Perspektywa Elizabeth
Dobrze zrobiłam mówiąc Joshowi o liście. Jest moim
przyjacielem i powinien wiedzieć. Ufam mu. Szłam razem z nim ciemnym korytarzem
i raz po raz oglądałam się za siebie. Jednak zawsze widziałam to samo.
Ciemność. Nieprzeniknioną, wszechobecną ciemność. Drogę oświetlało nam jedynie
światło latarki. Co jakiś czas słyszałam szczury piszczące, albo biegające
gdzieś w pobliżu. Działo się ze mną coś dziwnego. Normalnie już dawno
zaczęłabym trząść się ze strachu i prosić, ba błagać, żebyśmy szybko zawrócili.
Jednak czułam coś takiego… Coś, co napawało mnie pragnieniem brnięcia w głąb
tych tuneli. Owszem bałam się, niepokoiłam, ale to poniekąd tłumiło inne
uczucia. To było tak, jakbym stała za szybą. Wydawało mi się, że ten korytarz
nie ma końca. Cały czas czułam tępy, pulsujący ból w lewej dłoni. Żadne z nas
się nie odzywało. Zauważyłam, że im dłużej szłam, tym pragnienie sprawdzenia,
co się tu kryje bardziej zanikało. Po kolejnych 15 minutach nie pozostał po nim
żaden ślad. Usłyszałam kolejny pisk szczura, tym razem bliżej niż zwykle.
Wzdrygnęłam się, ale szłam dalej. Coś błysnęło w świetle latarki.
- Stój- szepnęłam do Josha.
Odwrócił się w moją stronę lekko zdziwiony.
- Dlaczego? Coś się stało?- zapytał.
Nie odpowiedziałam, tylko podeszłam do tamtego miejsca. Spod
kilku kamieni wystawał mały kawałek metalu. Odłożyłam je na bok. Na ziemi leżał
lekko przysypany piaskiem klucz. Był zardzewiały i brudny. Podniosłam go i
pokazałam Joshowi.
- Skąd on się tutaj wziął?- chłopak zastanawiał się na
głos.
- Nie mam pojęcia- mruknęłam.
Josh oświetlił ściany tunelu. Dokładnie naprzeciwko nas,
tam, gdzie powinna być dalsza część korytarza, zobaczyliśmy stare drewniane
drzwi. Podeszliśmy do nich. Miałam wrażenie, że klucz sam wyrywa mi się z ręki,
żeby dotrzeć do zamka. Drżącymi rękami spróbowałam otworzyć drzwi. Przekręcenie
klucza było proste, ale naciśnięcie klamki i zrobienie przejścia już nie.
Widząc, jak się męczę, Josh też pociągnął za klamkę. Chwilę się jeszcze
siłowaliśmy i drzwi stanęły otworem. Ostrożnie weszliśmy do środka. Znaleźliśmy
się w wielkiej sali oświetlonej pochodniami. Panowała tam ogłuszająca cisza
przerywana od czasu do czasu kapaniem wody, co swoją drogą przyprawiało mnie o
dreszcze. Na ziemi leżały odłamki skał. W pomieszczeniu stały cztery lustra.
Wszystkie identyczne: stare, brudne i porysowane. Odeszliśmy od drzwi, które
zaskrzypiały poruszone zimnym powiewem, wydobywającym się z głębi sali. Chciałam
podejść bliżej jednego z luster, żeby się mu lepiej przyjrzeć.
- Coś mi tutaj nie pasuje- Josh chwycił mnie za
przedramię.
Spojrzałam na
niego. Był lekko zaniepokojony.
- Tylko się trochę rozejrzymy, okay?- spojrzałam na niego
prosząco.
- No dobra- westchnął.
Zbliżyłam się do najbliższego lustra. Miało zdobioną ramę
i mocno porysowaną, brudną powierzchnię. Przejechałam po niej ręką, żeby było
coś widać i… Wstrzymałam oddech. Wpatrywałam się w obraz, który pojawił się
przede mną. Było lato. Słońce świeciło
przez gałęzie pobliskich drzew. Mama, tata, mój brat, Josh i ja. Wszyscy
siedzieliśmy na łące na wielkim kocu i zajadaliśmy się kanapkami. Łzy napłynęły
mi do oczu.
- El…- Josh podszedł do mnie, ale po chwili także zamarł
w bezruchu.
