Hej! Tak,
wreszcie jestem! Chciałam Was wszystkich bardzo przeprosić za tą długą przerwę.
Chyba rozumiecie, jak to jest. Wakacje i w ogóle. Zwyczajnie zajęłam się
typowymi dla tego okresu rzeczami, potem wena zupełnie mnie opuściła, a czas
zaczął pędzić… Nie jest to wprawdzie usprawiedliwienie, ale mam nadzieję, że
jakoś mi to wybaczycie. Na razie zapraszam do lektury.
24 grudnia
Perspektywa Elizabeth
Święta: czas spędzony w domu z rodziną przy
stole pełnym tradycyjnych potraw. Moje święta:
siedzenie z przyjaciółmi w szkole pod opieką nauczycieli i zajadanie się
różnymi magicznymi przysmakami. Tak… Już zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że
teraz moje życie jest totalnym przeciwieństwem normalności. Szczególnie
ostatnio. Siedziałam na łóżku z książką na kolanach, a obok na stoliku stał
kubek z herbatą. Pomyślicie- dzień idealny! No nie do końca. Miałam na sobie
ciepły sweter, dresy i grube skarpetki, ale i tak było mi zimno. Jeszcze raz
wróciłam myślami do wydarzeń sprzed prawie dwóch tygodni. Najpierw list od
rodziców, potem akcja w bibliotece, otwarcie przejścia, „przechadzka” po tunelach
i… Wizje. Kiedy wszyscy się obudziliśmy, zaczęliśmy sobie opowiadać, co się
wydarzyło w tunelach… i naszych głowach. Ale wiem, że każdy zachował chociaż
małą cząstkę dla siebie. Tylko Josh… To jego wypowiedź najbardziej nas
wszystkich zaciekawiła i jednocześnie zaniepokoiła. Nie stracił przytomności na
tak długo, jak my. Spotkał się z wyrocznią. Poprosiła go, żeby nas do niej
przyprowadził.
Dzisiaj.
Wzięłam łyk herbaty i wróciłam do czytania.
Ostatnio miałam na to coraz mniej czasu. Niestety i tym razem nie było mi dane
doczytać rozdziału. Zadzwonił mój telefon. Po pokoju rozniosły się pierwsze
dźwięki „Waiting for Superman” zespołu Daughtry. Sięgnęłam po urządzenie.
Nathan. Spotkałam się z nim kilka razy w zeszłym tygodniu. Wyjaśnił mi, że
musiał wyjechać do rodziny i przeprosił, że nic mi nie powiedział. Odebrałam.
- Hej, co robisz?- usłyszałam znajomy głos.
- Cześć. Właśnie próbowałam czytać- odparłam.
- Spoko. Nie miałabyś ochoty się przejść?-
zapytał.
- Co? A nie miałeś wyjechać na święta?- zmarszczyłam
brwi.
- Niby tak, ale nic z tego nie wyszło- odparł
wymijająco- To co? Dasz się wyciągnąć na spacer?
- Och…- nie wiedziałam co mu odpowiedzieć.
Cieszyłam się, że będę mogła spędzić z nim więcej czasu, ale w tej sytuacji
pewnie będzie chciał do nas wieczorem dołączyć. A my mieliśmy się wymknąć na
tajne spotkanie z wyrocznią. Musiałam go jakoś spławić- Nie za bardzo mogę…-
wpadłam na pomysł- Nie czuję się najlepiej. Byłam już u pielęgniarki.
Powiedziała, że nie powinnam się dzisiaj przemęczać. Wieczorem przyjdę tylko
szybko zjeść kolację i wrócę do pokoju.
- No cóż… Szkoda- westchnął- W takim razie
może potem cię odwiedzę.
- Nie chcę cię zarazić- próbowałam dalej
kombinować.
- El, jestem wampirem. My nie chorujemy-
zaśmiał się- To do zobaczenia.
- Pa- rozłączyłam się i szybko podbiegłam do
jednej z szafek.
Zaczęłam gorączkowo rozgarniać różne
przedmioty. Po chwili je znalazłam. Małe, fioletowe pudełeczko. Otworzyłam je i
moim oczom ukazały się trzy saszetki ze zgniłozielonym proszkiem. Odetchnęłam z
ulgą. Jeszcze wystarczy. Był to mały prezent od Megan. Kupiła go, kiedy
ostatnio pojechała do miasta, a ja musiałam w tym czasie napisać kilka
zaległych testów. Wystarczy wsypać saszetkę do kubka z gorącą wodą i po 5
minutach wyglądasz (i czujesz się), jakbyś porządnie się przeziębił. Każda
porcja wystarcza na godzinę. Lekkie zabezpieczenie zawsze się przyda. Jednak
mimo wszystko miałam nadzieję, że Nathan się rozmyśli. Wiem, to nie w porządku
tak kogoś oszukiwać, ale musiałam się jakoś wykręcić. Opadłam z powrotem na
łóżko. Spojrzałam na płatki śniegu wirujące za oknem. Dokładnie tak wyglądało
wnętrze mojej głowy. Dziesiątki myśli krążących i plączących się ze sobą.
Dopiłam herbatę, nalałam do kubka gorącej wody z czajnika i wsypałam saszetkę.
