Zobaczyłam czarną nicość i miliony różnokolorowych iskierek migoczących wokół mnie. Przypomniało mi się, że im dłuższa jest odległość do pokonania, tym więcej czasu spędza się w portalu. Ktoś mi o tym kiedyś wspomniał. Nagle zobaczyłam światło i wynurzyłam się na zewnątrz. Przez chwilę nic nie widziałam, więc po wykonaniu kilku kroków potknęłam się. Pewnie zaryłabym twarzą w ziemię, gdyby ktoś mnie nie podtrzymał.
- W porządku?- usłyszałam głos Josha.
- Poza wrażeniem, że prawie oślepłam? Chyba tak- odparłam powoli odzyskując zdolność widzenia.
Powitał mnie jego ciepły uśmiech. Nadal trzymał mnie za ramiona. Nagle poczułam coś dziwnego. Jakby… jakby całe moje ciało było zrobione z chmur. Jednocześnie miękkie i lekkie, bez zmartwień, ale też delikatne, słabe, które można rozwiać jednym podmuchem. Ale to uczucie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Odsunęłam się od Josha, obdarzając go nieśmiałym uśmiechem.
Dołączyliśmy do reszty. Znajdowaliśmy się w jednej z dzielnic pobliskiego miasteczka. Było tam mnóstwo sklepów. Wszędzie wisiały szyldy i ozdoby świąteczne, których jeszcze nie zdjęto. Przez kilka minut po prostu rozglądaliśmy się. Próbowaliśmy to ogarnąć.
- To już wszyscy?- zapytała pani Glossdrop, żeby po chwili sobie odpowiedzieć- Na to wygląda. No dobrze, chodźcie bliżej i zróbcie miejsce dla następnej klasy.
Podeszliśmy do niej, więc kontynuowała:
- Najpierw zaprowadzę was do sklepu z różdżkami, gdzie, oprócz zakupu różdżek, czeka was jeszcze pewna niespodzianka. Potem będziecie mieć dwie godziny wolnego czasu i czeka nas powrót do szkoły. Spotkamy się tutaj. Zrozumiano? Świetnie. Chodźcie ze mną.
Ruszyliśmy ulicą w lewo i po chwili zatrzymaliśmy się przed dużym sklepem z okazałą wystawą. Przez szybę widzieliśmy różnego rodzaju różdżki: bogato zdobione, skromne, ze specjalnymi rękojeściami… Większość z uczniów, którzy przyszli przed nami już wyszła, ale i tak było tam trochę ludzi. Po przekroczeniu progu od razu owionął mnie zapach kwiatów, cynamonu i mokrego drewna. Całość tworzyła dość dziwną i duszącą woń. Pani Glossdrop podeszła do lady i rozmawiała przez chwilę z mężczyzną w średnim wieku, po czym oboje do nas podeszli.
- Dzień dobry, nazywam się Rick. Będę nadzorował wybory różdżek w waszej grupie. Proszę tędy- wskazał ręką krótki korytarz z drzwiami po bokach i na końcu.
Skierowaliśmy się do tych na wprost. Weszliśmy do środka za panią Glossdrop i Rickiem. Zobaczyliśmy skrzynie pełne różdżek. Byliśmy, aż oszołomieni tym widokiem… i zapachem. Po pomieszczeniu roznosiły się różne wonie. Od odurzających i słodkich, przez rześkie i zachwycające, do ohydnych i duszących. Lekko zakręciło mi się w głowie.
- Ach ten Daniel, zawsze zapomina zamknąć skrzynie- mruknął Rick i zasunął wieka pojemników, a mi od razu zrobiło się lepiej; zapachy nie były już tak intensywne- Dobrze. Ustawcie się w kolejkę, najlepiej alfabetycznie- kiedy zrobiliśmy co kazał, kontynuował- Jak się nazywasz?- zapytał pierwszą osobę.
- Simon Abuse.
I rozpoczął procedurę wyboru. Mieliśmy otworzyć serca, umysły i nosy, żeby znaleźć właściwą różdżkę. Niecierpliwie czekałam na swoją kolej. Na początku byłam tak przejęta, że nie słyszałam, co odpowiadała Jecky, więc zobaczyłam dopiero efekt końcowy: prosta jasnobrązowa różdżka z błękitną rękojeścią, wysadzaną granatowymi kamyczkami w kształcie łez. W końcu przyszedł mój czas. Podeszłam do Ricka i przedstawiłam się.
- Elizabeth Michles, pół Czarownica, pół Muza.
- Michles…- mruknął pod nosem, sięgając po kilka kawałków drewna- Dobrze. Teraz oczyść myśli- podstawił mi pod nos pierwszą próbkę.
Pachniała okropnie. Jakby ktoś zebrał swój pot i wlał do pojemnika z kompostem. Odsunęłam się o krok, ledwo powstrzymując mdłości. W całej procedurze chodziło o to, że każda z próbek została pokryta zaklęciem, które spowodowało przemienienie jej cech magicznych, zalet i wad w zapach. Dla niektórych dana rzecz może mieć zachwycającą woń, a u innych powodować…  na przykład mdłości.
- A więc jarzębina odpada- stwierdził mężczyzna.
Podał mi jeszcze pięć następnych, na które reagowałam różnie, aż doszło do jednego, wyjątkowego. Poczułam… las po deszczu i… książki. Tak, kartki z książek.
- Och! Jest piękne!- westchnęłam- Co to?
- Wierzba płacząca- zobaczyłam, że lekko się uśmiecha.
Następnie przyszła pora na składnik dodający mocy i pozwalający operować zaklęciami. Tym razem wąchałam fiolki z płynami. Przy co drugiej próbce łzawiły mi oczy i zaczynałam kaszleć, a reszta była jakaś taka niepełna. Nagle zauważyłam fiolkę, której nie podał jeszcze nikomu.
- A ta?- wskazałam ją.
- Wątpię, żeby ci przypasowała- odparł pospiesznie Rick.
- Dlaczego?- zdziwiłam się.
- Bo jesteś taka delikatna, a…- zawahał się- A ten składnik zazwyczaj wybierają Banshee…- szepnął.
Banshee…? Coś mi to mówi…
- Ale chyba mogę spróbować, prawda?- zapytałam lekko zirytowana.
- Skoro nalegasz…- westchnął.
Odetkał koreczek, a ja nachyliłam się, żeby powąchać. Owionęła mnie woń mięty, jabłek, miodu i wiśni. Miała taką głębię, jakby przesyłała mi uczucia. Naraz zachciało mi się płakać jak dziecko, albo wrzeszczeć i kopać ściany w furii, a jednocześnie byłam obnażona z emocji i wolna. Szczęśliwa… Z trudem opanowałam się, cofnęłam o krok i gwałtownie wciągnęłam świeże powietrze.
- Wszystko w porządku?- zapytał zaniepokojony Rick.
- Tak, tylko…
- Co?
- To było idealne…- dopiero po chwili zorientowałam się, że powiedziałam to na głos.
Zdziwiony mężczyzna nadal spoglądał na mnie kątem oka, ale przeszedł do ostatniej części. Wyciągnął swoją różdżkę i wycelował w moje serce. Mała iskierka przebiegła po przedmiocie i jego ręce, aż do głowy. W iskrze było zawarte moje podświadome wyobrażenie idealnej różdżki. Niby niejasne, ale płynące z serca. Rick na chwilę zmarszczył brwi, a potem podszedł do jednej ze skrzyń i zaczął szukać. W końcu wyciągnął  26 centymetrową różdżkę. Wyszeptał przy niej kilka słów, nadając jej  właściwy wygląd. Była z ciemnego drewna z delikatnymi, niemal niewyczuwalnymi wgłębieniami w kształcie pnączy, oplatających ją na całej długości, o kolorze srebrnym i oszlifowanym błękitnym kamieniem na czubku, który wyglądał, jakby kłębiła się w nim mgła. Wpatrywałam się w nią z szeroko otwartymi oczami.
- Wierzba płacząca, zabarwiona na ciemniejszy kolor i umocniona zaklęciem, by była twardsza, Lilium Obducet Sanguinis Undis…- pani Glossdrop gwałtownie wciągnęła powietrze, zawahał się- Lilia Krwistych Fal oraz Kamień Dusz- podał mi swoje dzieło.
- Cóż… Dwie ostatnie rzeczy nie zabrzmiały przyjemnie- spojrzałam niepewnie na Ricka.