Nie wiem co widział, ale na pewno zrobiło to na nim
wrażenie. Podniosłam drżącą rękę i przetarłam górną część ramy. Widniał tam
łaciński napis:
Praeteritum
Przeszłość. Nagle pozostałe lustra zaczęły się do nas
zbliżać, aż w końcu nas otoczyły. Zmieniły miejsca przesuwając się w kierunku
przeciwnym do wskazówek zegara. Przed nami stanęło kolejne lustro. Zobaczyłam
swoich rodziców i brata. Przyjechali samochodem do Pheria’s, żeby mnie
odwiedzić i wszystko mi wytłumaczyć. Podbiegłam do nich i uściskałam po kolei. Znowu
napis:
Desideriis
Pragnienia.
Następna zamiana. Ja, kłócąca się z Joshem; dająca mu do zrozumienia, że
nie chce go znać. Kolejny napis:
Errorum
Błędy. Zamiana. Ostatnie lustro. Ja. Siedzę na ziemi z
podkurczonymi nogami, w podartych ubraniach. Wyglądam jak wrak człowieka. Jestem
sama. Otacza mnie nicość.
Timor
Strach. Nie rozumiałam o co chodzi. To było takie dziwne…
Świat zaczął rozmazywać mi się przed oczami. Poczułam, że dłużej nie utrzymam
się na nogach, ale Josh złapał mnie, ratując przed upadkiem. Zaczęłam płakać.
- Josh, co…- wyjąkałam i straciłam przytomność.
***
Perspektywa Josha
Kiedy Elizabeth podeszła do lustra, zamarła w bezruchu.
Nie wiedziałem o co chodzi.
- El…- zacząłem, ale zajrzałem jej przez ramię i też
stanąłem jak wryty.
Zobaczyłem El i siebie. Siedzieliśmy na łące i
rozmawialiśmy, wpatrując się w błękitne wiosenne niebo. Różne wspomnienia
uderzyły mnie jednocześnie. Nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. Elizabeth
podniosła drżącą rękę i przetarła górną część ramy. Widniał tam łaciński napis:
Praeteritum
Przeszłość. Nagle pozostałe lustra zaczęły się do nas
zbliżać, aż w końcu nas otoczyły. Zmieniły miejsca przesuwając się w kierunku
przeciwnym do wskazówek zegara. Przed nami stanęło kolejne lustro. Tym razem
Ellie i ja byliśmy nad jeziorem w Pheria’s. Zbliżał się koniec roku szkolnego.
Siedzieliśmy na piasku i trzymaliśmy się za ręce. Słońce raziło nas w oczy, ale
nam to nie przeszkadzało. El oparła głowę na moim ramieniu, a ja pocałowałem ją
w czoło. Znowu napis:
Desideriis
Pragnienia. Następna zamiana. Ja i… Samantha. Stoimy przy
jej szafce w mojej starej szkole. Daję jej zdjęcie Elizabeth. Kolejny napis:
Errorum
Błędy. Zamiana. Ostatnie lustro. Ellie i Nathan siedzą na
ławce w naszym szkolnym parku. Nathan całuje El w policzek, kiedy przechodzę
obok, a dziewczyna patrzy na mnie z niechęcią. Odchodzę ze spuszczoną głową i
rękami w kieszeniach. Marzę o tym, żeby zapaść się pod ziemię.
Timor
Strach. I wtedy wszystko do mnie dotarło. Zrozumiałem. To
było jedno wielkie przesłanie:
W
przeszłości byłeś szczęśliwy, ale chciałeś czegoś innego. Jednak popełniłeś błąd
i teraz boisz się, że to wszystko zepsuje. Nigdy nie będzie tak, jak wcześniej.
Chore, ale genialne. Wtedy sala zaczęła wypełniać się
jakąś dziwną mgłą, oparami. Elizabeth się zachwiała. Przytrzymałem ją, żeby nie
upadła. Położyłem ją na ziemi, a ona zaczęła płakać.
- Josh, co…- wyjąkała i straciła przytomność.
- Nie! Już rozumiem! Chodzi o…- krzyknąłem, ale było już
za późno.
Także upadłem na ziemię i zapadła ciemność.
