No i jest! Nareszcie! Enjoy! :p
Perspektywa Elizabeth
Myślałam o informacjach uzyskanych od Charlotte.
Spotkaliśmy się z nią jeszcze raz; wcześniej nie starczyło nam czasu na
omówienie wszystkiego. Sama dziewczyna wydawała mi się całkiem miła, ale ta jej
cała strażniczka, czy opiekunka, jak kto woli, wzbudzała we mnie raczej
negatywne uczucia. Wyrocznia wyjaśniła nam też, że istnieją dwa rodzaje
przepowiedni:
nieodwracalna
(niezmienna)- czyli taka, jak nasza, kiedy przez Charlotte przemawia
jakaś dziwna siła, przez którą zaczyna rymować i przepowiadać przyszłość ubraną
w niezrozumiałe sformułowania; nie da się jej uniknąć
oraz
zależna (zmienna)- występuje
w postaci rady, jest zwykle dość istotna i ma wpływ na dalszy rozwój wydarzeń;
można spróbować się do niej nie zastosować, choć najczęściej to, co wydaje się
wyjściem z sytuacji i możliwością własnego wyboru, okazuje się spełnieniem rady
co do joty.
Siedziałam na jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym i
czekałam, aż pani Herroul przyniesie nowy opatrunek. Taaak… Moja nieszczęsna
ręka nadal dawała o sobie znać. Poprzedniego dnia cała szkoła została z
powrotem zapełniona przez uczniów. Został nam ostatni dzień wolności, który
wcale nie miał być taki beztroski. Za jakieś 2 godziny, a mianowicie o 9.00 (No
wiem, wstawać o 7.00 w ostatni dzień przerwy świątecznej? Masakra.) wybieramy
się do miasta. Tym razem użyjemy teleportu i zostaniemy przeniesieni w
wyznaczone miejsce, ponieważ idą wszystkie 1 i 2 klasy gimnazjum.
Wreszcie dostanę różdżkę! Pamiętam, jak czytałam książki
fantasy i zastanawiałam się, jakby to było posiadać magiczne moce. Wtedy nie
miałam pojęcia, że je mam.
Po powrocie ze szkolnych zakupów wychowawcy rozdadzą
wszystkim nowe plany i dopiero wtedy dostaniemy czas na odpoczynek. No cóż,
różdżka jest tego warta.
- Już jestem- powiedziała pani Herroul, wchodząc do
pomieszczenia- twoja dłoń wygląda coraz lepiej i myślę, że niedługo się zagoi-
usiadła obok mnie i zaczęła owijać moją lewą dłoń świeżym bandażem.
Miała rację. Nie bolała już tak bardzo przy każdym
dotknięciu. Powoli zaczynałam nią coraz swobodniej operować.
- Oczywiście musisz się przygotować, że zostanie mała
blizna. Szkło wycięło dość dużą ranę- dodała po chwili.
- Tak, wiem- westchnęłam.
No właśnie. Wersja dla nauczycieli i innych uczniów-
kolejny wypadek ze szkłem. Jakimś cudem nikt nic nie podejrzewał, a
przynajmniej miałam taką nadzieję.
- Dziękuję pani bardzo- powiedziałam, kiedy „ochronna
powłoka” była gotowa.
- Nie ma za co- odparła pielęgniarka- Ach, jeszcze jedno.
Pani dyrektor prosiła, żebyś przyszła do jej gabinetu.
- Przepraszam… Co?-
wpatrywałam się w kobietę szeroko otwartymi oczami- Wie pani z jakiego powodu?
- Niestety nie.
- No cóż… Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia.
- Do widzenia.
Prawie pobiegłam do drzwi i szybko wyszłam na korytarz.
Zalała mnie panika. Przywarłam do ściany. Co jeśli dowiedziała o naszych
wyprawach do Charlotte? Jak zareaguje? Jakie będą konsekwencje? I dlaczego
akurat ja? Wzięłam się w garść.
Podejdę do tego z godnością. Mówi się trudno… Ruszyłam w stronę schodów, żeby
wspiąć się na pierwsze piętro. Właśnie zaczynałam wchodzić na górę, kiedy
zobaczyłam Megan i Jecky schodzące na śniadanie.
- Hej! Idziesz z nami do jadalni?- zapytała Jecky.
- Dołączę do was za chwilę. Muszę iść do gabinetu
dyrektorki.
