Czytasz = Komentujesz

Czytasz = Komentujesz

Komentarze są bardzo ważne. To właśnie one najbardziej motywują do pisania, więc pozostawcie coś po sobie. Nawet "super" jest w porządku. Przynajmniej wiem wtedy, że ktoś to czyta i go to obchodzi.

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 10



Jeśli ktoś nie zna, albo po prostu chciałby posłuchać piosenki, którą śpiewa Elizabeth, to tutaj jest link- [klik] i tłumaczenie- [klik]
12 grudnia
Trochę się niepokoję. Prezent od rodziców nie przyszedł i nie mam od nich żadnych wiadomości. Nie mogę też nigdzie znaleźć Nathana. Ostatni raz widziałam go w moje urodziny, kiedy złożył mi życzenia i poszliśmy na spacer. Nie rozumiem, co się dzieje.
Za to Megan od około dwóch tygodni nosi okulary. Czarne z różowym połyskiem. Z Jecky już wszystko w porządku. Normalnie chodzi na zajęcia. Wyjawiliśmy jej też nasze plany związane z patrolowaniem biblioteki. Tymczasem święta zbliżają się wielkimi krokami. W jadalni i na korytarzach wiszą już ozdoby, a w ten weekend będziemy dekorować pokój wspólny.
Ten dzień zaczął się zupełnie normalnie. W nocy padał śnieg, więc teraz cały park i las były pokryte białym puchem. Godziny ciągnęły się niemiłosiernie, a ja z każdą chwilą byłam bardziej zmęczona. Nadeszła ostatnia lekcja: wróżbiarstwo. Weszliśmy do klasy i zajęliśmy swoje miejsca. Pani Blleis zapisała temat na tablicy. Jest ona ładną szatynką o bursztynowych oczach i delikatnych rysach twarzy. Mimo tego, że czasami się na nas złości, potrafi być naprawdę miła i wyrozumiała. Mniej więcej w połowie lekcji usłyszałam pukanie od strony okna. Zobaczyłam kopertę próbującą dostać się do środka. Korzystając z tego, że pani Blleis wyszła na chwilę z sali, podeszłam szybko do okna i wpuściłam list. Wleciał z rozpędem do pomieszczenia. Wpadł Simonowi w twarz, zrzucił z ławki rzeczy Camille, zatoczył łuk i wylądował na moim krześle. Wróciłam na miejsce w ostatniej chwili. Pani Blleis wróciła z jakimiś papierami w rękach. Zaczęła coś mówić, ale jej nie słuchałam. Miałam złe przeczucia. Drżącymi rękami otworzyłam kopertę. Moim oczom ukazało się delikatne pismo mojej mamy.
Kochana Lizzy
Wiemy, że nie tego się spodziewałaś, ale nie mamy innego wyjścia. Na święta i ferie zostaniesz w szkole. To dla twojego dobra. W kopercie jest trochę pieniędzy i klucz do naszego skarbca w banku. Nie kontaktuj się z nami przez jakiś czas. Nie martw się.

Mama i Tata
Po przeczytaniu listu byłam cała blada. Zrobiło mi się niedobrze.
- Co się stało?- zapytała Megan, ale ją zignorowałam.
- Proszę pani- podniosłam rękę.
- Tak?- nauczycielka przerwała swój monolog i na mnie spojrzała.
- Nie czuję się zbyt dobrze- powiedziałam zgodnie z prawdą- Czy mogłabym iść do pielęgniarki?
- Oczywiście- odparła- Megan, zaprowadź Elizabeth do gabinetu pani Herroul.
- Nie trzeba- zaprotestowałam- Dam sobie radę.