***
Perspektywa Megan
Odkąd się rozdzieliliśmy nie myślę o niczym innym oprócz tego,
jak bardzo się boję i jak bardzo chciałabym już wrócić. Chyba jedyną rzeczą,
dzięki której nie pobiegłam do wyjścia było to, że Jason przez całą drogę
trzymał mnie za rękę. To trochę dodawało mi otuchy. Wędrowaliśmy już dłuższy
czas, ale nie natknęliśmy się na nic ciekawego. Chyba, że dwa szczury, jedzące
zdechłego wróbla można uznać za ciekawe. Nie wiem jak długo szliśmy, kiedy dotarliśmy
do średniej wielkości groty, na której dnie rozpościerało się bagno. Z jego powierzchni
wystawały stalagmity.
- To co teraz?- spytałam Jasona.
- Przejdziemy po skałach. Są dość blisko siebie- odparł.
- Zwariowałeś!?- puściłam jego dłoń.
- A masz inny pomysł?- spojrzał mi w oczy, unosząc brwi.
Westchnęłam i spojrzałam na siebie. Czarne rurki,
niebieski T-shirt z napisem Enjoy,
biała bluza i moje ulubione adidasy.
- Okay, ale jak wpadnę do bagna, to kupisz mi nowe
ciuchy- oparłam dłonie na biodrach.
- No cóż… Chyba nie mam wyboru- uśmiechnął się i objął
mnie w pasie.
- Trzymam cię za słowo- też się uśmiechnęłam.
- Dobra. Będę przed tobą, żeby w razie czego ci pomóc- z
łatwością przeszedł na najbliższy stalagmit, a potem na następny.
Podeszłam niepewnie do krawędzi gruntu. Pierwszy „cel”
był jakiś metr ode mnie. Wyciągnęłam rękę, umiejscowiłam ją w zagłębieniu i po
chwili moje nogi znajdowały się już na miejscu. Dalej było coraz trudniej. Im
większa odległość dzieliła mnie od brzegu, tym skały mniej wystawały poza
powierzchnię bagna i były bardziej śliskie. Pokonałam ponad połowę drogi, gdy
zdarzyło się coś dziwnego. Przedostałam się na kolejny stalagmit, kiedy noga
osunęła mi się po niestabilnym fragmencie skały. Zawisłam nad bagnem i
próbowałam się podciągnąć. Jason, który był o jeden stalagmit dalej, odwrócił
się w moją stronę. Chciał podać mi rękę, ale wtedy poczułam, że ktoś chwycił
mnie za koszulkę i zaczął ciągnąć w dół. Spojrzałam w tamto miejsce i
zobaczyłam… Ręce kościotrupa uczepione kurczowo mojej bluzy. Zaczęłam krzyczeć,
wołać Jasona. Ale potwór już wyłaniał się na powierzchnię. Jason złapał mnie za
przedramię i spróbował uwolnić z uścisku szkieletu. W rezultacie wylądowałam w
śmierdzącym bagnie, ale szybko wspięłam się na następną skałę. Obejrzałam się
za siebie. Kościotrup próbował się do nas dostać. Dostałam nagły zastrzyk
energii. Skakałam za Jasonem z jednego stalagmitu na następny. Adrenalina
buzowała mi w żyłach[i]. Szybko dotarliśmy na brzeg, ale kościotrupy
były dość blisko. Puściliśmy się biegiem do dalszej części korytarza. Przed
sobą zobaczyliśmy ciężkie żelazne drzwi. Jeszcze bardziej przyspieszyliśmy.
Jednak słyszeliśmy za sobą grzechotanie kości. Spojrzałam przez ramię w stronę
bagna i zobaczyłam, że szkielet jest coraz bliżej, a w dodatku… Zabrał ze sobą
kilku kumpli. Uciekaliśmy już nie przed jednym, ale przed pięcioma potworami.
Kiedy w końcu dotarliśmy do drzwi, kościotrupy były już tylko trzy metry za
nami. Wspólnymi siłami otworzyliśmy drzwi i zamknęliśmy je szkieletom tuż przed
nosami. Chociaż one nie miały nosów… Nie ważne… Jason zaryglował drzwi. Oparłam
się o ścianę małej, oświetlonej pochodniami jaskini, dysząc ciężko.
- Wpadłam do bagna- zauważyłam po chwili- Do tego
zaatakowały nas szkielety. To znaczy, że nie tylko dajesz mi kasę, ale jedziesz
ze mną po nowe ciuchy.
- Spoko- odparł chłopak również ledwo łapiąc oddech i
spróbował się zaśmiać- Nie będę się z tobą kłócił, bo i tak mi to nic nie da.