- Owszem- odparł- Jednak ta różdżka pokazuje kim będziesz, albo już jesteś- zmrużył oczu- Nie często jest to tak wyraźne.
Podziękowałam mu i pani Glossdrop odprowadziła mnie do kasy. Zapłaciłam za różdżkę i usiadłam razem z resztą klasy. Nie odzywałam się zbyt wiele, czekając na pozostałych przyjaciół; myślałam nad tym, co powiedział mi Rick i reakcją nauczycielki. Znowu starałam się cokolwiek zrozumieć, ale nie do końca mi się to wychodziło. Minęło trochę czasu, zanim się zebraliśmy, jednak gdy to nastąpiło, pani Glossdrop stanęła przed nami i oznajmiła:
- Przyszedł czas na niespodziankę- zaczęliśmy naraz zadawać pytania i snuć wywody nad tym, co to za niespodzianka- Uspokójcie się!- kobieta spoważniała, a my ucichliśmy- Jak wiecie, mimo wszelkich środków bezpieczeństwa, nasz świat nadal może być niebezpieczny. Co roku słyszy się o przypadkach ataków magicznych stworzeń, czy napaści mniejszych demonów. Zdarzają się różne rzeczy. Dlatego też, oprócz WOG’u, od tego tygodnia będziecie pobierać lekcje podstawowej samoobrony- rozległy się okrzyki zaskoczenia- Reszty dowiecie się na pierwszej lekcji. Teraz przejdziemy do sedna niespodzianki. Cóż, w czasie walki, trzeba mieć się czym bronić…
Gestem nakazała nam za nią podążyć. Przeszliśmy na sam koniec budynku i weszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Rozejrzeliśmy się dookoła i otworzyliśmy usta ze zdziwienia. Wszędzie wisiały i stały w gablotach różne rodzaje broni. Zaczęliśmy przekrzykiwać siebie nawzajem, chcąc dowiedzieć się o co tak naprawdę w tym chodzi. Jednocześnie nie mogliśmy się nadziwić temu, że ktokolwiek miałby dać nam broń do ręki.
- Cisza!- usłyszeliśmy czyjś stanowczy głos.
Do pokoju wszedł starszy mężczyzna. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat. Miał siwe, potargane włosy i zimne, stalowoszare oczy. Ostre rysy twarzy jeszcze podkreślały jego stanowczość. Stanął w wejściu i obrzucił nas podejrzliwym spojrzeniem.
- Wszyscy ustawcie się w kolejkę- rozkazał- zaraz zaczniemy przydział.
Pani Glossdrop chrząknęła.
- Generale? Bardzo cieszy mnie, że to właśnie Pan zajmie się tegorocznym przydziałem. To dla nas wielki zaszczyt, tylko…- zawahała się, po czym dodała trochę ciszej- Niech Pan nie będzie zbyt ostry… To tylko dzieciaki…
- Nonsens… Może i to pierwszaczki, ale nie mam zamiaru się z nimi cackać- prychnął mężczyzna- Zack!- ryknął w stronę zaplecza.
Zack? Skądś znałam to imię… Właściwe wspomnienie już prawie wysunęło się na wierzch i nagle zniknęło. Zmarszczyłam brwi zdezorientowana.
- Tak, Generale?- usłyszeliśmy przytłumiony głos chłopaka.
- Jest ich dość dużo, więc tym razem będziesz musiał zrobić kilka kursów, szczególnie, że wyczuwam tu kilka wyjątkowych osób.
- Naprawdę aż tyle?- zapytał Zack.
Mignęły mi przed oczami jego orzechowe włosy i jasnozielone tęczówki, kiedy wychylił się zza rogu, żeby ocenić sytuację. Westchnął ciężko.
- Właśnie dlatego nie lubię rozpoczęć drugich semestrów…
***
Pół godziny później staliśmy z powrotem na ulicy. Pani Glossdrop powiedziała, że ona i reszta nauczycielek przetransportuje nasze nowe nabytki do szkoły, wprost do naszych pokoi, więc nic nam nie ciążyło. Mogliśmy się teraz rozdzielić. Jason, Jordan, David, Jessy, Megan, Jecky, Josh i ja, postanowiliśmy pójść na centralny rynek. Skierowaliśmy się do jednej z kawiarni i zajęliśmy stolik przy oknie, z wygodnymi kanapami. Zamówiliśmy sobie po gorącej czekoladzie. Rozmawialiśmy o wszystkich rzeczach, które przyszły nam na myśl i przez chwilę poczułam się tak, jakby wcale nie było żadnej wyroczni, tuneli pod biblioteką i latających książek. Wypiłam ostatni łyk czekolady i z westchnieniem spojrzałam przez okno na zaśnieżone chodniki, wyłączając się na chwilę z rozmowy.
- O czym myślisz?- usłyszałam szept Megan po lewej.
- Nie wiem- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ponownie wzdychając.
- Hej! Trzeba cię trochę rozweselić- oznajmiła- Chyba nawet wiem jak- nagle zwróciła się do reszty- Elizabeth i ja urywamy się na chwilę. Nie macie nic przeciwko?
Nikt się nie sprzeciwił, więc przyjaciółka pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia, zatrzymując się tylko, żeby wziąć nasze kurtki.
- Dokąd idziemy?- zapytałam, kiedy znalazłyśmy się na zewnątrz.
- Zobaczysz- odparła tajemniczo Meggie.
Przyprowadziła mnie do małego sklepiku na końcu ulicy. Po jego ścianach wiły się błyszczące, kolorowe pnącza. Wyglądał jak mały domek, w którym mieszka znana w całej okolicy starsza pani, traktująca wszystkie dzieci, jak własne wnuki. Jednak był to sklep. W środku stały półki pełne kolorowych słodyczy i małych upominków.
- Odkryłam to miejsce pod koniec zeszłego roku i nie zdążyłam o nim nikomu powiedzieć, więc jesteś pierwsza- zdradziła Megan.
- Przytulnie tu- stwierdziłam.
Przez kilka minut przeglądałyśmy słodkości i wymyślne gadżety, śmiejąc się prawie cały czas. Miałyśmy już wychodzić, kiedy podeszła do nas sprzedawczyni.
- Przepraszam dziewczynki, ale właśnie wprowadziliśmy nowy produkt i zastanawiałam się czy nie chciałybyście go przetestować- uśmiechnęła się- Oczywiście za darmo- dodała po chwili.
Spojrzałyśmy na siebie lekko zdziwione.
- Eemmm… Tak, jasne- powiedziała Megan.
Kobieta przyniosła tacę z kilkoma plastikowymi kubeczkami. Podała nam po jednym.
- To coś na wzór napoju energetycznego, tylko bez wszystkich szkodliwych substancji. Jest o wiele zdrowszy- uśmiechnęła się jeszcze szerzej i gestem zachęciła nas do spróbowania.
Podniosłam kubeczek do ust i wzięłam łyk. Po moim języku spłynęło coś na kształt mocno rozwodnionego, strasznie przesłodzonego soku wieloowocowego. Zaraz po połknięciu pojawił się gorzko-kwaśny posmak.
- Eeee… Ma bardzo… Interesujący smak…- zmusiłam się do lekkiego uśmiechu, ale Megan była skrzywiona.
- Och… To świetnie!- jak widać kobieta była strasznie łatwowierna, bo w ogóle się nie zorientowała i ponownie podstawiła nam tacę- Proszę weźcie jeszcze po jednym!
- Nie dziękuję- odparłam szybko- Musimy już iść. Do widzenia!
Wyprowadziłam Meggie na zewnątrz. Kiedy tylko odeszłyśmy kawałek, moja przyjaciółka wystawiła język z obrzydzeniem.
- Ohyda!- wykrzyknęła- Chce mi się po tym rzygać! Oceniam to na -0.
- Co? -0?- zapytałam.
- No.
- A nie, no nie wiem… -10 skoro jest tak źle?
- Nie! To jest -0! El, masz bujną wyobraźnię! Wyobraź je sobie!
Poczułam zbliżającą się głupawkę i w mojej głowie pojawiła się myśl. Megan otworzyła drzwi kawiarni, w której zostali nasi przyjaciele.
- Okay, wyobraziłam sobie- zaczęłam- Moje -0 ma krótką, różową spódniczkę, ostatnio przefarbowało się na rudo, a 2 lata temu zrobiło sobie piercing. Aha, i chodzi na 20 centymetrowych szpilkach, bo jest niskie.