Spakowałam swoje rzeczy i wyszłam z klasy. Jednak zamiast do pielęgniarki, skierowałam się do pokoju wspólnego. Szłam pustymi korytarzami próbując sobie poukładać to wszystko w głowie. Przysyłają mi coś takiego i mówią, że mam się nie martwić?! Czy to ma być jakiś żart?! Chociaż… Chciałabym, żeby to okazało się żartem. Dotarłam do pokoju bez większych przeszkód. Mimo to, gdy znalazłam się w swojej sypialni, moje serce waliło jak oszalałe. Odłożyłam plecak przy drzwiach i opadłam na łóżko. Nie miałam pojęcia, co robić. Sięgnęłam po komórkę i włączyłam losową piosenkę. Tak… Muzyka zawsze mnie uspokaja. Może to kwestia genów? Leżałam tak przez chwilę i rozmyślałam. Przypomniał mi się ciepły uśmiech mamy, kiedy żegnała mnie przed odjazdem do Pheria’s. Albo ostrzeżenia i pouczenia taty. I nawet Chris, mój brat… To prawda, że jest małym pyskatym gnojkiem, ale i tak go kocham… Zachciało mi się płakać. Tęskniłam za nimi.
Dobra, dziewczyno! Weź się w garść!- powiedziałam sobie.
Podeszłam do biurka i włączyłam laptopa. Weszłam na YT i wybrałam „Love Me For Me” Cher Lloyd, wersję karaoke. Starałam się śpiewając wyładować wszystkie emocje. Pod koniec piosenki do pokoju przyszła Megan.
- A ty nie u pielęgniarki?- spytała „zdziwiona”- Ale widzę, że już czujesz się lepiej, skoro wydzierasz się na cały pokój.
- Nie mów, że się na mnie obraziłaś- westchnęłam.
Nie odpowiedziała. Przewróciłam oczami.
- Możesz mi chociaż, z łaski swojej powiedzieć, dlaczego okłamałaś nauczycielkę?
- Nie do końca okłamałam…- sięgnęłam do plecaka- Zrobiło mi się niedobrze, kiedy zobaczyłam to- podałam jej list.
- Przepraszam…- powiedziała zawstydzona po przeczytaniu wiadomości- Masz resztę zawartości?
Wyciągnęłam kopertę. Na jej dnie leżały pieniądze- złote, srebrne i brązowe- oraz klucz. Wzięłam do ręki monetę. Była mała, złota i czysta, jakby dopiero wyszła z fabryki. Po jednej stronie widniała sowa i liczba dziesięć, a po drugiej dwie ręce związane sznurem[i]. Consea[ii]. Klucz był srebrny z ozdobnym uchwytem.
- Wiesz co jest najlepsze?- zapytałam przyjaciółkę.
- Co?
- To, że nie mam pojęcia, co z tym zrobić.
- Idź do pani Glossdrop- odparła- Naprawdę! Ona ci pomoże- dodała widząc moje spojrzenie.
- No nie wiem…- zawahałam się.
- Zobaczysz. Wszystko będzie dobrze, Lizzy.
- Przestań! Tylko rodzice tak do mnie mówią!- jęknęłam.
- Spoko. Teraz muszę odrobić lekcje, a potem pójdziemy do pani Glossdrop, ok?- spytała.
- Tak. A później mamy „wieczorną zmianę” w bibliotece- mruknęłam.
Jak na razie nic nie znaleźliśmy. Powoli zaczynamy tracić nadzieję, że tam w ogóle coś jest. Raz Jason i Josh zauważyli jakieś światło, ale świeciło tylko przez chwilę i więcej się nie pojawiło. Sprawdzaliśmy tamto miejsce już wiele razy i nic nie znaleźliśmy. Pozostaje nam próbować dalej.
***
Perspektywa Josha
Szedłem korytarzem do pokoju i zastanawiałem się, co się stało Elizabeth. To było trochę dziwne. Ten list… Muszę z nią potem porozmawiać. Kiedy przyszedłem do sypialni, Jason był już gotowy do wyjścia. Mieliśmy wartę w bibliotece. Szybko odłożyłem plecak i poszliśmy w stronę miejsca wypadku Jecky. W czasie naszych zmian zawsze czułem się jakoś nieswojo. Jakby… jakby znajdowało się tam coś o wielkiej mocy. Tak wielkiej, że zapiera dech w piersiach. Gdy dotarliśmy na miejsce, to uczucie powróciło. Usiedliśmy przy stole w kącie i obserwowaliśmy salę. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
- Pójdę się rozejrzeć- szepnąłem do Jasona.