- Bardzo słusznie- również spróbowałam się uśmiechnąć,
ale chyba mi nie wyszło.
Wtedy jaskinia zaczęła się wypełniać jakąś dziwną mgłą.
Poczułam, że nogi mam jak z waty. Zobaczyłam upadającego Jasona i chwilę
później też leżałam na ziemi. Zapadła ciemność.
***
Perspektywa Elizabeth
Poczułam muśnięcie wiatru na skórze. Chciałam otworzyć
oczy, ale oślepiło mnie białe światło poranka. Powoli uniosłam powieki, które
wydawały się ważyć tony. Leżałam na twardej ziemi. Miałam na sobie poszarpaną
czarną sukienkę, a moje stopy były bose. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam
się w lesie. Z obnażonych z liści gałęzi wnioskowałam, że mogła być późna
jesień, albo bezśnieżna zima. Mimo wszystko nie odczuwałam zimna. Wręcz
przeciwnie. Wszystko wokół wydawało się emanować ciepłem. Obok mnie leżały kawałki
rozbitego lusterka. Zebrałam je w miarę możliwości w spójną całość i spojrzałam
na swoje odbicie. Byłam okropnie blada i miałam sińce pod oczami. Ciemnobrązowe
włosy opadały mi w nieładzie na odsłonięte ramiona. Wstałam na nogi i jeszcze
raz zaczęłam lustrować okolicę. Poznałam to miejsce. Byłam niedaleko szkoły.
Ruszyłam wydeptaną przez uczniów ścieżką. Najpierw przez las, a później park.
Zauważyłam, że pokonanie tego stosunkowo długiego odcinka, w ogóle mnie nie
zmęczyło. Przeszłam obok fontanny, wspięłam się po schodach i cicho otworzyłam
drzwi wejściowe. Od razu uderzyła mnie ta straszna, nienaturalna cisza. Coś
było mocno nie w porządku. Skierowałam się na nasze piętro. Nikogo nie
spotkałam po drodze. Narastał we mnie niepokój. Kiedy szłam korytarzem miałam
wrażenie, że postacie na obrazach na mnie patrzą; chcą wypalić w moim ciele
dziurę swoim wzrokiem. Poczułam niewyobrażalną ulgę, gdy nacisnęłam klamkę od
drzwi i cicho wślizgnęłam się do pokoju wspólnego. Jednak moje szczęście nie
trwało długo. Widok, który się przede mną rozciągał był dość przygnębiający.
Megan, Josh, Jessy, Jecky, Jason, Jordan i David. Moi przyjaciele siedzieli w
milczeniu na podłodze przy kominku. Niektórzy trzymali w rękach talerzyki z
ciastem czekoladowym i najwyraźniej próbowali się zmusić do jedzenia, a reszta
odłożyła swoje nietknięte porcje na jeden ze stolików. Podeszłam bliżej
zdezorientowana. Nie odważyłam się odezwać. Coś wisiało w powietrzu. Przez chwilę
się im przyglądałam i uświadomiłam sobie jedną rzecz. Wszyscy byli ubrani na
czarno i mieli eleganckie stroje. Poczułam się trochę nie na miejscu w takiej
obszarpanej sukience. Ale wtedy poskładałam fakty i uderzyła mnie kolejna myśl.
Czyżby… Ktoś umarł? Te ich smutne twarze, brak apetytu… Właśnie chciałam ich o
to spytać, ale uprzedził mnie Jason:
- Ja… Nie wierzę, że ona naprawdę…- głos mu się załamał,
a Megan zaniosła się szlochem i wtuliła w jego ramię.
- To… To było...- Jecky zacięła się i nie mogła nic
więcej z siebie wydusić.
Niewiarygodne. Czyli naprawdę ktoś zginął… Jessy położyła
Jecky dłoń na ramieniu, żeby ją pocieszyć, ale w jej oczach zobaczyłam ledwo
powstrzymywane łzy.
- Wiecie… Będzie mi jej brakowało- szepnął David.
Wtedy Josh nagle wbił swój widelec w podłogę i odłożył
talerzyk z taką siłą, że na jego brzegu zrobiło się pęknięcie. Zerwał się na
nogi i obrzucił wszystkich gniewnym spojrzeniem.
- Przestańcie w końcu to tak wałkować!- wybuchnął- Ciągłe
wracanie do tego tematu nie przywróci jej życia! Nie rozumiecie, że to tylko
pogarsza sprawę!?