Obie wybuchłyśmy śmiechem, podchodząc do naszego stolika.
- A moje ma na głowie kolorową czapeczkę z wiatraczkiem i nosi dżinsowe rurki za kolana oraz koszulkę z napisem „I love Justin Bieber”.
Zaczęłyśmy się śmiać jeszcze głośniej i usiadłyśmy na swoich miejscach.
- Dobra- Jessy spojrzała na nas badawczo- Nie wiem, co brałyście, ale ja też chcę trochę.
Tym razem wszyscy zaśmiewaliśmy się do rozpuku, nie zważając na lekko karcące spojrzenia kelnerek. Wróciliśmy do rozmów. Tym razem czułam się trochę lepiej. Było we mnie więcej pozytywnej energii. Po jakimś czasie usłyszałam dźwięk alarmu, który ustawiłam w telefonie dzień wcześniej. Spojrzałam na wyświetlacz. 11:00.
- Sory, ale muszę iść- podniosłam się z kanapy z przepraszającym uśmiechem.
- Co? Dlaczego?- spytał Jordan.
- Umówiłam się z Nathanem- poczułam delikatne pieczenie na policzkach- Spotkamy się przy portalu, ok?
Pożegnałam się ze wszystkimi, wyszłam na zewnątrz i wybrałam numer Nathana.
***
Perspektywa Josha
Fakt, że Elizabeth poszła spotkać się z Nathanem był dla mnie odrobinę przygnębiający. Do tego zarumieniła się, mówiąc o nim… Starałem się nie dać po sobie niczego poznać, ale to nie było łatwe.
Postanowiliśmy wyjść się przejść. Wszystko było przyprószone śniegiem, więc miasteczko wyglądało prawie jak z jakiejś baśniowej opowieści. Z naszych ust, przy każdym słowie, wydobywała się para. Nie odzywałem się już od dłuższej chwili. Obserwowałem ludzi idących dookoła, każdy w swoją stronę, kiedy usłyszałem, że ktoś mnie woła. Odwróciłem się i zobaczyłem Martina, Juliana, Simona i Petera.
- Hej, Josh- przywitał się Simon- Możemy pogadać?
Spojrzałem na nich nieufnie, nadal mając w pamięci naszą ostatnią rozmowę[i].
- Dobra- zgodziłem się niechętnie- Idźcie, potem was znajdę- zwróciłem się do swoich przyjaciół.
Poczekaliśmy, aż odeszli.
- Więc czego chcecie?- spytałem prosto z mostu.
- Cóż… Od dłuższego czasu zastanawialiśmy się nad pewną kwestią- zawahał się Peter- Pamiętasz naszą rozmowę w Morto?
- Jak mógłbym jej nie pamiętać?- prychnąłem.
- Tak…- zamilkł na chwilę, po czym wszyscy się we mnie wpatrzyli- Jak to zrobiłeś?
- Co zrobiłem?- zapytałem zdezorientowany.
- No wiesz…- wtrącił Martin- Chodzi o to, że jeszcze na tej wycieczce do teatru Elizabeth nie chciała na ciebie patrzeć, a następnego dnia zachowywaliście się, jakby nic się nigdy nie stało.
Zaśmiałem się gorzko.
- Obawiam się, że nadal nie jesteście godni wyjawienia moich sekretów- spojrzałem na nich z wyższością- Zresztą, co was to obchodzi?
- Jesteśmy po prostu ciekawi- powiedział Julian- To wyglądało dość niezwykle. Taka nagła odmiana…
- Okay- westchnąłem- W podstawówce El była moją najlepszą przyjaciółką. Potem zdarzyła się pewna rzecz, kilka innych wyszło na jaw, nawet nie wszystko było moją winą… Ale zraniłem ją, to prawda i mimo, że chciałem jej potem wszystko wyjaśnić, nie chciała mnie słuchać. W dniu wycieczki w końcu udało mi się z nią porozmawiać i powiedziałem jej prawdę. Wybaczyła mi. Tyle- widziałem, że byli zaciekawieni szczegółami, więc dodałem- Więcej nie musicie wiedzieć, a teraz przepraszam, ale chcę wrócić do reszty.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku moich przyjaciół, zostawiając ich lekko skołowanych.
***
Perspektywa Elizabeth
Weszłam do eleganckiej restauracji i zdjęłam kurtkę. Wszystko było utrzymane w wytwornym, tajemniczym stylu. Z głośników przy suficie płynęła spokojna, łagodna muzyka. Poczułam się trochę nieswojo wśród ludzi siedzących przy stolikach pełnych jedzenia, trzymających w dłoniach zdobione sztućce… Niektórzy wpatrywali się w siebie z pożądaniem i flirtowali w najlepsze, inni radośnie rozmawiali o zupełnie nieistotnych i zarazem ważnych rzeczach, a jeszcze inni obdarzali siebie nawzajem sztucznymi uśmiechami, załatwiając interesy. Ci ostatni jeszcze bardziej popsuli mi humor. W każdym miejscu tego miasteczka widziałam naturę Dispartam, ale oni pokazywali, że niczym nie różnią się od normalnych ludzi. Dla nich liczy się tylko jedno…
W tym momencie podszedł do mnie kelner.
- Pozwoli Pani?- zapytał, wyciągając rękę po moją kurtkę.
- Emmm… Tak, oczywiście - szybko wyjęłam z kurtki telefon i wsunęłam go do tylnej kieszeni dżinsów- Proszę- podałam kelnerowi okrycie.
- Dziękuję- odparł uprzejmie- Pan Sneul już czeka- wskazał jeden ze stolików znajdujących się głębiej w sali.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i ruszyłam w tamtym kierunku. Już z odległości kilku metrów, zobaczyłam znajomą czarną czuprynę i herbaciane oczy wpatrzone w ekran telefonu. Nie zauważył mnie i po sekundzie mój telefon zaczął wibrować. Podeszłam do niego i pocałowałam go w policzek.
- Hej- uśmiechnął się- Co tak długo?
- Byłabym szybciej, gdyby wybrał Pan bardziej ustronne, mniejsze miejsce, Panie Sneul- powiedziałam ironicznie.
- Taaak… Chyba powinienem cie uprzedzić, że pójdziemy do takiego miejsca- zaśmiał się- Ale nie masz nic przeciwko, prawda?
- Nie- odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą- Jest okay.
- To dobrze. Jak zakupy?
- Super! Różdżka jest śliczna, a sztylet idealnie leży mi w ręce.
- Czyli było warto zrywać się tak wcześnie z łóżka?
- Chyba tak. A co z tobą?- zapytałam.
- Nic specjalnego- skrzywił się- Nuda. Jak zwykle- spuścił wzrok i westchnął.
- Ale gdybyś nie przetrwał tej nudy, nie moglibyśmy się teraz spotkać- spojrzał z powrotem na mnie, a w jego oczach zabłysnęły iskierki.
- Racja- przysunął się do stołu- A zdecydowanie powinniśmy spędzać ze sobą więcej czasu- nachylił się do mnie i delikatnie mnie pocałował.
Przebiegł mnie lekki dreszcz.
- Zdecydowanie się zgadzam- szepnęłam.
***
Perspektywa Megan
Jego brązowe oczy ciągle przeskakiwały od moich oczu do moich ust. W końcu poczułam jego usta na swoich i… Zaczęłam walczyć z pokusą odsunięcia się od niego. Tym razem było jakoś inaczej. Zawsze czułam iskierki przechodzące przez nas oboje, a teraz… Miałam wrażenie, że on nie ma w tym swojego wkładu. Nie rozumiałam tego… Zrobiłam coś źle?
Odsunął się. Starałam się zamaskować moje przeczucie uśmiechem.
- Chyba powinniśmy już wracać- mruknął Jason- Będą się zastanawiać gdzie zniknęliśmy. Poza tym za chwilę wracamy do szkoły.
- Tak…- podniosłam się z ławki i otrzepałam kurtkę ze śniegu.
Wziął mnie za rękę i ruszyliśmy uroczą, wąską uliczką w stronę sklepu z różdżkami. Kiedy byliśmy w połowie drogi, usłyszałam trzask i jakieś przytłumione głosy, dobiegające z lewej strony.
- Jason?
- Tak?
- Chyba zostawiłam telefon na ławce. Idź beze mnie, za chwilę przyjdę- powiedziałam… w sumie nie wiem czemu. Chyba potrzebowałam oddechu, pobycia chwilę bez niego, a te dźwięki mnie zaciekawiły.