- Dlaczego?- zmarszczyła brwi.
- Wezwała mnie- odparłam.
Starałam się nie dać nic po sobie poznać, ale Megan chyba
wyczytała z moich oczu obawy, bo gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Pani Dophet? Chyba nie myślisz, że…- zaczęła, ale
przerwała jej Łowczyni.
- No co ty! Jak miałaby się dowiedzieć?
- Charlotte mówiła, że oni wiedzą- wtrąciłam- Ale
mniejsza z tym. Muszę iść. Za chwilę do was przyjdę.
- Okej- mruknęła Megan.
Ruszyłam dalej. Na górę i prosto korytarzem. Dotarłam do
drzwi z gładkiego, jasnego drewna ze złotą tabliczką. Zapukałam. Mimo
powtarzania w myślach, że to nic takiego, panika znowu zaczynała wychylać się
na zewnątrz. Usłyszałam przytłumiony głos pani dyrektor:
- Proszę!
Otworzyłam drzwi i… Wydałam z siebie jęk pełen irytacji i
zgorszenia. Po co się tak martwiłam? Chociaż i tak wolałabym w tamtym momencie
być inną osobą…
- Panno Michles! Co to miało znaczyć?- kobieta spojrzała
na mnie karcąco.
- Nic, przepraszam panią- mruknęłam, myśląc tylko o tym,
żeby zachować spokój i nie zrzygać się z rozpaczy.
Pokój wyglądał jak typowy gabinet szkolnego dyrektora.
Szafki ustawione przy ścianach, zasłony przy oknach i pasujący dywan, duże
biurko, za którym siedziała pani Dophet oraz dwa krzesła po drugiej stronie. Na
jednym z nich siedział mój prześladowca z dzieciństwa, a mianowicie mój kuzyn
Ethan.
Wyglądał tak, jak pół roku temu, kiedy widziałam go po
raz ostatni. Myślałam, że nie będę musiała na niego patrzeć przez najbliższe
dziesięć miesięcy, ale jak widać się myliłam. Miał na sobie luźny T-shirt i
wyświechtane dżinsy, zauważyłam też tęczową gumową bransoletkę na jego lewym
nadgarstku. Jego włosy były, jak zwykle, krótko przystrzyżone. Spojrzał na mnie
swoimi dużymi brązowymi oczami i wykrzyknął:
- Lisia! Hej! Cieszysz się, że mnie widzisz?
Wprawdzie mój entuzjazm na jego widok można było porównać
do reakcji osoby, która właśnie zdała sobie sprawę, że wdepnęła w gówno, ale na
głos powiedziałam tylko:
- Jak mogłabym się nie cieszyć?
Usiadłam na drugim krześle i jeszcze raz spojrzałam na
niego kątem oka. Nie mogłam uwierzyć, że on tydzień temu skończył 17 lat! Może
i był mądry i miał dobre oceny, ale co do dojrzałości, dorównywał chłopcom w
moim wieku. Jeśli nie gorzej.
- No dobrze- zaczęła dyrektorka- Panno Michles, jak pewnie
zdążyła się Pani zorientować, pan Yeleann przeniósł się do naszej szkoły.
Będzie kontynuował naukę w klasie 2 b liceum na poziomie rozszerzonym eliksirów
i fizyki zaklęć.
Moja nikła nadzieja na to, że może przyjechał w
odwiedziny, została roztrzaskana w drobny mak i zmieszana z ziemią.
- Rozumiem- powiedziałam niechętnie.
Chyba już nie mogło być gorzej.
- Chciałabym też poprosić Panią, żeby przed śniadaniem
oprowadziła Pani pana Yeleanna po naszej szkole.
A jednak mogło.
- Oczywiście. Z przyjemnością- zmusiłam się do lekkiego
uśmiechu.
- Świetnie. Na pewno pan Yeleann będzie wdzięczny-
zerknęła na niego, a on pokiwał grzecznie głową- Możecie już iść.
Kiedy tylko zamknęłam drzwi, spuściłam głowę i wypuściłam
powietrze przez usta.
- Chodź- zwróciłam się do Ethana.
Zeszłam z nim na parter i skierowałam się w stronę
jadalni.
- Ej! Miałaś mnie najpierw oprowadzić!- zaprotestował.