Postanowiłam pić po łyku co jakiś czas na wypadek, gdyby mój chłopak miał się
zjawić. Otworzyły się drzwi do pokoju i zobaczyłam Megan z siatkami pełnymi
ubrań.
- Cześć!- zawołała.
- Cześć, ty moja debilko. Jak było na
zakupach z Jasonem?- zapytałam.
- Okej- uśmiechnęła się i zaczęła wypakowywać
ciuchy.
- Ile tego jest?- wybałuszyłam oczy stając
obok niej.
- No cóż, mogłoby być więcej, ale nie
narzekam- mrugnęła do mnie.
Uderzyłam ją lekko w ramię, żeby się
ogarnęła, ale odruchowo użyłam lewej ręki i sama syknęłam z bólu. Rana po
nożyczkach jeszcze się do końca nie zagoiła. Nie była głęboka, ale jakoś nie
chciała się zasklepić. Jakby próbowała mi cały czas przypominać, co się wtedy
wydarzyło.
- El, nic ci nie jest?- spytała nerwowo
Megan.
- Wszystko w porządku- mruknęłam podchodząc
do komody.
Otworzyłam pierwszą szufladę i wyjęłam z niej
księgę oprawioną w skórę. Złote litery na okładce zabłysły, kiedy podniosłam ją
na wysokość twarzy. „Historia Magii: Dzieje Współczesne”. Wzięłam ją z
biblioteki, gdy wychodziliśmy. Usiadłam z powrotem na łóżku. Opowiedziałam
Megan o mojej rozmowie z Nathanem, szukając odpowiedniego fragmentu, i
poprosiłam ją, żeby przekazała to reszcie. Wreszcie trafiłam. Zdążyłam się już
zorientować, że opisywane w tym rozdziale wydarzenia pochodzą mniej więcej
sprzed 200 lat. Taaa… Dzieje
Współczesne. Pociągnęłam łyk mikstury. Smakowała jak trawa zmieszana z
jogurtem naturalnym i cynamonem. Przeczytałam tekst jeszcze raz. Podkreślone
słowo krew paliło mnie w oczy. Nadal nie widziałam w tym większego sensu.
Jedyne, co z tego wyniosłam to, że moja rodzina od dawna trzymała się z rodziną
Josha i brali razem udział w jakiejś wojnie rodów. Chociaż… Burnspectre? Już
gdzieś słyszałam to nazwisko… Poczułam pierwsze objawy działania eliksiru.
Zaczęło mnie drapać w gardle, a oczy nabiegły łzami. Do tego zrobiłam się
strasznie śpiąca.
- Wiesz, co? Ja chyba się na chwilę położę-
zwróciłam się do Megan.
- Jasne. Jak tylko skończę z ubraniami, pójdę
ustalić wszystko z innymi. Potem cię obudzę.
- Spoko. Dzięki- wymamrotałam i zamknęłam
oczy.
***
Znalazłam się w lesie. Siedziałam skulona za
drzewem i wpatrywałam się w pokrytą plamami topniejącego śniegu polanę, na
której znów rozgrywała się walka między Luke’iem i Leanne, a tajemniczą
postacią. Przyzwyczaiłam się już, że większość moich snów ma kontynuacje, ale…
Nagle sobie coś uświadomiłam. Luke i Leanne Burnspectre!
To stąd znałam to nazwisko! Jednak nie miałam czasu, żeby się nad tym dłużej
zastanawiać, bo blask bijący od zaklęcia zgasł i zobaczyłam leżącą na ziemi
dziewczynę. Chłopak wyciągnął swój miecz, ale osobnik przybliżył się o krok
celując w nieprzytomną.
- Nie radziłbym- zwrócił się do chłopaka.
- Czego ty do cholery chcesz?!- zawołał
niebieskooki.
- Czego chcę?- zapytał- Otóż, mam nowego
pana.
Luke parsknął śmiechem.
- No tak! Pamiętam starego Skrillne’a-
uśmiechnął się złośliwie- Starliśmy go w proch. Musiałeś sobie znaleźć innego
demona. Przecież sam nie dałbyś rady się pozbierać. A teraz znowu jesteś
chłopcem na posyłki.
Grał na czas. Jego przeciwnik chyba złapał
przynętę, bo poruszył się niespokojnie.
- Nie jestem żadnym chłopcem na posyłki-
warknął- Jestem prawą ręką mojego mistrza.
- Dobrze wiedzieć- mruknął Burnspectre- W
takim razie czym się teraz zajmujesz? Jakie zadanie ci powierzył, Nale?
- No…- Nale się zawahał- Przysłał mnie, żebym
was powstrzymał.
- Ach, czyli potrzeba doradcy mistrza, żeby
pozbyć się dwójki dzieciaków? Nie sądzisz, że zostałeś lekko wykorzystany?
Byłam pełna podziwu. Jak Luke mógł być na
tyle opanowany, by próbować go oszukać?
- Zamknij gębę! Nie namieszasz mi w głowie!
Nie tym razem!- ryknął Nale.
- Dobra, dobra! Spokojnie- chłopak starał się
w dalszym ciągu kombinować, ale widziałam, że kończą mu się pomysły, a Leanne
nadal leżała na ziemi nieprzytomna.
Nagle jego przeciwnik wydał z siebie
przeciągły, wysoki syk. Z tego, co słyszałam, zaczął węszyć w powietrzu.