- Jesteś pewna, że nie mam iść z tobą?- zapytał.
- Tak, zaraz wrócę- westchnęłam.
Udałam, że zawracam, ale gdy tylko zniknął z pola widzenia, podeszłam do miejsca, w którym krzyżowały się dwie uliczki i skręciłam w lewo. Przylgnęłam do ściany i zaczęłam przesuwać się w stronę dźwięków. Cicho podeszłam do rogu muru i lekko wychyliłam głowę. Zobaczyłam Generała i Zacka kłócących się ze sobą.
- Musisz uważać!- ryknął mężczyzna- Jeśli wyrzucą cię z pracy, stracisz przykrywkę! A potem jeszcze jeden wybryk i odbiorą ci zadanie!
- Myśli Pan, że o tym nie wiem!- odkrzyknął Zack- Staram się, ale to wcale nie jest takie proste! Muszę jednocześnie pracować w tym cholernym sklepie i zajmować się sprawą!
- Tak, masz rację. To jest za trudne. Dla ciebie!- Generał był cały czerwony na twarzy- Siedzisz w tym od czterech miesięcy i nadal nie masz żadnych poważnych dowodów świadczących...!
- Widziałem ich dzisiaj!- wrzasnął chłopak, sprawiając, że w zaułku zapadła cisza- Jednych z Ostatnich- dodał spokojniej.
- Co?
- W sklepie. To ci…- nagle urwał i spojrzał prosto na mnie.
Kurwa, nie. Przyłapał mnie. Odwróciłam się i puściłam się biegiem w stronę dzielnicy, w której znowu został otwarty portal.



[i] Patrz: Rozdział 7

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 12

Hej! Tak, wreszcie jestem! Chciałam Was wszystkich bardzo przeprosić za tą długą przerwę. Chyba rozumiecie, jak to jest. Wakacje i w ogóle. Zwyczajnie zajęłam się typowymi dla tego okresu rzeczami, potem wena zupełnie mnie opuściła, a czas zaczął pędzić… Nie jest to wprawdzie usprawiedliwienie, ale mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie. Na razie zapraszam do lektury.
24 grudnia
Perspektywa Elizabeth
Święta: czas spędzony w domu z rodziną przy stole pełnym tradycyjnych potraw. Moje święta: siedzenie z przyjaciółmi w szkole pod opieką nauczycieli i zajadanie się różnymi magicznymi przysmakami. Tak… Już zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że teraz moje życie jest totalnym przeciwieństwem normalności. Szczególnie ostatnio. Siedziałam na łóżku z książką na kolanach, a obok na stoliku stał kubek z herbatą. Pomyślicie- dzień idealny! No nie do końca. Miałam na sobie ciepły sweter, dresy i grube skarpetki, ale i tak było mi zimno. Jeszcze raz wróciłam myślami do wydarzeń sprzed prawie dwóch tygodni. Najpierw list od rodziców, potem akcja w bibliotece, otwarcie przejścia, „przechadzka” po tunelach i… Wizje. Kiedy wszyscy się obudziliśmy, zaczęliśmy sobie opowiadać, co się wydarzyło w tunelach… i naszych głowach. Ale wiem, że każdy zachował chociaż małą cząstkę dla siebie. Tylko Josh… To jego wypowiedź najbardziej nas wszystkich zaciekawiła i jednocześnie zaniepokoiła. Nie stracił przytomności na tak długo, jak my. Spotkał się z wyrocznią. Poprosiła go, żeby nas do niej przyprowadził.
Dzisiaj.
Wzięłam łyk herbaty i wróciłam do czytania. Ostatnio miałam na to coraz mniej czasu. Niestety i tym razem nie było mi dane doczytać rozdziału. Zadzwonił mój telefon. Po pokoju rozniosły się pierwsze dźwięki „Waiting for Superman” zespołu Daughtry. Sięgnęłam po urządzenie. Nathan. Spotkałam się z nim kilka razy w zeszłym tygodniu. Wyjaśnił mi, że musiał wyjechać do rodziny i przeprosił, że nic mi nie powiedział. Odebrałam.
- Hej, co robisz?- usłyszałam znajomy głos.
- Cześć. Właśnie próbowałam czytać- odparłam.
- Spoko. Nie miałabyś ochoty się przejść?- zapytał.
- Co? A nie miałeś wyjechać na święta?- zmarszczyłam brwi.
- Niby tak, ale nic z tego nie wyszło- odparł wymijająco- To co? Dasz się wyciągnąć na spacer?
- Och…- nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Cieszyłam się, że będę mogła spędzić z nim więcej czasu, ale w tej sytuacji pewnie będzie chciał do nas wieczorem dołączyć. A my mieliśmy się wymknąć na tajne spotkanie z wyrocznią. Musiałam go jakoś spławić- Nie za bardzo mogę…- wpadłam na pomysł- Nie czuję się najlepiej. Byłam już u pielęgniarki. Powiedziała, że nie powinnam się dzisiaj przemęczać. Wieczorem przyjdę tylko szybko zjeść kolację i wrócę do pokoju.
- No cóż… Szkoda- westchnął- W takim razie może potem cię odwiedzę.
- Nie chcę cię zarazić- próbowałam dalej kombinować.
- El, jestem wampirem. My nie chorujemy- zaśmiał się- To do zobaczenia.
- Pa- rozłączyłam się i szybko podbiegłam do jednej z szafek.
Zaczęłam gorączkowo rozgarniać różne przedmioty. Po chwili je znalazłam. Małe, fioletowe pudełeczko. Otworzyłam je i moim oczom ukazały się trzy saszetki ze zgniłozielonym proszkiem. Odetchnęłam z ulgą. Jeszcze wystarczy. Był to mały prezent od Megan. Kupiła go, kiedy ostatnio pojechała do miasta, a ja musiałam w tym czasie napisać kilka zaległych testów. Wystarczy wsypać saszetkę do kubka z gorącą wodą i po 5 minutach wyglądasz (i czujesz się), jakbyś porządnie się przeziębił. Każda porcja wystarcza na godzinę. Lekkie zabezpieczenie zawsze się przyda. Jednak mimo wszystko miałam nadzieję, że Nathan się rozmyśli. Wiem, to nie w porządku tak kogoś oszukiwać, ale musiałam się jakoś wykręcić. Opadłam z powrotem na łóżko. Spojrzałam na płatki śniegu wirujące za oknem. Dokładnie tak wyglądało wnętrze mojej głowy. Dziesiątki myśli krążących i plączących się ze sobą. Dopiłam herbatę, nalałam do kubka gorącej wody z czajnika i wsypałam saszetkę. Postanowiłam pić po łyku co jakiś czas na wypadek, gdyby mój chłopak miał się zjawić. Otworzyły się drzwi do pokoju i zobaczyłam Megan z siatkami pełnymi ubrań.
- Cześć!- zawołała.
- Cześć, ty moja debilko. Jak było na zakupach z Jasonem?- zapytałam.
- Okej- uśmiechnęła się i zaczęła wypakowywać ciuchy.
- Ile tego jest?- wybałuszyłam oczy stając obok niej.
- No cóż, mogłoby być więcej, ale nie narzekam- mrugnęła do mnie.
Uderzyłam ją lekko w ramię, żeby się ogarnęła, ale odruchowo użyłam lewej ręki i sama syknęłam z bólu. Rana po nożyczkach jeszcze się do końca nie zagoiła. Nie była głęboka, ale jakoś nie chciała się zasklepić. Jakby próbowała mi cały czas przypominać, co się wtedy wydarzyło.
- El, nic ci nie jest?- spytała nerwowo Megan.
- Wszystko w porządku- mruknęłam podchodząc do komody.
Otworzyłam pierwszą szufladę i wyjęłam z niej księgę oprawioną w skórę. Złote litery na okładce zabłysły, kiedy podniosłam ją na wysokość twarzy. „Historia Magii: Dzieje Współczesne”. Wzięłam ją z biblioteki, gdy wychodziliśmy. Usiadłam z powrotem na łóżku. Opowiedziałam Megan o mojej rozmowie z Nathanem, szukając odpowiedniego fragmentu, i poprosiłam ją, żeby przekazała to reszcie. Wreszcie trafiłam. Zdążyłam się już zorientować, że opisywane w tym rozdziale wydarzenia pochodzą mniej więcej sprzed 200 lat. Taaa… Dzieje Współczesne. Pociągnęłam łyk mikstury. Smakowała jak trawa zmieszana z jogurtem naturalnym i cynamonem. Przeczytałam tekst jeszcze raz. Podkreślone słowo krew paliło mnie w oczy. Nadal nie widziałam w tym większego sensu. Jedyne, co z tego wyniosłam to, że moja rodzina od dawna trzymała się z rodziną Josha i brali razem udział w jakiejś wojnie rodów. Chociaż… Burnspectre? Już gdzieś słyszałam to nazwisko… Poczułam pierwsze objawy działania eliksiru. Zaczęło mnie drapać w gardle, a oczy nabiegły łzami. Do tego zrobiłam się strasznie śpiąca.