- Ok. Ja zajrzę na zaplecze- powiedział równie cicho.
Maszerując między pułkami nie natknąłem się na nic ciekawego. Z tej perspektywy pomieszczenie wydawało się jeszcze większe. Zakradłem się na sam koniec biblioteki. Tam książki były stare i zakurzone, a półki częściowo spróchniałe. Całe miejsce oświetlała tylko jedna lampa. Czułem lekki niepokój. Usłyszałem za sobą szelest, ale kiedy się obejrzałem, nikogo tam nie było. Znowu szelest. Tym razem z drugiej strony. Zobaczyłem Nathana. Stał opierając się o jeden z regałów, wyraźnie rozbawiony moim zachowaniem.
- Nathan? Co ty tu robisz?- zmarszczyłem brwi.
- Mógłbym cię spytać o to samo- odparł- Ale skoro chcesz wiedzieć, to przyszedłem po książkę. Jak większość osób odwiedzających to miejsce. Chociaż wy chyba jesteście tu w innym celu, prawda?
- Nic ci do tego- warknąłem.
- Och, nie musisz się od razu denerwować- spojrzał na mnie uważnie- Nie będę się wtrącał w nieswoje sprawy. Mam własne problemy na głowie.
- Ciekawe jakie?- mruknąłem z ironicznym uśmiechem na ustach.
- Zdziwiłbyś się. Nie tylko tobie nie układa się w życiu- powiedział obojętnym tonem, a mi od razu zrzedła mina.
Czy to możliwe, że  w jakiś sposób dowiedział się o moich rodzicach? Nie… To niemożliwe… Na pewno chodziło mu o coś innego.
- Co masz na myśli?- spojrzałem na niego nieufnie.
- Nic, co mogłoby cię zaniepokoić- zbył mnie przeglądając książki leżące na półce- Och, jest!- wyciągnął gruby tom w zniszczonej okładce.
Nie zdążyłem odczytać tytułu, bo chłopak szybko włożył księgę do plecaka.
- Co to za książka?- zapytałem.
- Nieważne- odpowiedział zapinając zamek największej kieszeni- Ach… Prawie bym zapomniał. Możesz przekazać Elizabeth, że przepraszam za moją nieobecność?
- Taaak… Chyba tak…
- To świetnie- powiedział i oddalił się z wampirzą szybkością.
- Nie byłbym tego taki pewny- mruknąłem pod nosem, kiedy odszedł.
Nie miałem zamiaru niczego przekazywać. Nie ufałem mu ani trochę.
***
Perspektywa Elizabeth
Byłam już u pani Glossdrop, która poradziła mi, co robić i obiecała, że zaopiekuje się kluczem. Miałam poczucie, że mogę jej zaufać. Wybiła 18.00. Wyszłyśmy z jadalni i skierowałyśmy się do biblioteki. Lubiłam to miejsce. Cisza, spokój i, co najważniejsze, książki każdego rodzaju. Poza tym bibliotekarka zwykle przesiaduje w gabinecie obok, więc można tu spokojnie porozmawiać. Usiadłyśmy przy jednym ze stolików i czekałyśmy.
- To jest bez sensu- jęknęła Megan jakiś czas później- Nic niezwykłego tu nie ma. Może Jecky zemdlała i po prostu ta kobieta jej się przyśniła.
- Nie- zaprotestowałam. Coś mi mówiło, że moja przyjaciółka nie ma racji. Miałam wrażenie, że coś tu na mnie czeka. Muszę to tylko znaleźć…- To, co mówiła Jecky było prawdą. Ja… Ja to wiem.
Wstałam i podeszłam do alejki między dwoma regałami.
- El, co ty robisz?- spytała zdezorientowana Meggie.