- Blissssko…- wysyczał- Kolejna… Gdzieśśśś…
tutaj…
Serce we mnie zamarło. Wiedziałam, że za
chwilę będzie po mnie. Następnie poczułam zapach morskiej wody, który przywołał
wspomnienia o Samanthcie i zobaczyłam pokrytą łuskami dłoń, zaciskającą się w
pięść na mojej kurtce. Przybysz podciągnął mnie do góry i stanęłam twarzą w
twarz z Trytonem. Wyglądał na mniej więcej siedemnaście lat. Był dobrze
zbudowany i dość wysoki. Miał na sobie dżinsy, beżowy T-shirt i brązowy
płaszcz. Orzechowe włosy opadły mu na czoło, kiedy wpatrywał się we mnie
jasnozielonymi oczami z rozbawieniem na twarzy. Gdyby właśnie nie ciągnął mnie
na pewną śmierć, powiedziałabym, że był całkiem przystojny.
- Znalazłem ją!- zawołał, po czym wykręcił mi
ręce do tyłu, żeby poprowadzić mnie do swojego sojusznika.
Wypchnął mnie na polanę, a ja zaniemówiłam z
wrażenia. Nale był półczłowiekiem- półwężem. Od pasa w dół miał lśniący w
słońcu, ciemnozielony ogon węża zamiast nóg. Za to wyżej przybierał postać
umięśnionego młodego mężczyzny o karmelowej skórze i blond włosach. Jednak
najbardziej przerażały mnie jego oczy. Żółte z wąskimi źrenicami. Wydawały się
przewiercać na wylot. Roześmiał się złowieszczo.
- Szczęście mi dziś sprzyja!- ukazał w
uśmiechu swoje ostre zęby- Dwójka najbardziej irytujących wrogów i Ostatnia na
dokładkę! Przyprowadź ją bliżej, Zack.
Kolejne popchnięcie. Kątem oka zobaczyłam, że
Luke wpatruje się we mnie szeroko otwartymi oczami, a jego usta układają się w
jedno słowo powtarzane w kółko, jak w transie. Ostatnia, Ostatnia, Ostatnia…
Nie rozumiałam o co chodzi. Zresztą nie pierwszy raz. Zrobiłam jeszcze kilka
kroków do przodu i po chwili stałam jakieś pół metra od Nale’a. Ten po raz
kolejny się uśmiechnął.
- Elizabeth Michles… Ostatnia, Jedyna,
Wybrana…- zaczął wyliczać- Nawet nie miałaś pojęcia, że tak się o tobie mówi,
prawda? Ale nie martw się. Większość z was nie wie takich rzeczy…
- Was?- zapytałam zanim zdążyłam ugryźć się w
język.
- Wybranych, oczywiście- wężowy człowiek
przysunął się o krok- Nie dziwię się twojej niewiedzy. W końcu jedyne co
zostało ci ujawnione, to słowa wyroczni.
Teraz znajdował się tak blisko, że czułam
jego oddech, pachnący surowym mięsem. Dzieliło mnie od niego około piętnaście
centymetrów. Odruchowo się cofnęłam i wpadłam na Zacka. Nale uniósł mój
podbródek i spojrzał mi w oczy. Czułam się tak, jakby zajrzał w głąb mojej
duszy. Strach zżerał mi wnętrzności.
- Tak… Widzę wiele cierpienia w twojej
przyszłości- wyszeptał, po czym odwrócił się i odszedł kawałek dalej,
chichocząc pod nosem, jakby właśnie opowiedział jakiś dobry żart.
Wtedy zdarzyło się coś, czego nigdy bym się
nie spodziewała. Zack nachylił się do mnie nieznacznie i poczułam jego oddech o
zapachu morskiej bryzy przy swoim uchu.
- Bądź gotowa- wyszeptał.
Wtedy po raz kolejny wszystko, co mnie
otaczało zaczęło zmieniać się w mgłę.
***
Perspektywa Megan
Kiedy Elizabeth zasnęła, szybko wypakowałam
wszystkie ciuchy, wsunęłam do kieszeni dżinsów komórkę i wyszłam z pokoju,
cicho zamykając drzwi. Zeszłam po kilku schodkach i zajrzałam do pokoju
wspólnego. Zobaczyłam Jessy siedzącą na fotelu przy kominku i przeglądającą
jakiś podręcznik. Podeszłam do niej.
- Wow. Wiem, że masz dobre oceny, ale nie
podejrzewałam cię o coś takiego. No, bo proszę cię. Nauka w święta? Zmieniasz
się w Jordana- usiadłam na sąsiednim fotelu, uśmiechając się złośliwie.
- Bardzo śmieszne. Nie przesadzaj, aż tak źle
ze mną nie jest- odparła- Zresztą, to fizyka zaklęć.
- No i wszystko jasne- westchnęłam.
- Taa...- mruknęła i dodała po chwili-
Nienawidzę tej baby.
Pani Quietley- nauczycielka fizyki zaklęć-
jest okropna. Już od pierwszej lekcji zaczęła nas straszyć jedynkami i innymi,
bardziej magicznymi, okropieństwami. Nie raz składaliśmy skargi do pani
Glossdrop, ale na razie nic to nie dało. Nie chodzi o to, że nasza
wychowawczyni się nie stara, tylko Quietley przy innych nauczycielach zawsze
zgrywa idealną. A nie jesteśmy jedynymi, którym ona przeszkadza.