- Wiem, za chwilę. Najpierw muszę powiedzieć coś
przyjaciołom- odparłam.
- Właśnie! Słyszałem, że mój ulubiony Joshua też tu jest-
uśmiechnął się do mnie złośliwie.
Skrzywiłam się. Josh nienawidził swojego pełnego imienia,
a ja to od niego przejęłam w czasie tych 10 lat znajomości.
- Tak. Skąd to wiesz?- sądząc po sposobie, w jaki to
powiedział wywnioskowałam, że w jego mniemaniu nadal jestem wściekła na Josha.
- Mam swoje źródła- mruknął.
- Jestem przekonana, że ucieszy się na wieść o twoim
przyjeździe. Zawsze „baaardzo” cię lubił i z tego, co wiem nic się w tej
kwestii nie zmieniło. Może potem się gdzieś spotkamy? Chętnie przyprowadzę jego
i resztę moich przyjaciół.
- Zaraz…- zmarszczył brwi- Przecież ty go nienawidzisz.
- Och!- udałam zaskoczenie- Nie wiedziałeś? Już jakiś
miesiąc temu się pogodziliśmy- tym razem na mojej twarzy pojawił się złośliwy
uśmiech- Twoje „źródła” chyba nie są do końca aktualne.
- Możliwe. Już dawno miałem je zmienić- wzruszył
ramionami.
Doszliśmy do jadalni.
- Okej. Zostań tu, zaraz wrócę- nie czekając na odpowiedź
weszłam do środka.
Szybko podbiegłam do naszego stołu i opadłam na miejsce obok
Megan i Jasona.
- Cześć!- zawołała moja przyjaciółka.
- Jakie wieści?- spytał Josh.
- Nic strasznego. Nie chodziło o Charlotte- uspokoiłam
wszystkich.
- Więc o co?- David oderwał się od prób wywalenia na
podłogę talerza Jordana, kiedy ten nie patrzył.
Zaczęłam chichotać pod nosem i rozejrzałam się dookoła,
żeby się upewnić, czy mój kuzyn został na miejscu.
- Powiesz nam w końcu?- zapytała zniecierpliwiona Jecky.
Spojrzałam na Josha.
- Znowu zobaczysz największego idiotę na świecie-
oznajmiłam nadal się uśmiechając.
Na sekundę zapadła cisza, a potem Josh wybuchł śmiechem.
Po chwili do niego dołączyłam, nie zważając na zdezorientowane miny reszty.
- Wooohoo! Ludzie, robimy dzisiaj imprezę powitalną!
Ethan Yeleann przyjechał!- wykrzyknął i zaczął śmiać się jeszcze bardziej.
- Czy ktoś nam do cholery wyjaśni kto to?!- Jason
wychylił się do przodu przez stół, chwycił Josha za ramiona i mocno nim
potrząsnął.
- To mój kuzyn- odpowiedziałam ocierając łzy rozbawienia-
Starszy o cztery lata. Przeniósł się tutaj- spojrzałam na ekran telefonu. 7:50-
Dyrektorka kazała mi go oprowadzić, więc chyba nie zjem dzisiaj śniadania-
sięgnęłam po jabłko leżące w koszyku pełnym owoców.
- Może ci pomogę?- zaproponował Josh- Pójdzie nam
szybciej.
- Nie trzeba, poradzę sobie. No to… Do zobaczenia za
godzinę na dziedzińcu.
Kiedy dotarłam z powrotem do Ethana, zobaczyłam, że
uważnie przygląda się jednemu siedemnastolatkowi, siedzącemu przy ścianie z
podręcznikiem do historii magii w rękach.
Westchnęłam. To była kolejna ciekawa rzecz. Ethan wolał
chłopaków.
- Podoba ci się?- spytałam wyrywając go z zadumy.
- Co? Wcale nie!- zaprzeczył, ale dostrzegłam w jego
oczach, że to nie była do końca prawda.
- No dobra kochasiu- pociągnęłam go za rękaw i
skierowałam się w stronę sali do W-F’u-
Mam ci pokazać szkołę czy nie?
***
Ledwo się wyrobiłam, ale w ostatniej chwili stanęłam
razem z resztą klasy na dziedzińcu, w pośpiechu zapinając kurtkę. Byłabym
szybciej, gdybym nie musiała wrócić się do pokoju po pieniądze. Mogłam poprosić
Megan, żeby je wzięła. Jednak najważniejsze, że zdążyłam.