Ale ja dalej szłam wzdłuż półek. Poczułam bezpodstawny niepokój. Wtedy się zaczęło. Za mną książki zaczęły spadać na podłogę. Po chwili wokół mnie utworzył się wir kartek i okładek. Miliony słów migały mi przed oczami. Obok siebie, na ziemi zobaczyłam grubą księgę ze zniszczoną okładką. Jedyną, która nie latała. „Historia Magii: Dzieje Współczesne”. Wzięłam ją do rąk, ale ona także uniosła się w powietrze. Jednak nie dołączyła do wiru. Zatrzymała się mniej więcej na wysokości mojej twarzy i otworzyła się na jednej ze stron. Słyszałam nawoływania Megan, ale to się nie liczyło. Zaczęłam czytać fragment księgi na głos. Wszystkie książki się zatrzymały, zapadła grobowa cisza, a mój głos słychać było chyba w całej bibliotece.
- ...a między rodami zrodził się konflikt. Podzieliły się na dwie wrogie grupy. Rodziny Uncanny’ch, Michles’ów oraz Burnspectre’ów po jednej stronie, a Umbre’ów, Nebris’ów i Sange’ów po drugiej. Był to wielki rozlew krwi. Najwięcej zła uczynili Sange’owie. Nie mieli litości dla sprzeciwiających im się rodów. Wierzyli, że ich przekonania i cele są słuszne; wręcz najważniejsze. Chcieli, by wszyscy tak uważali. Umbre’owie i Nebris’owie dali się omamić i służyli wampirom przez cały czas. Jednak przeciwne rody także się nie poddawały. Burnspectre’owie stanęli na czele reszty walczących o pokój. Wszyscy dowiedli swojej odwagi wypędzając okrutników i grzebiąc ich plany. Wtedy też Nicholas Burnspectre wypowiedział słynne słowa:         Powiadają, iż cienka jest linia między miłością, a nienawiścią, lecz gniew i zawiść najczęściej mamy we krwi”…
Ostatnie słowo było zakreślone w okrąg. Nie wyglądało mi to na atrament. Gdy skończyłam czytać, książki wróciły na swoje miejsca. Megan dołączyła do mnie rozglądając się niespokojnie. Wpatrywałam się w słowa „palącego upiory” Nica[iii]. Krew. Po co ktoś miałby zaznaczać takie słowo w jakimś starym podręczniku? Chyba, że… Wtedy książka zaczęła mi się wyrywać. Szarpała się tak mocno, że w końcu ją puściłam. Przeleciała aż do przeciwległej ściany i zawisła nad popękanym marmurem. Dokładnie tam, gdzie Josh i Jason widzieli tamten przebłysk światła. Coś zaświtało mi w głowie. Pobiegłam do plecaka i wyciągnęłam nożyczki.
- El, co ty wyrabiasz?- spytała mnie przyjaciółka z lekką paniką w głosie.
- Próbuję się dowiedzieć, co się dzieje w tej pokręconej szkole- odparłam z takim spokojem, że aż sama byłam zdziwiona.
Podeszłam do księgi, a ta uniosła się i wróciła na półkę. Spojrzałam na podłogę. Powierzchnia o polu około 3 metrów, pokryta była siatką pęknięć zbiegających się po środku, gdzie znajdowała się mała dziurka. Jak mogliśmy coś takiego przeoczyć? Spojrzałam na trzymane w dłoni nożyczki i dotarło do mnie, co zamierzałam zrobić. Przełknęłam ślinę.
- Dobra…- zwróciłam się do Megan- To, co chcę zrobić nie będzie wyglądało zbyt przyjemnie, więc… Ja wiem co robię.
Pokiwała głową. Przygryzłam wargę. Wzięłam nożyczki i zaczęłam rozcinać wierzch lewej dłoni. Meggie gwałtownie wciągnęła powietrze. Szybko zamknęłam oczy. Nienawidziłam widoku krwi. Czułam, jak ciepła ciecz powoli spływa mi po palcach. Uchyliłam powieki i syknęłam. Nie wyglądało to dobrze.