- Uspokój się. Nam też jest ciężko się z tym pogodzić-
westchnął Jordan- Wiemy jak się czujesz.
- NIE! NIC NIE WIECIE! NIC NIE ROZUMIECIE!- wrzasnął, a
jego oczy zalśniły intensywnym błękitem.
- Josh, o co chodzi?- zapytałam, ale on nie zwrócił na to
uwagi.
- NIE BYLIŚCIE TAM, KIEDY UMIERAŁA! WY… WY WCALE NIE
CZUJECIE TEGO SAMEGO CO JA!- krzyknął dysząc z wściekłości- TEGO JADU
WYPEŁNIAJĄCEGO KAŻDĄ CZĘŚĆ CIAŁA! MYŚLI KRĄŻĄCYCH W GŁOWIE, PRÓBUJĄCYCH NA
KAŻDYM KROKU WMÓWIĆ, ŻE TO PRZEZE MNIE ELIZABETH JEST MARTWA!- chłopak zamilkł,
uświadamiając sobie, że powiedział trochę za dużo.
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens wypowiedzianych
przez niego słów. To o mnie chodziło.
Jeszcze raz spojrzałam na swoją sukienkę, bladą skórę. Właśnie dlatego Josh mi
nie odpowiedział. Nie słyszał mnie. Bo właśnie ja… Byłam trupem. Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Nie
mogłam przyjąć tego do wiadomości. Tak się na tym skupiłam, że zapomniałam o reszcie
tej przemowy. Tymczasem Josh otrząsnął się już z odrętwienia. Odwrócił się do
reszty plecami i ruszył w kierunku swojego pokoju.
- Josh, zaczekaj…- zaczęła Megan, ocierając łzy, ale
odpowiedziało jej głośne trzaśnięcie drzwiami.
Wszyscy znowu pogrążyli się w milczeniu. Nagle usłyszałam
kobiecy głos. Wywołujący ciarki na plecach szept:
- To właśnie tego się najbardziej boisz, prawda? Że
zostaniesz sama… Bez nikogo bliskiego…
- Nie- powiedziałam stanowczo- Owszem, boję się tego, ale
nie jestem martwa.
Zrozumiałam już co się tutaj dzieje. To był jakiś test.
Nie wiedziałam jeszcze po co to wszystko, ale byłam przekonana, że żyję.
Dowodem było chociażby to, że musiałam oddychać.
- Brawo Elizabeth- pochwalił mnie głos- Już się bałam, że
nie jesteś taka inteligentna, jak myślałam.
I wtedy naprawdę
się obudziłam.
***
Perspektywa Megan
Kiedy otworzyłam oczy znalazłam się z powrotem w budynku
szkoły. Siedziałam skulona na ławce na korytarzu. Miałam na sobie dżinsy, białą
koszulę z zielonym krawatem i półbuty na małym obcasie. Moje włosy były
związane w luźny warkocz. Wyglądałam dość ładnie. Rozejrzałam się dookoła. Obok
mnie leżała moja torba. Wszędzie było pełno ludzi. Musiała być akurat długa
przerwa. Czułam się trochę dziwnie. Jakby od reszty świata oddzielała mnie
cienka, prawie niewidoczna powłoka. W tłumie udało mi się dostrzec Elizabeth.
Rozmawiała z Jessy i Jecky. Na ich widok na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Wstałam i skierowałam się w ich stronę. Zauważyłam, że gdy przechodziłam, kilka
osób obrzuciło mnie niechętnym spojrzeniem, ale to zignorowałam. El dostrzegła
mnie z odległości kilku kroków i zamilkła w połowie zdania. Myślałam, że zaraz
się uśmiechnie, przywoła ruchem ręki, albo podejdzie i przytuli na powitanie.
Jednak ona tylko stała i patrzyła na mnie obojętnie. Dziewczyny też odwróciły
się na chwilę w moją stronę, ale kiedy mnie zobaczyły, od razu zaczęły się tępo
wpatrywać w widok za oknem.
- Cześć- przywitałam się niepewnie.
- O co ci chodzi?- zapytała chłodno Elizabeth, co mnie
trochę zabolało.
- O nic- odpowiedziałam zdziwiona- Po prostu chciałam pogadać.
Czy to coś złego?