- Dobra, ale nie po to tu przyszłam-
spoważniałam- Spotkajmy się w naszym pokoju za jakieś...- zawahałam się, myśląc
o śpiącej Elizabeth- ...pół godziny, okey? Weź Jecky, chodzi o nasz dzisiejszy
wypad.
- Spoko. Skończę się uczyć i pójdę jej
poszukać.
- Super. Idę jeszcze po chłopaków. Pa-
powiedziałam wstając na nogi.
- Pa- odpowiedziała Jessy i znów wsadziła nos
w książkę.
Ruszyłam z powrotem w stronę pokoi. Po raz
kolejny wspięłam się po schodkach i zapukałam do pokoju chłopaków.
- Wbijaj!- usłyszałam przytłumiony głos
Davida.
- Cześć- przywitałam się, wchodząc do środka.
Zastałam tam Jordana siedzącego przy stole i
odrabiającego pracę domową oraz Jasona i Davida siłujących się z czymś za
łóżkiem.
- Hej!- zawołał w odpowiedzi Jason.
- Gdzie jest Josh?- zapytałam, rozglądając
się dookoła.
- Tutaj!- zobaczyłam rękę wysuwającą się zza
łóżka, ale po chwili David kopnął ją i zniknęła mi sprzed oczu.
- Co wy robicie?- uniosłam brwi w zdziwieniu.
- To taka mała kara- odparł Jason.
- Za co?
- Przytrzymaj go- polecił Davidowi, po czym
przywołał mnie gestem.
Podeszłam za nim do jego łóżka. Odsłonił
kołdrę i wybuchłam śmiechem. Znajdował się tam napis
Jason ma małego
zrobiony ze skarpetek napełnionych gęstym
musem truskawkowym.
- Przepraszam- powiedziałam ocierając łzy
śmiechu.
- A przecież wiesz, że mam uczulenie na
truskawki!- mruknął naburmuszony.
- Jest jeszcze jedna rzecz- zawołał Josh- To
nie ja!
- Yhm, jasne- Jason ponownie dołączył do
Davida.
Wtedy usłyszeliśmy śmiech Jordana.
- Dobra, wystarczy!- powiedział- To nie Josh,
tylko ja.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- No co? Ja też muszę mieć coś z życia-
wzruszył ramionami.
Reszta wyglądała, jakby mieli się na niego
zaraz rzucić.
- Stop!- krzyknęłam- Nie ma czasu na takie
rzeczy! Nie po to tu przyszłam!
Trochę się uspokoili, więc kontynuowałam.
- Spotykamy się w naszym pokoju za niecałe
pół godziny. El ma coś ważnego do przekazania.
- Dlaczego dopiero za pół godziny?- zapytał
teraz lekko zaniepokojony Josh.
- Możesz przyjść wcześniej, ale będziesz
musiał być cicho, bo ona śpi- westchnęłam zmęczona ich zachowaniem- A teraz idę
się przejść, bo na razie mam was dość.
Odwróciłam się do drzwi i poszłam do pokoju
wspólnego po kurtkę, żeby wyjść na dwór.
***
Perspektywa Elizabeth
Obudziłam się gwałtownie i dysząc ciężko
podniosłam się do pozycji siedzącej. Zaskoczenie sprawiało, że pytanie
znajdujące się w mojej głowie było jeszcze wyraźniejsze: „Dlaczego on chciał
mi pomóc?”.
- El? Wszystko w porządku?- usłyszałam czyjś
zaniepokojony głos.
Zamrugałam oczami i rozejrzałam się dookoła.
Zobaczyłam podchodzącego do mojego łóżka Josha. Miał lekko zmarszczone brwi.
Usiadł obok mnie.
- Chyba tak…- odpowiedziałam próbując się
uspokoić , ale po moich plecach przebiegł dreszcz.
- Na pewno?- spojrzał na mnie z troską swoimi
niebieskimi oczami.
Wiedziałam, że się martwi. O mnie, o naszych
rodziców, przyjaciół, o to, co się wydarzy.
- Dla mnie już prawie nic nie jest pewne-
ukryłam twarz w dłoniach.
Josh objął mnie w pasie, a ja położyłam mu
głowę na ramieniu. Poczułam się trochę lepiej. Byłam bezpieczna. Na razie.
- Jest jedna rzecz, którą wiem- powiedziałam
po chwili.
- Jaka?- zapytał.
- Wiem, że ty i Megan zawsze będziecie mnie
wspierać i nie stracę waszej przyjaźni, choćby nie wiem co.
W odpowiedzi przytulił mnie mocniej.
- A tak właściwie, co tu robisz?- spytałam.
- Megan powiedziała, że mogę przyjść
wcześniej, ale mam być cicho.
- Czyli po prostu siedziałeś tu i patrzyłeś
jak śpię?
- Nie, czytałem książkę- wzruszył ramionami.
Spojrzałam na niego z rozbawieniem. Czasami
jego nastawienie i szczerość mnie rozwalały.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez chwilę, nie
odzywając się do siebie.
- No dobra- odezwałam się po jakimś czasie-
Muszę się ogarnąć.