- Co tak długo?- spytała cicho Jessy.
Lekko uniosłam rękę, w której trzymałam kopertę od
rodziców, kiedy usłyszałam swoje nazwisko wyczytane przez panią Glossdrop.
- Jestem!- zawołałam i odetchnęłam z ulgą.
Teoretycznie się nie spóźniłam.
Kiedy wszystko było gotowe nauczyciele ustawili nas w
kolejkę i zaczęli podprowadzać po kolei do otwartego chwilę wcześniej
przejścia. Czekając na swoją kolej, rozglądałam się dookoła, próbując dostrzec
Nathana. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały i obdarzył mnie
szerokim uśmiechem. Odwzajemniłam go, a kiedy odwróciłam się powrotem w
kierunku portalu, okazało się, że za chwilę moja kolej. Zobaczyłam, jak Jason
znika w przejściu, potem Megan i Jessy. Przede mną był jeszcze Josh, którego
też szybko straciłam z pola widzenia. Zawahałam się przez ułamek sekundy, zanim
zanurzyłam się w falującą materię.
Otuliła mnie powłoka lekka, jak mgła i aksamitna, jak
jedwab. Zobaczyłam czarną nicość i miliony różnokolorowych iskierek migoczących
wokół mnie. Przypomniało mi się, że im dłuższa jest odległość do pokonania, tym
więcej czasu spędza się w portalu. Ktoś mi o tym kiedyś wspomniał. Nagle
zobaczyłam światło i wynurzyłam się na zewnątrz. Przez chwilę nic nie
widziałam, więc po wykonaniu kilku kroków potknęłam się. Pewnie zaryłabym
twarzą w ziemię, gdyby ktoś mnie nie podtrzymał.
- W porządku?- usłyszałam głos Josha.
- Poza wrażeniem, że prawie oślepłam? Chyba tak- odparłam
powoli odzyskując zdolność widzenia.
Powitał mnie jego ciepły uśmiech. Nadal trzymał mnie za
ramiona. Nagle poczułam coś dziwnego. Jakby… jakby całe moje ciało było
zrobione z chmur. Jednocześnie miękkie i lekkie, bez zmartwień, ale też
delikatne, słabe, które można rozwiać jednym podmuchem. Ale to uczucie zniknęło
tak szybko, jak się pojawiło. Odsunęłam się od Josha, obdarzając go nieśmiałym
uśmiechem.
Dołączyliśmy do reszty. Znajdowaliśmy się w jednej z
dzielnic pobliskiego miasteczka. Było tam mnóstwo sklepów. Wszędzie wisiały
szyldy i ozdoby świąteczne, których jeszcze nie zdjęto. Przez kilka minut po
prostu rozglądaliśmy się. Próbowaliśmy to ogarnąć.
- To już wszyscy?- zapytała pani Glossdrop, żeby po
chwili sobie odpowiedzieć- Na to wygląda. No dobrze, chodźcie bliżej i zróbcie
miejsce dla następnej klasy.
Podeszliśmy do niej, więc kontynuowała:
- Najpierw zaprowadzę was do sklepu z różdżkami, gdzie,
oprócz zakupu różdżek, czeka was jeszcze pewna niespodzianka. Potem będziecie
mieć dwie godziny wolnego czasu i czeka nas powrót do szkoły. Spotkamy się
tutaj. Zrozumiano? Świetnie. Chodźcie ze mną.
Ruszyliśmy ulicą w lewo i po chwili zatrzymaliśmy się
przed dużym sklepem z okazałą wystawą. Przez szybę widzieliśmy różnego rodzaju
różdżki: bogato zdobione, skromne, ze specjalnymi rękojeściami… Większość z
uczniów, którzy przyszli przed nami już wyszła, ale i tak było tam trochę
ludzi. Po przekroczeniu progu od razu owionął mnie zapach kwiatów, cynamonu i
mokrego drewna. Całość tworzyła dość dziwną i duszącą woń. Pani Glossdrop
podeszła do lady i rozmawiała przez chwilę z mężczyzną w średnim wieku, po czym
oboje do nas podeszli.
- Dzień dobry, nazywam się Rick. Będę nadzorował wybory
różdżek w waszej grupie. Proszę tędy- wskazał ręką krótki korytarz z drzwiami
po bokach i na końcu.