- Wiesz, co? Ja chyba się na chwilę położę- zwróciłam się do Megan.
- Jasne. Jak tylko skończę z ubraniami, pójdę ustalić wszystko z innymi. Potem cię obudzę.
- Spoko. Dzięki- wymamrotałam i zamknęłam oczy.
***
Znalazłam się w lesie. Siedziałam skulona za drzewem i wpatrywałam się w pokrytą plamami topniejącego śniegu polanę, na której znów rozgrywała się walka między Luke’iem i Leanne, a tajemniczą postacią. Przyzwyczaiłam się już, że większość moich snów ma kontynuacje, ale… Nagle sobie coś uświadomiłam. Luke i Leanne Burnspectre! To stąd znałam to nazwisko! Jednak nie miałam czasu, żeby się nad tym dłużej zastanawiać, bo blask bijący od zaklęcia zgasł i zobaczyłam leżącą na ziemi dziewczynę. Chłopak wyciągnął swój miecz, ale osobnik przybliżył się o krok celując w nieprzytomną.
- Nie radziłbym- zwrócił się do chłopaka.
- Czego ty do cholery chcesz?!- zawołał niebieskooki.
- Czego chcę?- zapytał- Otóż, mam nowego pana.
Luke parsknął śmiechem.
- No tak! Pamiętam starego Skrillne’a- uśmiechnął się złośliwie- Starliśmy go w proch. Musiałeś sobie znaleźć innego demona. Przecież sam nie dałbyś rady się pozbierać. A teraz znowu jesteś chłopcem na posyłki.
Grał na czas. Jego przeciwnik chyba złapał przynętę, bo poruszył się niespokojnie.
- Nie jestem żadnym chłopcem na posyłki- warknął- Jestem prawą ręką mojego mistrza.
- Dobrze wiedzieć- mruknął Burnspectre- W takim razie czym się teraz zajmujesz? Jakie zadanie ci powierzył, Nale?
- No…- Nale się zawahał- Przysłał mnie, żebym was powstrzymał.
- Ach, czyli potrzeba doradcy mistrza, żeby pozbyć się dwójki dzieciaków? Nie sądzisz, że zostałeś lekko wykorzystany?
Byłam pełna podziwu. Jak Luke mógł być na tyle opanowany, by próbować go oszukać?
- Zamknij gębę! Nie namieszasz mi w głowie! Nie tym razem!- ryknął Nale.
- Dobra, dobra! Spokojnie- chłopak starał się w dalszym ciągu kombinować, ale widziałam, że kończą mu się pomysły, a Leanne nadal leżała na ziemi nieprzytomna.
Nagle jego przeciwnik wydał z siebie przeciągły, wysoki syk. Z tego, co słyszałam, zaczął węszyć w powietrzu.
- Blissssko…- wysyczał- Kolejna… Gdzieśśśś… tutaj…
Serce we mnie zamarło. Wiedziałam, że za chwilę będzie po mnie. Następnie poczułam zapach morskiej wody, który przywołał wspomnienia o Samanthcie i zobaczyłam pokrytą łuskami dłoń, zaciskającą się w pięść na mojej kurtce. Przybysz podciągnął mnie do góry i stanęłam twarzą w twarz z Trytonem. Wyglądał na mniej więcej siedemnaście lat. Był dobrze zbudowany i dość wysoki. Miał na sobie dżinsy, beżowy T-shirt i brązowy płaszcz. Orzechowe włosy opadły mu na czoło, kiedy wpatrywał się we mnie jasnozielonymi oczami z rozbawieniem na twarzy. Gdyby właśnie nie ciągnął mnie na pewną śmierć, powiedziałabym, że był całkiem przystojny.
- Znalazłem ją!- zawołał, po czym wykręcił mi ręce do tyłu, żeby poprowadzić mnie do swojego sojusznika.
Wypchnął mnie na polanę, a ja zaniemówiłam z wrażenia. Nale był półczłowiekiem- półwężem. Od pasa w dół miał lśniący w słońcu, ciemnozielony ogon węża zamiast nóg. Za to wyżej przybierał postać umięśnionego młodego mężczyzny o karmelowej skórze i blond włosach. Jednak najbardziej przerażały mnie jego oczy. Żółte z wąskimi źrenicami. Wydawały się przewiercać na wylot. Roześmiał się złowieszczo.
- Szczęście mi dziś sprzyja!- ukazał w uśmiechu swoje ostre zęby- Dwójka najbardziej irytujących wrogów i Ostatnia na dokładkę! Przyprowadź ją bliżej, Zack.
Kolejne popchnięcie. Kątem oka zobaczyłam, że Luke wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami, a jego usta układają się w jedno słowo powtarzane w kółko, jak w transie. Ostatnia, Ostatnia, Ostatnia… Nie rozumiałam o co chodzi. Zresztą nie pierwszy raz. Zrobiłam jeszcze kilka kroków do przodu i po chwili stałam jakieś pół metra od Nale’a. Ten po raz kolejny się uśmiechnął.
- Elizabeth Michles… Ostatnia, Jedyna, Wybrana…- zaczął wyliczać- Nawet nie miałaś pojęcia, że tak się o tobie mówi, prawda? Ale nie martw się. Większość z was nie wie takich rzeczy…
- Was?- zapytałam zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Wybranych, oczywiście- wężowy człowiek przysunął się o krok- Nie dziwię się twojej niewiedzy. W końcu jedyne co zostało ci ujawnione, to słowa wyroczni.
Teraz znajdował się tak blisko, że czułam jego oddech, pachnący surowym mięsem. Dzieliło mnie od niego około piętnaście centymetrów. Odruchowo się cofnęłam i wpadłam na Zacka. Nale uniósł mój podbródek i spojrzał mi w oczy. Czułam się tak, jakby zajrzał w głąb mojej duszy. Strach zżerał mi wnętrzności.
- Tak… Widzę wiele cierpienia w twojej przyszłości- wyszeptał, po czym odwrócił się i odszedł kawałek dalej, chichocząc pod nosem, jakby właśnie opowiedział jakiś dobry żart.
Wtedy zdarzyło się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Zack nachylił się do mnie nieznacznie i poczułam jego oddech o zapachu morskiej bryzy przy swoim uchu.
- Bądź gotowa- wyszeptał.
Wtedy po raz kolejny wszystko, co mnie otaczało zaczęło zmieniać się w mgłę.
***
Perspektywa Megan
Kiedy Elizabeth zasnęła, szybko wypakowałam wszystkie ciuchy, wsunęłam do kieszeni dżinsów komórkę i wyszłam z pokoju, cicho zamykając drzwi. Zeszłam po kilku schodkach i zajrzałam do pokoju wspólnego. Zobaczyłam Jessy siedzącą na fotelu przy kominku i przeglądającą jakiś podręcznik. Podeszłam do niej.
- Wow. Wiem, że masz dobre oceny, ale nie podejrzewałam cię o coś takiego. No, bo proszę cię. Nauka w święta? Zmieniasz się w Jordana- usiadłam na sąsiednim fotelu, uśmiechając się złośliwie.
- Bardzo śmieszne. Nie przesadzaj, aż tak źle ze mną nie jest- odparła- Zresztą, to fizyka zaklęć.
- No i wszystko jasne- westchnęłam.
- Taa...- mruknęła i dodała po chwili- Nienawidzę tej baby.
Pani Quietley- nauczycielka fizyki zaklęć- jest okropna. Już od pierwszej lekcji zaczęła nas straszyć jedynkami i innymi, bardziej magicznymi, okropieństwami. Nie raz składaliśmy skargi do pani Glossdrop, ale na razie nic to nie dało. Nie chodzi o to, że nasza wychowawczyni się nie stara, tylko Quietley przy innych nauczycielach zawsze zgrywa idealną. A nie jesteśmy jedynymi, którym ona przeszkadza.