- Megan, przynieś mi… Nie wiem… Cokolwiek, żebym mogła zatamować krwawienie!- pisnęłam.
Po chwili dziewczyna wróciła z paczką chusteczek i jakimś sznurkiem. Chciała mi je podać.
- Czekaj! Jeszcze nie- szepnęłam
Nachyliłam się nad środkiem popękanego kamienia i przechyliłam dłoń tak, żeby krew spływała do dziurki. Jedna kropla, dwie, trzy… Zacisnęłam zęby, bo ból był coraz mocniejszy. Kiedy czwarta kropla dotknęła podłogi, pęknięcia rozjarzyły się jasnoczerwonym światłem. Musiałam się szybko odsunąć. Marmurowa płyta podzieliła się na cztery części i wsunęła w resztę podłogi. Przed nami pojawiły się kamienne schody, prowadzące w głąb korytarza oświetlonego pochodniami. Wzięłam od Megan chusteczki. Dziewczyna pomogła mi owinąć nimi dłoń i obwiązać sznurkiem, żeby się trzymały.
- Może pójdę po pielęgniarkę?- spytała.
- Nie- zaprotestowałam gwałtownie- Potem zajmę się ręką. Teraz idź po resztę wtajemniczonych. Tylko szybko. Nie wiem, jak długo przejście będzie otwarte.
***
Perspektywa Josha
Razem z Jasonem, Jordanem i Davidem siedziałem w pokoju wspólnym i męczyłem się nad zadaniem z języków. Byliśmy sami. Miałem już dosyć. Czy nauczyciele nie mogą nam trochę odpuścić? W przyszłym tygodniu czekają nas dwa testy! Na szczęście jest piątek i mamy na naukę cały weekend. Za to po świętach dojdzie nam nowy przedmiot. WOG. Wiedza O Gatunkach. Będziemy rozdzielać życie każdego gatunku Dispartam na etapy.
- Wiecie, jak jest kwiat po łacinie?- zapytałem.
- Flos, albo floris- odparł Jordan.
- Wow!- zaśmiał się Jason- „Pan Szóstkowy” zaszczycił nas odpowiedzią!
Zaczęliśmy się śmiać, a Jordan tylko wywrócił oczami zirytowany. Nasze docinki przerwało trzaśnięcie drzwiami. Do pokoju wpadła Megan, a my wybałuszyliśmy na nią oczy. Jej włosy były rozczochrane, a ręce całe umazane… krwią.
- Megan, co ci się stało?- spytał zaniepokojony Jason.
- Mnie nic- przygryzła wargę- Ale Elizabeth…
Poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Spojrzałem na dziewczynę, naprawdę wystraszony.
- Cco…?- głos mi zadrżał.
- Spokojnie- powiedziała widząc moją reakcję- Zawołajcie Jessy i Jecky. Musimy iść do…
Ale ja już jej nie słuchałem. Wybiegłem z pokoju i po niecałych trzech minutach dotarłem do biblioteki. Dysząc ze zmęczenia stanąłem w drzwiach. Zobaczyłem ją siedzącą na ziemi obok… dziury w podłodze? Odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła lekko. Była blada i zdenerwowana. Podszedłem do niej.
- Nic ci nie jest?- spytałem od razu.
- Sama nie wiem…- pokazała mi lewą dłoń.
Była owinięta w przesiąknięte krwią chusteczki.
- Co się stało?- spojrzałem na nią zmartwiony.
Kiedy opowiedziała mi wszystko, nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Znalazłem w kieszeni paczkę chusteczek, więc pomogłem Elizabeth zdjąć pseudo-opatrunek i założyć nowy. Sama rana nie wyglądała źle, ale krew nie przestawała lecieć.
- Powinnaś iść do pielęgniarki- powiedziałem.
- Ręką zajmę się później- oznajmiła stanowczo- Najpierw trzeba sprawdzić przejście.
- No dobrze…- westchnąłem- Ale mam do ciebie prośbę.
- Tak?