Wstałam na nogi i sprawdziłam godzinę. 16:30.
Kiedy się kładłam było kilka minut po 16:00, więc wszyscy powinni zaraz przyjść.
Rozczesałam włosy i wypiłam kilka łyków „mikstury chorobotwórczej”. Skrzywiłam
się.
- To te saszetki od Megan? Po co ci one?-
spytał Josh, patrząc na szafkę przy moim łóżku, na której leżało pudełko z
dwiema ostatnimi saszetkami oraz kubek napełniony już tylko do połowy.
- Dowiesz się, kiedy już się zbierzemy.
***
Opowiedziałam wszystkim o Nathanie, ale sen
zostawiłam dla siebie. Był zbyt realistyczny i świeży. Nadal go nie rozumiałam.
Może udałoby mi się z niego więcej wydedukować, gdybym podzieliła się nim z
Megan, albo Joshem, ale… Jakoś nie umiałam się na to zdobyć. Zbliżała się
18:00. Założyłam obcisłą białą sukienkę z koronkowymi rękawami do łokci i
baletki tego samego koloru. Wytuszowałam rzęsy i podkreśliłam usta szminką o
brzoskwiniowym kolorze.
- Jesteś pewna, że Nathan zostawi nas, a
raczej ciebie, w spokoju
po kolacji?- spytała Megan, poprawiając ułożenie rudobrązowych włosów. Kiedy
się obróciła, światło padło na jej głowę i pojedyncze kosmyki rozbłysły złotem.
Jej zielona sukienka doskonale podkreślała kolor oczu. Była obcisła w talii i
lekko rozkloszowana w dole.
- Chyba tak- odparłam wyrwana z zadumy.
Megan prawdopodobnie stwierdziła, że mój
nietypowy wyraz twarzy oznacza przygnębienie i zagubienie, bo wstała ze swojego
łóżka, podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu. Nie, żebym miała coś
przeciwko.
- Wszystko w porządku?- spojrzała na mnie
badawczo.
- Tak, nie martw się- uśmiechnęłam się do
niej, ale szybko zmieniłam temat- Zastanawiam się, czy to całe strojenie się
miało jakikolwiek sens, skoro po jedzeniu będziemy chodzić po ciemnych
podziemnych korytarzach- pomachałam palcami przed twarzą.
Moja przyjaciółka uśmiechnęła się z
politowaniem.
- Czyli jednak coś jest nie tak- stwierdziła-
Zawsze, kiedy się czymś przejmujesz próbujesz zmienić temat i udawać obojętną
albo zabawną, żeby nie dać niczego po sobie poznać, ale średnio ci to wychodzi.
Westchnęłam z rezygnacją.
- To nic takiego- mruknęłam- Zresztą, nie
chce mi się teraz gadać o takich rzeczach.
- No dobrze- widziałam, że odpuściła- Jak
wyglądam?- spytała po chwili.
- Okropnie- odparłam, a ona pokazała mi
żartobliwie język- Nie no, szczerze? Ślicznie ci w tej sukience.
- Dzięki- zobaczyłam wesoły błysk w jej
oczach- Od Jasona- wiedziałam, że ona też chciała pochwalić mój wygląd, ale nie
potrzebowałam tego. Po prostu. Nie było mi to w tamtym momencie potrzebne do
szczęścia.
- O nie!- wtrąciłam szybko, patrząc na
zegarek- Za pięć osiemnasta! Wszyscy już czekają w pokoju wspólnym!
W pośpiechu schowałyśmy kosmetyki i wyszłyśmy
z pokoju.
Tak jak podejrzewałam, nasi przyjaciele
zdążyli się już zebrać. Powitały nas szeroko otwarte oczy, na które
odpowiedziałyśmy tym samym. Jason wpatrywał się w Megan jak zahipnotyzowany,
niezdolny do wydania jakiegokolwiek dźwięku, czy wykonania ruchu. Za to
dziewczyna od razu podeszła do niego i pocałowała go w policzek, chociaż ona
też patrzyła z uznaniem na jego garnitur. Jessy i Jecky też wyglądały bardzo
ładnie. Widziałam Davida rzucającego ukradkowe spojrzenia w stronę Jes i jej
(dość krótkiej) niebieskiej sukienki, ale ona za wszelką cenę starała się go
ignorować. Josh podszedł do mnie uśmiechając się szeroko. Spojrzałam na niego
zdziwiona. Udało mu się chociaż odrobinę ujarzmić niesforne brązowe loki. Miał
na sobie ciemnoszary, prawie czarny, garnitur i krawat w kolorze swoich oczu.
Nie miałam pojęcia skąd go wytrzasnął. Myślałam, że nic nie ma takiego odcienia
niebieskiego.
- Hej, ładnie wyglądasz- jeszcze raz
przejechał po mnie wzrokiem, a ja poczułam się trochę nieswojo. To było do
niego niepodobne. Znaczy, nie pierwszy raz mówił mi coś takiego, ale… To
spojrzenie…
- Yyym, dziękuję- mruknęłam, czując, że moje
policzki robią się czerwone.
Od całkowitego zmienienia się w pomidora
uratował mnie Jordan.
- Powinniśmy już iść. Jest 18:00- oznajmił.