- Dobra, ale nie po to tu przyszłam- spoważniałam- Spotkajmy się w naszym pokoju za jakieś...- zawahałam się, myśląc o śpiącej Elizabeth- ...pół godziny, okey? Weź Jecky, chodzi o nasz dzisiejszy wypad.
- Spoko. Skończę się uczyć i pójdę jej poszukać.
- Super. Idę jeszcze po chłopaków. Pa- powiedziałam wstając na nogi.
- Pa- odpowiedziała Jessy i znów wsadziła nos w książkę.
Ruszyłam z powrotem w stronę pokoi. Po raz kolejny wspięłam się po schodkach i zapukałam do pokoju chłopaków.
- Wbijaj!- usłyszałam przytłumiony głos Davida.
- Cześć- przywitałam się, wchodząc do środka.
Zastałam tam Jordana siedzącego przy stole i odrabiającego pracę domową oraz Jasona i Davida siłujących się z czymś za łóżkiem.
- Hej!- zawołał w odpowiedzi Jason.
- Gdzie jest Josh?- zapytałam, rozglądając się dookoła.
- Tutaj!- zobaczyłam rękę wysuwającą się zza łóżka, ale po chwili David kopnął ją i zniknęła mi sprzed oczu.
- Co wy robicie?- uniosłam brwi w zdziwieniu.
- To taka mała kara- odparł Jason.
- Za co?
- Przytrzymaj go- polecił Davidowi, po czym przywołał mnie gestem.
Podeszłam za nim do jego łóżka. Odsłonił kołdrę i wybuchłam śmiechem. Znajdował się tam napis
Jason ma małego
zrobiony ze skarpetek napełnionych gęstym musem truskawkowym.
- Przepraszam- powiedziałam ocierając łzy śmiechu.
- A przecież wiesz, że mam uczulenie na truskawki!- mruknął naburmuszony.
- Jest jeszcze jedna rzecz- zawołał Josh- To nie ja!
- Yhm, jasne- Jason ponownie dołączył do Davida.
Wtedy usłyszeliśmy śmiech Jordana.
- Dobra, wystarczy!- powiedział- To nie Josh, tylko ja.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- No co? Ja też muszę mieć coś z życia- wzruszył ramionami.
Reszta wyglądała, jakby mieli się na niego zaraz rzucić.
- Stop!- krzyknęłam- Nie ma czasu na takie rzeczy! Nie po to tu przyszłam!
Trochę się uspokoili, więc kontynuowałam.
- Spotykamy się w naszym pokoju za niecałe pół godziny. El ma coś ważnego do przekazania.
- Dlaczego dopiero za pół godziny?- zapytał teraz lekko zaniepokojony Josh.
- Możesz przyjść wcześniej, ale będziesz musiał być cicho, bo ona śpi- westchnęłam zmęczona ich zachowaniem- A teraz idę się przejść, bo na razie mam was dość.
Odwróciłam się do drzwi i poszłam do pokoju wspólnego po kurtkę, żeby wyjść na dwór.
***
Perspektywa Elizabeth
Obudziłam się gwałtownie i dysząc ciężko podniosłam się do pozycji siedzącej. Zaskoczenie sprawiało, że pytanie znajdujące się w mojej głowie było jeszcze wyraźniejsze: „Dlaczego on chciał mi pomóc?”.
- El? Wszystko w porządku?- usłyszałam czyjś zaniepokojony głos.
Zamrugałam oczami i rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam podchodzącego do mojego łóżka Josha. Miał lekko zmarszczone brwi. Usiadł obok mnie.
- Chyba tak…- odpowiedziałam próbując się uspokoić , ale po moich plecach przebiegł dreszcz.
- Na pewno?- spojrzał na mnie z troską swoimi niebieskimi oczami.
Wiedziałam, że się martwi. O mnie, o naszych rodziców, przyjaciół, o to, co się wydarzy.
- Dla mnie już prawie nic nie jest pewne- ukryłam twarz w dłoniach.
Josh objął mnie w pasie, a ja położyłam mu głowę na ramieniu. Poczułam się trochę lepiej. Byłam bezpieczna. Na razie.
- Jest jedna rzecz, którą wiem- powiedziałam po chwili.
- Jaka?- zapytał.
- Wiem, że ty i Megan zawsze będziecie mnie wspierać i nie stracę waszej przyjaźni, choćby nie wiem co.
W odpowiedzi przytulił mnie mocniej.
- A tak właściwie, co tu robisz?- spytałam.
- Megan powiedziała, że mogę przyjść wcześniej, ale mam być cicho.
- Czyli po prostu siedziałeś tu i patrzyłeś jak śpię?
- Nie, czytałem książkę- wzruszył ramionami.
Spojrzałam na niego z rozbawieniem. Czasami jego nastawienie i szczerość mnie rozwalały.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę, nie odzywając się do siebie.
- No dobra- odezwałam się po jakimś czasie- Muszę się ogarnąć.
Wstałam na nogi i sprawdziłam godzinę. 16:30. Kiedy się kładłam było kilka minut po 16:00, więc wszyscy powinni zaraz przyjść. Rozczesałam włosy i wypiłam kilka łyków „mikstury chorobotwórczej”. Skrzywiłam się.
- To te saszetki od Megan? Po co ci one?- spytał Josh, patrząc na szafkę przy moim łóżku, na której leżało pudełko z dwiema ostatnimi saszetkami oraz kubek napełniony już tylko do połowy.
- Dowiesz się, kiedy już się zbierzemy.
***
Opowiedziałam wszystkim o Nathanie, ale sen zostawiłam dla siebie. Był zbyt realistyczny i świeży. Nadal go nie rozumiałam. Może udałoby mi się z niego więcej wydedukować, gdybym podzieliła się nim z Megan, albo Joshem, ale… Jakoś nie umiałam się na to zdobyć. Zbliżała się 18:00. Założyłam obcisłą białą sukienkę z koronkowymi rękawami do łokci i baletki tego samego koloru. Wytuszowałam rzęsy i podkreśliłam usta szminką o brzoskwiniowym kolorze.
- Jesteś pewna, że Nathan zostawi nas, a raczej ciebie, w spokoju po kolacji?- spytała Megan, poprawiając ułożenie rudobrązowych włosów. Kiedy się obróciła, światło padło na jej głowę i pojedyncze kosmyki rozbłysły złotem. Jej zielona sukienka doskonale podkreślała kolor oczu. Była obcisła w talii i lekko rozkloszowana w dole.
- Chyba tak- odparłam wyrwana z zadumy.
Megan prawdopodobnie stwierdziła, że mój nietypowy wyraz twarzy oznacza przygnębienie i zagubienie, bo wstała ze swojego łóżka, podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu. Nie, żebym miała coś przeciwko.
- Wszystko w porządku?- spojrzała na mnie badawczo.
- Tak, nie martw się- uśmiechnęłam się do niej, ale szybko zmieniłam temat- Zastanawiam się, czy to całe strojenie się miało jakikolwiek sens, skoro po jedzeniu będziemy chodzić po ciemnych podziemnych korytarzach- pomachałam palcami przed twarzą.
Moja przyjaciółka uśmiechnęła się z politowaniem.
- Czyli jednak coś jest nie tak- stwierdziła- Zawsze, kiedy się czymś przejmujesz próbujesz zmienić temat i udawać obojętną albo zabawną, żeby nie dać niczego po sobie poznać, ale średnio ci to wychodzi.
Westchnęłam z rezygnacją.
- To nic takiego- mruknęłam- Zresztą, nie chce mi się teraz gadać o takich rzeczach.
- No dobrze- widziałam, że odpuściła- Jak wyglądam?- spytała po chwili.
- Okropnie- odparłam, a ona pokazała mi żartobliwie język- Nie no, szczerze? Ślicznie ci w tej sukience.
- Dzięki- zobaczyłam wesoły błysk w jej oczach- Od Jasona- wiedziałam, że ona też chciała pochwalić mój wygląd, ale nie potrzebowałam tego. Po prostu. Nie było mi to w tamtym momencie potrzebne do szczęścia.
- O nie!- wtrąciłam szybko, patrząc na zegarek- Za pięć osiemnasta! Wszyscy już czekają w pokoju wspólnym!
W pośpiechu schowałyśmy kosmetyki i wyszłyśmy z pokoju.