Jessy mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak „W twoim przypadku tak”. To było jeszcze
bardziej dotkliwe. Już nic nie rozumiałam. Pokłóciłyśmy się czy co?
- Czemu się tak zachowujecie?- spytałam zirytowana- Co ja
wam zrobiłam?!
- Urodziłaś się- odparła Jecky z kpiącym uśmieszkiem.
Ogarnęła mnie ogromna, bezsilna złość, a jednocześnie
moje gardło ścisnęła wielka gula.
- Dobrze! Skoro tak wam przeszkadza moje towarzystwo, to
nie będę marnować waszego cennego czasu!- warknęłam i odeszłam z powrotem w
głąb tłumu drżąc ze złości.
Mój umysł nie potrafił ogarnąć, co się właśnie stało. Znowu
poczułam na sobie spojrzenia ludzi. Właśnie miałam wspiąć się po schodach, żeby
dotrzeć do swojego pokoju i ukryć się przed światem, kiedy zobaczyłam Jasona.
Stał oparty o ścianę i sprawdzał coś w telefonie. Był sam. Przez chwilę się mu
przyglądałam. Rozczochrane włosy, koszula w kratkę, dżinsy… Wyglądał zupełnie
normalnie. Jak mój Jason. Wzięłam
głęboki oddech, a moje serce trochę się uspokoiło. Podeszłam do niego. Oderwał
wzrok od ekranu i spojrzał na mnie z dezaprobatą. Ten mały pęcherzyk nadziei,
który we mnie zagościł, zniknął tak szybko, jak się pojawił. Przełknęłam ślinę.
Próbowałam powstrzymać się przed wybuchnięciem płaczem i rzuceniem się mu w
ramiona nawet, jeśli miałby mnie odepchnąć. Jednak zamiast tego stałam i
wpatrywałam się w jego piwne oczy.
- Cześć Jason- powiedziałam cicho.
- Taaak. Cześć- mruknął i otaksował mnie wzrokiem, a na
jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech.
- Czyli ty też?- zapytałam prosto z mostu.
- Co ja też?- zmarszczył brwi.
- Ty też traktujesz mnie, jakbym była trędowata-
westchnęłam.
Chyba nie tego się spodziewał. Otworzył usta i zaraz je
zamknął. Nie wiedział co mi odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Dokładnie
taką samą minę miał wtedy, kiedy pierwszy raz go pocałowałam.
- Eeee… A tak nie jest?- wydukał- Ty… Bo… Ona… I…-
spojrzał na mnie przerażony.
„Super-
pomyślałam- Teraz się mnie boi”
Ale wtedy coś wpadło mi do głowy.
- Czekaj- przerwałam chłopakowi próby wypowiedzenia
sensownego zdania- Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy?
- Yyyyy… No… 1 września… Siedem lat temu…- wyjąkał.
- Wiedziałam- szepnęłam, kiedy moja teoria się
potwierdziła- Wcale nie- zwróciłam się do Jasona- Poznaliśmy się mniej więcej
na początku kwietnia, bo ja nie chodziłam do Pheria’s od początku roku
szkolnego.
Wpatrywaliśmy się w siebie. Ja z tryumfem, a on ze
zmieszaniem. Poczułam ogromną ulgę.
- Ty po prostu… nie jesteś prawdziwy- oznajmiłam.
Najchętniej zaczęłabym skakać i krzyczeć na cały głos,
ale zamiast tego przybliżyłam się do chłopaka. Nachyliłam się w jego stronę i
wyszeptałam:
- Jesteś tylko złudzeniem, wytworem mojej wyobraźni…
Przytuliłam go, a on był tak zaskoczony, że nawet mnie
nie odepchnął. Wtedy, na moich oczach, zaczął się rozpadać na drobne kawałki.
Miliony małych fragmentów, które powoli rozpływały się w mgłę. I
usłyszałam dziewczęcy głos:
- No nieźle. Nadajesz się świetnie…
Obudziłam się.
***
Perspektywa Josha
Przez moje zamknięte powieki przesączało się nikłe
światło. Obudziły mnie głosy.
- Och, jest przystojniejszy niż myślałam- mówiła jakaś
dziewczyna.
- Przestań- skarciła ją starsza pani- Przecież wiesz, że
nie możesz…
- Tak, wiem- przerwała dziewczyna- Nie mogę już nic powiedzieć?
Nawet gdybym nie przyrzekała, to on jest za młody…- westchnęła.