Niechętnie wyszliśmy na korytarz i
skierowaliśmy się w stronę schodów. Po pokonaniu pięciu pięter, znaleźliśmy się
na miejscu. Wydałam okrzyk zachwytu, rozglądając się dookoła. Na środku sali
stał duży stół nakryty śnieżnobiałym obrusem z elegancką zastawą, a każde
krzesło miało inny odcień czerwieni lub pomarańczy. Na ścianach wisiały złote i
srebrne wstęgi. Dookoła unosiły się żółte iskierki, zastępując światło. Półmrok
nadawał przyjemny nastrój; wszystko wyglądało ciepło i przytulnie. Przy stole
siedzieli już nauczyciele, którzy zgłosili się na opiekunów w święta oraz część
uczniów. Zobaczyłam Nathana. Pomachał mi z szerokim uśmiechem na twarzy.
Zajęliśmy miejsca. Usiadłam między nim i Megan, a przed sobą miałam Josha.
Na początek dyrektorka złożyła nam życzenia i
odbyło się krótkie przemówienie, a potem przyszła nasza kolej. W naszej
społeczności nie daje się prezentów, tylko mówi coś miłego każdej osobie. Tak, każdej. Dużej części zebranych
nie znaliśmy, albo kojarzyliśmy ich tylko z widzenia, więc często padały takie
słowa jak: „Masz fajne kolczyki”. Potem mogliśmy zabrać się do jedzenia. Dużo
rozmawialiśmy i śmialiśmy się, a ja z trudem pamiętałam, że jestem „chora”.
Koło 19:00 stwierdziłam, że to dobra pora, żeby wyjść. Musiałam przecież
sprawiać pozory złego samopoczucia.
Pożegnałam się i ruszyłam w stronę drzwi,
kiedy usłyszałam Nathana:
- Czekaj! Pójdę z tobą!
To pokrzyżowało nasze plany. Wcześniej
ustaliliśmy, że reszta wyjdzie jakieś pół godziny po mnie i pójdziemy na
umówione spotkanie z wyrocznią. Rzuciłam moim przyjaciołom spojrzenie mówiące:
„Zróbcie wszystko zgodnie z planem, postaram się go spławić”. Razem z Nathanem
skierowałam się do mojego pokoju.
- Jak tam? Już ci trochę lepiej?- zapytał.
- Niezbyt- odparłam.
- W jadalni sprawiałaś inne wrażenie-
spojrzał na mnie rozbawiony.
Cholera.
- To dlatego, że przed wyjściem wzięłam
tabletki przeciwbólowe- skłamałam- Ale przestały już działać. Dlatego wyszłam.
Chłopak spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
- Skoro tak twierdzisz…- mruknął.
Wspięliśmy się po schodach, przeszliśmy przez
pokój wspólny i weszliśmy do mojego pokoju. Na szczęście wcześniej w miarę
wszystko ogarnęłyśmy, więc nie było aż
tak źle. Na szczęście przed
wyjściem schowałam saszetki. Usiadłam na łóżku i wypiłam do końca zawartość
kubka. W prawdzie było już zimne, ale działało tak samo dobrze. A przynajmniej
miałam taką nadzieję. Nathan usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Naprawdę nie wyglądasz na chorą-
stwierdził.
- Czyli puder i podkład jednak działają-
mruknęłam z lekkim uśmiechem.
Byłam nie najgorszą aktorką, więc miałam
nadzieję, że Nathan się w niczym nie połapie. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Cieszę się, że jednak zostałeś na święta-
powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ja też się cieszę- odparł i pocałował mnie
w czoło.
Rozmawialiśmy przez jakiś czas i umówiliśmy
się, że wybierzemy się gdzieś, kiedy mi się „polepszy”. W końcu wymigałam się
bólem głowy i zmęczeniem. Pocałowałam go w policzek na pożegnanie i wyszedł.
Zostałam sama. Do przyjścia pozostałych zostało tylko kilka minut. Już
zaczynały mnie dręczyć wyrzuty sumienia, ale śmiechnęłam się z lekką
satysfakcją. Wyrobiłam się akurat.
***
Perspektywa Josha
Kiedy Elizabeth wyszła razem z Nathanem,
zalała mnie fala niepokoju. Co jeśli on nie będzie chciał się odczepić? Mamy
pójść bez niej? Nie. To by nie miało sensu. Wyrocznia kazała mi przyprowadzić
wszystkich wtajemniczonych. Pozostało nam wierzyć w jej umiejętności aktorskie.
Zgodnie z planem, zostaliśmy jeszcze na pół godziny, po czym wspięliśmy się po
schodach na nasze piętro i wkroczyliśmy do pokoju wspólnego. Elizabeth
siedziała na fotelu przy kominku, czekając na nas. Sama. Ogarnęła nas ulga.
Spojrzałem na nią jeszcze raz. Wyglądała prześlicznie. Nie, żeby na co dzień
czegoś jej brakowało. Po prostu... Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
- Udało ci się!- zawołała Jecky, ale
dziewczyna się skrzywiła.
- Przestań- odparła- Mówisz tak, jakby to był
jakiś wielki wyczyn. Nie jestem pewna czy okłamanie mojego chłopaka było
chwalebne, raczej zwyczajnie nieuczciwe.