Tak jak podejrzewałam, nasi przyjaciele zdążyli się już zebrać. Powitały nas szeroko otwarte oczy, na które odpowiedziałyśmy tym samym. Jason wpatrywał się w Megan jak zahipnotyzowany, niezdolny do wydania jakiegokolwiek dźwięku, czy wykonania ruchu. Za to dziewczyna od razu podeszła do niego i pocałowała go w policzek, chociaż ona też patrzyła z uznaniem na jego garnitur. Jessy i Jecky też wyglądały bardzo ładnie. Widziałam Davida rzucającego ukradkowe spojrzenia w stronę Jes i jej (dość krótkiej) niebieskiej sukienki, ale ona za wszelką cenę starała się go ignorować. Josh podszedł do mnie uśmiechając się szeroko. Spojrzałam na niego zdziwiona. Udało mu się chociaż odrobinę ujarzmić niesforne brązowe loki. Miał na sobie ciemnoszary, prawie czarny, garnitur i krawat w kolorze swoich oczu. Nie miałam pojęcia skąd go wytrzasnął. Myślałam, że nic nie ma takiego odcienia niebieskiego.
- Hej, ładnie wyglądasz- jeszcze raz przejechał po mnie wzrokiem, a ja poczułam się trochę nieswojo. To było do niego niepodobne. Znaczy, nie pierwszy raz mówił mi coś takiego, ale… To spojrzenie…
- Yyym, dziękuję- mruknęłam, czując, że moje policzki robią się czerwone.
Od całkowitego zmienienia się w pomidora uratował mnie Jordan.
- Powinniśmy już iść. Jest 18:00- oznajmił.
Niechętnie wyszliśmy na korytarz i skierowaliśmy się w stronę schodów. Po pokonaniu pięciu pięter, znaleźliśmy się na miejscu. Wydałam okrzyk zachwytu, rozglądając się dookoła. Na środku sali stał duży stół nakryty śnieżnobiałym obrusem z elegancką zastawą, a każde krzesło miało inny odcień czerwieni lub pomarańczy. Na ścianach wisiały złote i srebrne wstęgi. Dookoła unosiły się żółte iskierki, zastępując światło. Półmrok nadawał przyjemny nastrój; wszystko wyglądało ciepło i przytulnie. Przy stole siedzieli już nauczyciele, którzy zgłosili się na opiekunów w święta oraz część uczniów. Zobaczyłam Nathana. Pomachał mi z szerokim uśmiechem na twarzy. Zajęliśmy miejsca. Usiadłam między nim i Megan, a przed sobą miałam Josha.
Na początek dyrektorka złożyła nam życzenia i odbyło się krótkie przemówienie, a potem przyszła nasza kolej. W naszej społeczności nie daje się prezentów, tylko mówi coś miłego każdej osobie. Tak, każdej. Dużej części zebranych nie znaliśmy, albo kojarzyliśmy ich tylko z widzenia, więc często padały takie słowa jak: „Masz fajne kolczyki”. Potem mogliśmy zabrać się do jedzenia. Dużo rozmawialiśmy i śmialiśmy się, a ja z trudem pamiętałam, że jestem „chora”. Koło 19:00 stwierdziłam, że to dobra pora, żeby wyjść. Musiałam przecież sprawiać pozory złego samopoczucia.
Pożegnałam się i ruszyłam w stronę drzwi, kiedy usłyszałam Nathana:
- Czekaj! Pójdę z tobą!
To pokrzyżowało nasze plany. Wcześniej ustaliliśmy, że reszta wyjdzie jakieś pół godziny po mnie i pójdziemy na umówione spotkanie z wyrocznią. Rzuciłam moim przyjaciołom spojrzenie mówiące: „Zróbcie wszystko zgodnie z planem, postaram się go spławić”. Razem z Nathanem skierowałam się do mojego pokoju.
- Jak tam? Już ci trochę lepiej?- zapytał.
- Niezbyt- odparłam.
- W jadalni sprawiałaś inne wrażenie- spojrzał na mnie rozbawiony.
Cholera.
- To dlatego, że przed wyjściem wzięłam tabletki przeciwbólowe- skłamałam- Ale przestały już działać. Dlatego wyszłam.
Chłopak spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Skoro tak twierdzisz…- mruknął.
Wspięliśmy się po schodach, przeszliśmy przez pokój wspólny i weszliśmy do mojego pokoju. Na szczęście wcześniej w miarę wszystko ogarnęłyśmy, więc nie było aż tak źle. Na szczęście przed wyjściem schowałam saszetki. Usiadłam na łóżku i wypiłam do końca zawartość kubka. W prawdzie było już zimne, ale działało tak samo dobrze. A przynajmniej miałam taką nadzieję. Nathan usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Naprawdę nie wyglądasz na chorą- stwierdził.
- Czyli puder i podkład jednak działają- mruknęłam z lekkim uśmiechem.
Byłam nie najgorszą aktorką, więc miałam nadzieję, że Nathan się w niczym nie połapie. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Cieszę się, że jednak zostałeś na święta- powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ja też się cieszę- odparł i pocałował mnie w czoło.
Rozmawialiśmy przez jakiś czas i umówiliśmy się, że wybierzemy się gdzieś, kiedy mi się „polepszy”. W końcu wymigałam się bólem głowy i zmęczeniem. Pocałowałam go w policzek na pożegnanie i wyszedł. Zostałam sama. Do przyjścia pozostałych zostało tylko kilka minut. Już zaczynały mnie dręczyć wyrzuty sumienia, ale śmiechnęłam się z lekką satysfakcją. Wyrobiłam się akurat.
***
Perspektywa Josha
Kiedy Elizabeth wyszła razem z Nathanem, zalała mnie fala niepokoju. Co jeśli on nie będzie chciał się odczepić? Mamy pójść bez niej? Nie. To by nie miało sensu. Wyrocznia kazała mi przyprowadzić wszystkich wtajemniczonych. Pozostało nam wierzyć w jej umiejętności aktorskie. Zgodnie z planem, zostaliśmy jeszcze na pół godziny, po czym wspięliśmy się po schodach na nasze piętro i wkroczyliśmy do pokoju wspólnego. Elizabeth siedziała na fotelu przy kominku, czekając na nas. Sama. Ogarnęła nas ulga. Spojrzałem na nią jeszcze raz. Wyglądała prześlicznie. Nie, żeby na co dzień czegoś jej brakowało. Po prostu... Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
- Udało ci się!- zawołała Jecky, ale dziewczyna się skrzywiła.
- Przestań- odparła- Mówisz tak, jakby to był jakiś wielki wyczyn. Nie jestem pewna czy okłamanie mojego chłopaka było chwalebne, raczej zwyczajnie nieuczciwe.
Mojego chłopaka
Te dwa słowa ugodziły we mnie jak dobrze naostrzone strzały. Jedna w głowę, druga w serce. Zdecydowanie większy ból zadała ta druga. Zdawałem sobie sprawę z tego, że coś ich łączy, ale po raz pierwszy powiedziała to na głos, potwierdzając moje obawy. W tamtym momencie miałem ochotę wymknąć się stamtąd, pójść samemu do biblioteki i zgubić się w tych tunelach.
Zanim ruszyliśmy, dziewczyny poszły do pokoi przebrać buty na wygodniejsze i robiące mniej hałasu. Wyszliśmy na korytarz, rozglądając się dookoła. Postanowiliśmy przemknąć się parami, żeby nie wzbudzić zbyt dużych podejrzeń. Jason i ja poszliśmy jako pierwsi. Wszyscy byli jeszcze w jadalni, ale i tak musieliśmy być ostrożni. Przeszliśmy cicho do schodów i zaczęliśmy schodzić na dół. Czułem się dziwnie. Cały czas zerkałem nerwowo za siebie w obawie, że ktoś nas przyłapie i odeśle do pokoi. Jakimś cudem udało nam się zejść na pierwsze piętro. Schowaliśmy się przy drzwiach biblioteki i czekaliśmy na resztę. Musieliśmy szczególnie mieć się na baczności, bo obok znajdowały się pokoje pracowników szkoły.