- Następnym razem poczekaj na nas, zanim zaczniesz się samookaleczać. Może wymyślimy coś lepszego- uśmiechnąłem się.
El w odpowiedzi dała mi porządnego kuksańca. Usłyszeliśmy kroki na korytarzu. Do pomieszczenia wpadła reszta naszej paczki. Dowiedzieli się wszystkiego po drodze. Chwilę jeszcze dyskutowaliśmy o tym, czy wejść do przejścia, aż w końcu wszyscy się zgodzili.
- Mamy jakąś latarkę?- David zajrzał do otworu.
- Ja mam cztery w plecaku- odpowiedziała Meggie i poszła je przynieść.
Po chwili byliśmy już przygotowani. Zaczęliśmy po kolei schodzić do tunelu. Wyglądał, jakby wydrążono go w skale. Ściany miały chropowatą fakturę i co kilka metrów były na nich umieszczone pochodnie. Dookoła panował półmrok. Zrobiło się chłodniej. Im bardziej zagłębialiśmy się w korytarzu, tym robiło się ciemniej. Kiedy już nic nie było widać, natrafiliśmy na schody. Zeszliśmy po nich ostrożnie i znaleźliśmy się w komnacie o około 30 metrach szerokości. Wychodziły z niej cztery korytarze.
- Musimy się rozdzielić- powiedziała Jes.
- A może zawrócimy, co?- zaproponowała nieśmiało Megan- Już dość się naoglądałam.
- Trzeba to zbadać- Jecky posłała jej spojrzenie w stylu „A co? Wymiękasz?”.
- Ale…- zaczęła Meg.
- Mam pomysł- wtrącił Jason- Może podzielimy się w pary chłopak- dziewczyna? Ja będę z Megan. Myślę, że wtedy przestanie się tak bać- posłał dziewczynie jeden z tych swoich uśmiechów.
- Ok. Ellie, nie masz nic przeciwko, żebym z tobą poszedł?- spytałem.
- Nie- dziewczyna uśmiechnęła się do mnie na dźwięk tego zdrobnienia.
Zawszę ją tak nazywałem, kiedy się o nią martwiłem.
- Spoko. Ja mogę być z Jordanem- dodała Jessy.
- W takim razie mi zostaje David. Będę to musiała jakoś przeżyć- zażartowała Jecky.
Roześmialiśmy się. Każda grupa wybrała tunel i ruszyła w swoją stronę. Nam przypadł pierwszy od lewej. Elizabeth zatrzymała się przed wejściem i oświetliła wnętrze korytarza. Westchnęła.
- Coś nie tak?- spojrzałem na nią.
- Nie, tylko… Martwię się trochę…- powiedziała mi o liście od swoich rodziców- To dlatego skłamałam i wyszłam z lekcji…
- Hej, wszystko będzie dobrze…- położyłem jej rękę na ramieniu.
Miałem świadomość, że były to tak naprawdę puste słowa. Mówi się tak, byleby tylko coś powiedzieć. Ale nie wiedziałem, jak inaczej ją pocieszyć… Dziewczyna podała mi latarkę. Weszliśmy do środka i zamknął się za nami kokon utkany z cieni.


[i] Znak ten został umieszczony na monetach, ponieważ oznacza pojednanie wszystkich ludów Dispartam.
[ii] Czytaj: konsa
Dispartamie posługują się trzema rodzajami monet:
złotymi conseami- odpowiedniki banknotów,
srebrnymi dreumhami (czytaj: drumami)- odpowiedniki złotówek
oraz
brązowymi topherami  (czytaj: toprami)- odpowiedniki groszy.
[iii] Nazwisko Burnspectre oznacza mniej więcej „palić widmo”.

niedziela, 1 marca 2015

Nowy Rozdział



Przepraszam, że musicie tak długo czekać. Rozdział 10 pojawi się w tym tygodniu. Już prawie go skończyłam i jest dość długi. Mam nadzieję, że nie zrazicie się przez te przerwy w postach. ;-)