Skierowaliśmy się do tych na wprost. Weszliśmy do środka
za panią Glossdrop i Rickiem. Zobaczyliśmy skrzynie pełne różdżek. Byliśmy, aż
oszołomieni tym widokiem… i zapachem. Po pomieszczeniu roznosiły się różne
wonie. Od odurzających i słodkich, przez rześkie i zachwycające, do ohydnych i
duszących. Lekko zakręciło mi się w głowie.
- Ach ten Daniel, zawsze zapomina zamknąć skrzynie-
mruknął Rick i zasunął wieka pojemników, a mi od razu zrobiło się lepiej;
zapachy nie były już tak intensywne- Dobrze. Ustawcie się w kolejkę, najlepiej
alfabetycznie- kiedy zrobiliśmy co kazał, kontynuował- Jak się nazywasz?-
zapytał pierwszą osobę.
- Simon Abuse.
I rozpoczął procedurę wyboru. Mieliśmy otworzyć serca,
umysły i nosy, żeby znaleźć właściwą różdżkę. Niecierpliwie czekałam na swoją
kolej. Na początku byłam tak przejęta, że nie słyszałam, co odpowiadała Jecky,
więc zobaczyłam dopiero efekt końcowy: prosta jasnobrązowa różdżka z błękitną
rękojeścią, wysadzaną granatowymi kamyczkami w kształcie łez. W końcu przyszedł
mój czas. Podeszłam do Ricka i przedstawiłam się.
- Elizabeth Michles, pół Czarownica, pół Muza.
- Michles…- mruknął pod nosem, sięgając po kilka kawałków
drewna- Dobrze. Teraz oczyść myśli- podstawił mi pod nos pierwszą próbkę.
Pachniała okropnie. Jakby ktoś zebrał swój pot i wlał do
pojemnika z kompostem. Odsunęłam się o krok, ledwo powstrzymując mdłości. W
całej procedurze chodziło o to, że każda z próbek została pokryta zaklęciem,
które spowodowało przemienienie jej cech magicznych, zalet i wad w zapach. Dla
niektórych dana rzecz może mieć zachwycającą woń, a u innych powodować… na przykład mdłości.
- A więc jarzębina odpada- stwierdził mężczyzna.
Podał mi jeszcze pięć następnych, na które reagowałam
różnie, aż doszło do jednego, wyjątkowego. Poczułam… las po deszczu i… książki.
Tak, kartki z książek.
- Och! Jest piękne!- westchnęłam- Co to?
- Wierzba płacząca- zobaczyłam, że lekko się uśmiecha.
Następnie przyszła pora na składnik dodający mocy i
pozwalający operować zaklęciami. Tym razem wąchałam fiolki z płynami. Przy co
drugiej próbce łzawiły mi oczy i zaczynałam kaszleć, a reszta była jakaś taka niepełna.
Nagle zauważyłam fiolkę, której nie podał jeszcze nikomu.
- A ta?- wskazałam ją.
- Wątpię, żeby ci przypasowała- odparł pospiesznie Rick.
- Dlaczego?- zdziwiłam się.
- Bo jesteś taka delikatna, a…- zawahał się- A ten
składnik zazwyczaj wybierają Banshee…- szepnął.
Banshee…? Coś mi to mówi…
- Ale chyba mogę spróbować, prawda?- zapytałam lekko
zirytowana.
- Skoro nalegasz…- westchnął.
Odetkał koreczek, a ja nachyliłam się, żeby powąchać.
Owionęła mnie woń mięty, jabłek, miodu i wiśni. Miała taką głębię, jakby
przesyłała mi uczucia. Naraz zachciało mi się płakać jak dziecko, albo
wrzeszczeć i kopać ściany w furii, a jednocześnie byłam obnażona z emocji i
wolna. Szczęśliwa… Z trudem opanowałam się, cofnęłam o krok i gwałtownie
wciągnęłam świeże powietrze.
- Wszystko w porządku?- zapytał zaniepokojony Rick.
- Tak, tylko…
- Co?
- To było idealne…- dopiero po chwili zorientowałam się,
że powiedziałam to na głos.