Nie minęło pięć minut, kiedy ostatnia para do nas dołączyła. Stanęliśmy przed drzwiami, czekając w napięciu. W końcu David wyciągnął rękę i zacisnął ją na klamce. Zaczął powoli otwierać drzwi, aż utworzyła się trzydziestocentymetrowa szpara. Przeszliśmy przez nią po kolei i cicho zamknęliśmy drzwi. W bibliotece panował półmrok. Bibliotekarka była w jadalni, więc mogliśmy być spokojni, ale i tak staraliśmy się zachowywać jak najciszej. Znaleźliśmy miejsce otwarcia przejścia. Gdy obudziliśmy się tutaj ostatnim razem zauważyliśmy, że każdy oprócz Elizabeth miał na lewym przedramieniu ślad po ukłuciu strzykawką. Widocznie Kivemona musiała uśpić mnie na tyle długo, żeby pobrać każdemu krew. Potem domyśliliśmy się, że nasza krew została wprowadzona do znaku na podłodze. Było to w jakiś sposób potrzebne. Z tego, co zrozumieliśmy, dzięki temu każdy z nas będzie mógł otworzyć wejście, kiedy będzie chciał. Warunek był tylko taki, że wszystkie wchodzące osoby musiały być „zakodowane” i każda z nich musiała dotknąć znaku. W taki sposób udało nam się poprzednio zamknąć klapę. Uklękliśmy dookoła artystycznych pęknięć i położyliśmy na nich dłonie. Po chwili znak rozjarzył się na czerwono i przejście zaczęło się otwierać. Szybko odskoczyliśmy do tyłu. Podnieśliśmy się z podłogi i stanęliśmy przed schodami.
- Teraz już nie ma odwrotu- westchnąłem.
Odpowiedziały mi ciche jęki i pomrukiwania. Ruszyłem w dół schodów jeszcze raz powtarzając w głowie schemat drogi. Już tamtego dnia odwróciłem wszystkie kierunki i nauczyłem się ich na pamięć. Poprowadziłem wszystkich na początek prosto tak, jak dwa tygodnie temu. Po kilku minutach skręciliśmy w ten czysty i schludny korytarz, którym prowadziła mnie Kivemona. Wybierając się na „zwiedzanie” musieliśmy go przeoczyć i dlatego trafiliśmy do tamtej sali z rozwidleniem. Dalej było już łatwo. Skręt w prawo. Kawałek prosto. Potem w lewo i znowu w prawo.
Stanęliśmy przed wejściem do jaskini. Zatrzymałem się. Nie do końca wiedziałem, co mam zrobić. Wejść od razu? A może zapukać w skałę czy coś? Zdecydowałem się na to pierwsze. Odsunąłem kotarę i moim oczom ukazało się przytulne wnętrze. Podczas, gdy moi przyjaciele rozglądali się dookoła z wytrzeszczonymi oczami, ja zacząłem szukać mieszkanek tego miejsca.
- Charlotte?!- zawołałem- Jesteście tu?! Kivemono?!
- W kuchni!- usłyszałem głos dziewczyny dobiegający lewego krańca jaskini.
Skinąłem na resztę i poszliśmy w tamtym kierunku. Elizabeth podeszła bliżej mnie.
- Nie spodziewałam się, że to miejsce będzie tak wyglądać- powiedziała cicho.
- Wiem, ja też nie- rzuciłem jej rozbawione spojrzenie- Ale poczekaj, aż poznasz naszą wyrocznię.
Uśmiechnęła się lekko, ale poczułem lekką zmianę w jej nastawieniu. Nie potrafiłem powiedzieć jaką.
Weszliśmy do kuchni. Przy ścianie jaskini stało mnóstwo szafek oraz lodówka i kuchenka. Kawałek dalej znajdował się jasnobrązowy stół z sześcioma krzesłami, przy którym krzątała się Charlotte zbierając brudne naczynia. Tym razem miała na sobie bladoniebieską suknię z lekkiego materiału, a blond włosy spadały falami na jej ramiona. Odwróciła się do nas z szerokim uśmiechem i odłożyła talerze z powrotem na stół.
- Jesteście nareszcie! I to w komplecie! Świetnie! Chodźmy do salonu- wskazała ręką na sąsiednie pomieszczenie.
Usadowiliśmy się na dwóch sofach oraz poduszkach leżących na podłodze. Charlotte usiadła na fotelu ustawionym tak, że widziała nas wszystkich.
- Kivemono!- zawołała przez ramię- Mamy gości!
Odpowiedział jej przytłumiony głos staruszki. Tak naprawdę nie mogłem się doczekać jej przyjścia. Chciałem, żeby wytłumaczyła wszystko Jecky. A poza tym chciałem mieć ją na oku. To, co powiedziała mi ostatnio… To o byciu wartym swojego nazwiska… Było dość dziwne. Później zastanawiałem się, o co mogło jej chodzić, ale…
W tym momencie Kivemona weszła do pokoju. Zerknąłem w stronę Jecky i zobaczyłem na jej twarzy wyraz kompletnego szoku. Siedziała z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w nowo przybyłą.
- To jest Kivemona- oznajmiła wesoło Charlotte.
- Ty!- Jecky zerwała się na nogi- Ty pozbawiłaś mnie przytomności w bibliotece!
Kivemona westchnęła i przyjęła ten sam znudzony wyraz twarzy, którym obdarzyła mnie, kiedy poznałem ją poprzednim razem. Z nią naprawdę było coś nie tak.
- Jak już powiedziałam wcześniej twojemu przyjacielowi- wskazała na mnie- nie chciałam, żeby tak wyszło. A musiałam cię uśpić, abyś nie zaczęła krzyczeć.
Jecky spojrzała na nią nieufnie i widać było, że jest zła, ale postanowiła odpuścić. Usiadła z powrotem splatając ręce na wysokości piersi. Wyglądała jak naburmuszone dziecko, ale poniekąd miała powody, żeby się tak zachowywać.
- No dobrze…- zaczęła niepewnie Lotta- Przejdźmy do tego, po co przyszliście. Mam na imię Charlotte i jestem wyrocznią. Może zacznę od działania tego wszystkiego- spojrzała na nas uważnie- Wyrocznie zmieniają się co 300 lat; ja już kończę swoją kadencję- przerwała czekając na naszą reakcję.
Zastygliśmy zaskoczeni, wychylając się do przodu jak małe dzieci słuchające ciekawej bajki na dobranoc. Jak to miałoby być możliwe? Przecież Charlotte wyglądała na mniej niż 17 lat. A z tego, co powiedziała wynikałoby, że… 200? Może nawet więcej.
Kiedy trochę ochłonęliśmy, kontynuowała.
- Przez ten czas w ogóle się nie starzejemy. Dzięki temu po skończeniu „służby” możemy prowadzić normalne życie. Chociaż prawdą jest , że zwykle byłe wyrocznie nie korzystają z tej szansy.
- Dlaczego?- zapytała Megan, marszcząc brwi.
- Najczęściej albo są już przyzwyczajone do bycia tajemniczymi, wiecznymi dziewicami, albo wariują przez to, co widziały i lądują w psychiatry ku lub popełniają samobójstwo.
Charlotte powiedziała to wszystko obojętnym tonem, ale my poczuliśmy się lekko przytłoczeni. Trzeba przyznać, nie był to przyjemny temat. Tym razem dziewczyna nie czekała na osłabnięcie emocji. Nie dziwiłem się jej, że chciała sprowadzić opowieść na inny tor. W końcu jej też mgło się coś takiego przydarzyć.
- Każda z nas ma swoją opiekunkę, która towarzyszy jej od początku do końca. W moim przypadku jest nią Kivemona- wskazała starszą kobietę- Opiekunki starzeją się, ale wolniej niż zwykli ludzie. Muszę też dodać, że Kivemna jest dość wyjątkowa, ponieważ od dzieciństwa byłyśmy przyjaciółkami, a wśród opiekunek tego typu osoby rzadko się zdarzają, bo ludzie nie chcą się wyrzekać takich rzeczy jak małżeństwo, czy posiadanie potomstwa- zrobiła krótką pauzę- Ta jaskinia jest obowiązkowym lokum każdej wyroczni, gdyż przepowiednie najczęściej dotyczą ludzi młodych, a w dodatku szkoła jest dobrze strzeżonym miejscem. Oczywiście wiedzą o naszym istnieniu i dlatego próbowali wam wmówić, że Jecky po prostu zemdlała. Nie chcieli, żebyście nas znaleźli w niewłaściwym czasie i w niewłaściwy sposób.

Kidy mówiła, fragmenty tej zawiłej układanki zaczęły składać się w całość w naszych głowach. Zaczynaliśmy to wszystko pojmować. Zagadka, którą próbowaliśmy rozwikłać, powoli sama się rozwiązywała. Niestety nie wiedzieliśmy wtedy, że jest dopiero pierwszą z wielu.