„Mojego chłopaka”
Te dwa słowa ugodziły we mnie jak dobrze
naostrzone strzały. Jedna w głowę, druga w serce. Zdecydowanie większy ból
zadała ta druga. Zdawałem sobie sprawę z tego, że coś ich łączy, ale po raz
pierwszy powiedziała to na głos, potwierdzając moje obawy. W tamtym momencie
miałem ochotę wymknąć się stamtąd, pójść samemu do biblioteki i zgubić się w
tych tunelach.
Zanim ruszyliśmy, dziewczyny poszły do pokoi
przebrać buty na wygodniejsze i robiące mniej hałasu. Wyszliśmy na korytarz,
rozglądając się dookoła. Postanowiliśmy przemknąć się parami, żeby nie wzbudzić
zbyt dużych podejrzeń. Jason i ja poszliśmy jako pierwsi. Wszyscy byli jeszcze
w jadalni, ale i tak musieliśmy być ostrożni. Przeszliśmy cicho do schodów i
zaczęliśmy schodzić na dół. Czułem się dziwnie. Cały czas zerkałem nerwowo za
siebie w obawie, że ktoś nas przyłapie i odeśle do pokoi. Jakimś cudem udało
nam się zejść na pierwsze piętro. Schowaliśmy się przy drzwiach biblioteki i
czekaliśmy na resztę. Musieliśmy szczególnie mieć się na baczności, bo obok
znajdowały się pokoje pracowników szkoły.
Nie minęło pięć minut, kiedy ostatnia para do
nas dołączyła. Stanęliśmy przed drzwiami, czekając w napięciu. W końcu David
wyciągnął rękę i zacisnął ją na klamce. Zaczął powoli otwierać drzwi, aż
utworzyła się trzydziestocentymetrowa szpara. Przeszliśmy przez nią po kolei i
cicho zamknęliśmy drzwi. W bibliotece panował półmrok. Bibliotekarka była w
jadalni, więc mogliśmy być spokojni, ale i tak staraliśmy się zachowywać jak
najciszej. Znaleźliśmy miejsce otwarcia przejścia. Gdy obudziliśmy się tutaj
ostatnim razem zauważyliśmy, że każdy oprócz Elizabeth miał na lewym
przedramieniu ślad po ukłuciu strzykawką. Widocznie Kivemona musiała uśpić mnie
na tyle długo, żeby pobrać każdemu krew. Potem domyśliliśmy się, że nasza krew
została wprowadzona do znaku na podłodze. Było to w jakiś sposób potrzebne. Z
tego, co zrozumieliśmy, dzięki temu każdy z nas będzie mógł otworzyć wejście,
kiedy będzie chciał. Warunek był tylko taki, że wszystkie wchodzące osoby
musiały być „zakodowane” i każda z nich musiała dotknąć znaku. W taki sposób
udało nam się poprzednio zamknąć klapę. Uklękliśmy dookoła artystycznych
pęknięć i położyliśmy na nich dłonie. Po chwili znak rozjarzył się na czerwono
i przejście zaczęło się otwierać. Szybko odskoczyliśmy do tyłu. Podnieśliśmy
się z podłogi i stanęliśmy przed schodami.
- Teraz już nie ma odwrotu- westchnąłem.
Odpowiedziały mi ciche jęki i pomrukiwania.
Ruszyłem w dół schodów jeszcze raz powtarzając w głowie schemat drogi. Już
tamtego dnia odwróciłem wszystkie kierunki i nauczyłem się ich na pamięć.
Poprowadziłem wszystkich na początek prosto tak, jak dwa tygodnie temu. Po
kilku minutach skręciliśmy w ten czysty i schludny korytarz, którym prowadziła
mnie Kivemona. Wybierając się na „zwiedzanie” musieliśmy go przeoczyć i dlatego
trafiliśmy do tamtej sali z rozwidleniem. Dalej było już łatwo. Skręt w prawo.
Kawałek prosto. Potem w lewo i znowu w prawo.
Stanęliśmy przed wejściem do jaskini.
Zatrzymałem się. Nie do końca wiedziałem, co mam zrobić. Wejść od razu? A może
zapukać w skałę czy coś? Zdecydowałem się na to pierwsze. Odsunąłem kotarę i
moim oczom ukazało się przytulne wnętrze. Podczas, gdy moi przyjaciele
rozglądali się dookoła z wytrzeszczonymi oczami, ja zacząłem szukać mieszkanek
tego miejsca.
- Charlotte?!- zawołałem- Jesteście tu?!
Kivemono?!
- W kuchni!- usłyszałem głos dziewczyny
dobiegający lewego krańca jaskini.
Skinąłem na resztę i poszliśmy w tamtym
kierunku. Elizabeth podeszła bliżej mnie.
- Nie spodziewałam się, że to miejsce będzie
tak wyglądać- powiedziała cicho.
- Wiem, ja też nie- rzuciłem jej rozbawione
spojrzenie- Ale poczekaj, aż poznasz naszą wyrocznię.
Uśmiechnęła się lekko, ale poczułem lekką
zmianę w jej nastawieniu. Nie potrafiłem powiedzieć jaką.