- No właśnie- potaknęła kobieta- Pamiętasz co ci mówiłam?
- Zaczynasz traktować mnie, jakbym naprawdę była twoją
wnuczką!- oburzyła się.
- Przepraszam, lata robią swoje, a ty…- przerwała- Cicho,
chyba się budzi.
Otworzyłem oczy. Znajdowałem się w przytulnej jaskini.
Była urządzona, jak normalne mieszkanie. Fotele, dwa łóżka, szafy i szafki…
Dalej widziałem też aneks kuchenny i łazienkę. Leżałem na kanapie. Obok mnie
stała mniej więcej szesnastoletnia, ładna dziewczyna o jasnobrązowych włosach i
ciemnozielonych oczach. Miała na sobie szmaragdową sukienkę do ziemi z długimi
rękawami. Uśmiechnęła się do mnie.
- Cześć Josh!- zawołała- Jestem Charlotta, ale możesz
mówić mi Lotta albo Lottie. Kivemono, chodź tu!
- Skąd znasz moje imię?- zapytałem.
W tym samym momencie do pokoju weszła starsza pani.
Zamarłem. Wyglądała zupełnie jak staruszka z opisu Jecky.
- Witaj młodzieńcze- przywitała się kobieta.
- To ty- powiedziałem patrząc na nią z szeroko otwartymi
oczami.
- Tak, to ja- westchnęła- Miałam przekazać wiadomość od
wyroczni. To nie moja wina, że miałam akurat chrypę i wyszło jakoś tak
mrocznie. A musiałam uśpić twoją koleżankę, żeby nie zaczęła od razu
wrzeszczeć, bo wtedy nie zdążyłabym się ukryć- wzruszyła ramionami.
Spojrzałem na nią niepewnie. Wydawała się szczera, ale
nie do końca jej ufałem.
- Wracając do pytania- wtrąciła Charlotta- Znam tutaj
wszystkich.
- Tutaj?- zmarszczyłem brwi.
- No… W szkole. W Pheria’s High School- wyjaśniła- Często
wybieramy się na górę, bo tu nie ma zbyt wielu rzeczy do roboty.
- Mogę spytać, dlaczego mieszkacie w jaskini?- jeszcze
raz rozejrzałem się dookoła.
- Cóż…- spuściła wzrok- Chodzi o to, że… To ja jestem
wyrocznią.
Zamurowało mnie. To był dla mnie lekki szok. Ta młoda
dziewczyna, która przede mną stała miałaby być wyrocznią?
- Czyli… To ty wymyśliłaś tą całą przepowiednię?-
spytałem niepewnie.
- Nie wymyśliłam jej- jęknęła- Ja po prostu… Och,
nieważne. Wytłumaczę ci to następnym razem, bo mamy już mało czasu. Naprawdę
przepraszam, że jestem taka tajemnicza. Posłuchaj mnie uważnie- kiwnąłem głową
na znak gotowości- Chcę, żebyś przyprowadził tutaj swoich przyjaciół. Wtedy
wszystkiego się dowiecie…
- Ale kiedy miałoby to być i skąd będę znał dro…?-
zacząłem.
- Najlepsza byłaby Wigilia, bo z tego, co wiem prawie
wszyscy zostajecie w szkole- przerwała mi Lotta- Oczywiście będziecie musieli
się wymknąć po kolacji. A teraz Kivemona odprowadzi cię na górę, żebyś wiedział
jak tu wrócić i uśpi cię na kilka sekund. Tylko dla zachowania pozorów. Jeszcze
raz cię przepraszam, ale oni też się zaraz obudzą. Zostało 10 minut.
Staruszka poprowadziła mnie do wyjścia z jaskini, zasłoniętego jasnozieloną kotarą.
- Do zobaczenia Josh!- zawołała jeszcze Charlotta, kiedy
wkroczyliśmy w ciemność.
***
Korytarz, w którym się znaleźliśmy był zupełnie inny niż
wcześniejsze. Elizabeth i ja musieliśmy cały czas patrzeć pod nogi albo
nasłuchiwać, czy nie zbliżają się szczury, a tam… Podłoże było zupełnie
gładkie, na ścianach wisiały pochodnie… Starałem się zapamiętać drogę. Najpierw
w lewo, potem w prawo… Kivemona milczała, a ja próbowałem to wszystko ogarnąć i
jednocześnie zastanawiałem się, jak nawiązać rozmowę. W końcu, z braku lepszych
pomysłów, zapytałem:
- Czyli nazywa się pani Kivemona?
- Tak- odpowiedziała po chwili- To od greckiego κηδεμόνας
(czyt. kiwemonas)[ii],
czyli opiekunka. Chyba się sprawdziło. Opiekuję się Charlottą od wielu lat. A
ty masz na nazwisko Uncanny, tak?- uśmiechnęła się lekko.
- Tak- także się uśmiechnąłem- Czyli tajemniczy,
sekretny… Nie wiem czy to prawda, ale w sumie mam całe życie przed sobą-
dopiero po chwili dotarło do mnie, co powiedziałem- Nie, że pani jest stara!-
zacząłem się tłumaczyć.
- Och, nie mam ci tego za złe. Wiem, że nie to miałeś na
myśli- odparła spokojnie.
Kolejny skręt w lewo. Przez chwilę znowu się nie
odzywaliśmy. Miałem nadzieję, że naprawdę jej nie uraziłem. Jeszcze raz skręciliśmy w lewo.
- Już prawie jesteśmy- powiedziała nagle, wyrywając mnie
z zamyślenia.
Faktycznie. Zobaczyłem
przed sobą schody. Przejście nadal było otwarte. Widziałem sufit biblioteki
przez otwór.
- No to… Do widzenia, proszę pani- uśmiechnąłem się
niepewnie.
- Do widzenia Joshu, ostatni z rodu Uncannych-
powiedziała głosem niewiele głośniejszym od szeptu- Jeszcze zobaczymy, czy
jesteś godny swojego nazwiska- uśmiechnęła się dziwnie.
Po czym pstryknęła palcami, a mnie po raz kolejny
pochłonęła ciemność.
Wow! Ten rozdział
ma ponad 10 stron wordowskich! Nieźle… Tak, wiem. Ta ostatnia perspektywa Josha
to był jeden wielki dialog, ale cóż… Tak wyszło. Ten rozdział jest dla was
takim jakby… prezentem wielkanocnym. Życzę wam wszystkim zdrowia, szczęścia i
pysznego niedzielnego śniadania! Do przeczytania!
Hej!
OdpowiedzUsuńno w końcu cos dodałaś :) Bardzo mi się podobał ten rozdział, taki napakowany akcją xD. Ta scena z kościotrupami, to było straszne. Ale jak doszłam do tego momentu: "zobaczyłam, że szkielet jest coraz bliżej, a w dodatku… Zabrał ze sobą kilku kumpli" To myślałam, że padnę xD Już nie mogę się doczekać następnego :)
Pozdrawiam i weny życzę :**
Juliet
Spoko rozdział bomba! Czyżbyś inspirowała się Zbuntowaną? Pomysł z lękiem był super! Z niecierpliwością czekam na ne ta!:-*
OdpowiedzUsuńOMG *___*
OdpowiedzUsuńRozdział jest megahipersupergenialny!
Moim zdaniem najlepszy ze wszystkich :-D
Kocham takie dłuższe rozdziały <333
Tak zajebiście lekko mi się to czytało
Super były te lustra, świetny pomysł
Ta mgła...
I do czego oni się nadają?!?!
Czy Josh zasługuje na nazwisko?
O co c'mon?
I do czego oni w ogóle zostali wybrani?
Teraz pozostaje mi czekać na kolejny rozdział, ale ten był naprawdę świetny, ekscytujący i totalnie nieprzewidywalny
Poważnie, to było ostatnią rzeczą, której się spodzewałam xD
Pozdrawiam i zapraszam do mnie :-*
itsmylife-dontyouforget.blogspot.com
you-are-not-alone-i-am-sorry.blogspot.com
Oraz na bloga, którego założyłam niedawno z koleżanką bloggerką:
cheat-destiny-fanfiction.blogspot.com
Pozdrawiam
xxx
Hejo :)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do LBA! :D Więcej informacji tutaj:
http://wtajemniczenipoczatekkonca.blogspot.com/2015/04/liebster-award-5.html#comment-form
Pozdrawiam :**
Juliet
Hej!
OdpowiedzUsuńPodobał mi się ten rozdział. Trzymał mnie strasznie w napięciu. Wszystko lekko opisane.
Czekam na następny zapraszam do siebie:
we-are-a-broken-people.blogspot.com
Pozdrawiam!