Weszliśmy do kuchni. Przy ścianie jaskini
stało mnóstwo szafek oraz lodówka i kuchenka. Kawałek dalej znajdował się jasnobrązowy
stół z sześcioma krzesłami, przy którym krzątała się Charlotte zbierając brudne
naczynia. Tym razem miała na sobie bladoniebieską suknię z lekkiego materiału,
a blond włosy spadały falami na jej ramiona. Odwróciła się do nas z szerokim
uśmiechem i odłożyła talerze z powrotem na stół.
- Jesteście nareszcie! I to w komplecie!
Świetnie! Chodźmy do salonu- wskazała ręką na sąsiednie pomieszczenie.
Usadowiliśmy się na dwóch sofach oraz
poduszkach leżących na podłodze. Charlotte usiadła na fotelu ustawionym tak, że
widziała nas wszystkich.
- Kivemono!- zawołała przez ramię- Mamy
gości!
Odpowiedział jej przytłumiony głos staruszki.
Tak naprawdę nie mogłem się doczekać jej przyjścia. Chciałem, żeby wytłumaczyła
wszystko Jecky. A poza tym chciałem mieć ją na oku. To, co powiedziała mi
ostatnio… To o byciu wartym swojego nazwiska… Było dość dziwne. Później
zastanawiałem się, o co mogło jej chodzić, ale…
W tym momencie Kivemona weszła do pokoju.
Zerknąłem w stronę Jecky i zobaczyłem na jej twarzy wyraz kompletnego szoku.
Siedziała z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w nowo przybyłą.
- To jest Kivemona- oznajmiła wesoło
Charlotte.
- Ty!- Jecky zerwała się na nogi- Ty
pozbawiłaś mnie przytomności w bibliotece!
Kivemona westchnęła i przyjęła ten sam
znudzony wyraz twarzy, którym obdarzyła mnie, kiedy poznałem ją poprzednim
razem. Z nią naprawdę było coś nie tak.
- Jak już powiedziałam wcześniej twojemu
przyjacielowi- wskazała na mnie- nie chciałam, żeby tak wyszło. A musiałam cię
uśpić, abyś nie zaczęła krzyczeć.
Jecky spojrzała na nią nieufnie i widać było,
że jest zła, ale postanowiła odpuścić. Usiadła z powrotem splatając ręce na
wysokości piersi. Wyglądała jak naburmuszone dziecko, ale poniekąd miała
powody, żeby się tak zachowywać.
- No dobrze…- zaczęła niepewnie Lotta-
Przejdźmy do tego, po co przyszliście. Mam na imię Charlotte i jestem
wyrocznią. Może zacznę od działania tego wszystkiego- spojrzała na nas uważnie-
Wyrocznie zmieniają się co 300 lat; ja już kończę swoją kadencję- przerwała
czekając na naszą reakcję.
Zastygliśmy zaskoczeni, wychylając się do
przodu jak małe dzieci słuchające ciekawej bajki na dobranoc. Jak to miałoby
być możliwe? Przecież Charlotte wyglądała na mniej niż 17 lat. A z tego, co
powiedziała wynikałoby, że… 200? Może nawet więcej.
Kiedy trochę ochłonęliśmy, kontynuowała.
- Przez ten czas w ogóle się nie starzejemy.
Dzięki temu po skończeniu „służby” możemy prowadzić normalne życie. Chociaż
prawdą jest , że zwykle byłe wyrocznie nie korzystają z tej szansy.
- Dlaczego?- zapytała Megan, marszcząc brwi.
- Najczęściej albo są już przyzwyczajone do
bycia tajemniczymi, wiecznymi dziewicami, albo wariują przez to, co widziały i
lądują w psychiatry ku lub popełniają samobójstwo.
Charlotte powiedziała to wszystko obojętnym
tonem, ale my poczuliśmy się lekko przytłoczeni. Trzeba przyznać, nie był to
przyjemny temat. Tym razem dziewczyna nie czekała na osłabnięcie emocji. Nie
dziwiłem się jej, że chciała sprowadzić opowieść na inny tor. W końcu jej też
mgło się coś takiego przydarzyć.
- Każda z nas ma swoją opiekunkę, która
towarzyszy jej od początku do końca. W moim przypadku jest nią Kivemona-
wskazała starszą kobietę- Opiekunki starzeją się, ale wolniej niż zwykli
ludzie. Muszę też dodać, że Kivemna jest dość wyjątkowa, ponieważ od
dzieciństwa byłyśmy przyjaciółkami, a wśród opiekunek tego typu osoby rzadko
się zdarzają, bo ludzie nie chcą się wyrzekać takich rzeczy jak małżeństwo, czy
posiadanie potomstwa- zrobiła krótką pauzę- Ta jaskinia jest obowiązkowym lokum
każdej wyroczni, gdyż przepowiednie najczęściej dotyczą ludzi młodych, a w
dodatku szkoła jest dobrze strzeżonym miejscem. Oczywiście wiedzą o naszym
istnieniu i dlatego próbowali wam wmówić, że Jecky po prostu zemdlała. Nie
chcieli, żebyście nas znaleźli w niewłaściwym czasie i w niewłaściwy sposób.
Kidy mówiła, fragmenty tej zawiłej układanki
zaczęły składać się w całość w naszych głowach. Zaczynaliśmy to wszystko
pojmować. Zagadka, którą próbowaliśmy rozwikłać, powoli sama się rozwiązywała.
Niestety nie wiedzieliśmy wtedy, że jest dopiero pierwszą z wielu.