Zdziwiony mężczyzna nadal spoglądał na mnie kątem oka,
ale przeszedł do ostatniej części. Wyciągnął swoją różdżkę i wycelował w moje
serce. Mała iskierka przebiegła po przedmiocie i jego ręce, aż do głowy. W
iskrze było zawarte moje podświadome wyobrażenie idealnej różdżki. Niby
niejasne, ale płynące z serca. Rick na chwilę zmarszczył brwi, a potem podszedł
do jednej ze skrzyń i zaczął szukać. W końcu wyciągnął 26 centymetrową różdżkę. Wyszeptał przy niej
kilka słów, nadając jej właściwy wygląd.
Była z ciemnego drewna z delikatnymi, niemal niewyczuwalnymi wgłębieniami w
kształcie pnączy, oplatających ją na całej długości, o kolorze srebrnym i
oszlifowanym błękitnym kamieniem na czubku, który wyglądał, jakby kłębiła się w
nim mgła. Wpatrywałam się w nią z szeroko otwartymi oczami.
- Wierzba płacząca, zabarwiona na ciemniejszy kolor i
umocniona zaklęciem, by była twardsza, Lilium Obducet Sanguinis Undis…- pani
Glossdrop gwałtownie wciągnęła powietrze, zawahał się- Lilia Krwistych Fal oraz
Kamień Dusz- podał mi swoje dzieło.
- Cóż… Dwie ostatnie rzeczy nie zabrzmiały przyjemnie-
spojrzałam niepewnie na Ricka.
- Owszem- odparł- Jednak ta różdżka pokazuje kim
będziesz, albo już jesteś- zmrużył oczu- Nie często jest to tak wyraźne.
Podziękowałam mu i pani Glossdrop odprowadziła mnie do
kasy. Zapłaciłam za różdżkę i usiadłam razem z resztą klasy. Nie odzywałam się
zbyt wiele, czekając na pozostałych przyjaciół; myślałam nad tym, co powiedział
mi Rick i reakcją nauczycielki. Znowu starałam się cokolwiek zrozumieć, ale nie
do końca mi się to wychodziło. Minęło trochę czasu, zanim się zebraliśmy,
jednak gdy to nastąpiło, pani Glossdrop stanęła przed nami i oznajmiła:
- Przyszedł czas na niespodziankę- zaczęliśmy naraz
zadawać pytania i snuć wywody nad tym, co to za niespodzianka- Uspokójcie się!-
kobieta spoważniała, a my ucichliśmy- Jak wiecie, mimo wszelkich środków
bezpieczeństwa, nasz świat nadal może być niebezpieczny. Co roku słyszy się o
przypadkach ataków magicznych stworzeń, czy napaści mniejszych demonów.
Zdarzają się różne rzeczy. Dlatego też, oprócz WOG’u, od tego tygodnia
będziecie pobierać lekcje podstawowej samoobrony- rozległy się okrzyki
zaskoczenia- Reszty dowiecie się na pierwszej lekcji. Teraz przejdziemy do sedna
niespodzianki. Cóż, w czasie walki, trzeba mieć się czym bronić…
Gestem nakazała nam za nią podążyć. Przeszliśmy na sam
koniec budynku i weszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Rozejrzeliśmy się
dookoła i otworzyliśmy usta ze zdziwienia. Wszędzie wisiały i stały w gablotach
różne rodzaje broni. Zaczęliśmy przekrzykiwać siebie nawzajem, chcąc dowiedzieć
się o co tak naprawdę w tym chodzi. Jednocześnie nie mogliśmy się nadziwić
temu, że ktokolwiek miałby dać nam broń do ręki.
- Cisza!- usłyszeliśmy czyjś stanowczy głos.
Do pokoju wszedł starszy mężczyzna. Wyglądał na około
pięćdziesiąt lat. Miał siwe, potargane włosy i zimne, stalowoszare oczy. Ostre
rysy twarzy jeszcze podkreślały jego stanowczość. Stanął w wejściu i obrzucił
nas podejrzliwym spojrzeniem.
- Wszyscy ustawcie się w kolejkę- rozkazał- zaraz
zaczniemy przydział.
Pani Glossdrop chrząknęła.
- Generale? Bardzo cieszy mnie, że to właśnie Pan zajmie
się tegorocznym przydziałem. To dla nas wielki zaszczyt, tylko…- zawahała się,
po czym dodała trochę ciszej- Niech Pan nie będzie zbyt ostry… To tylko
dzieciaki…
- Nonsens… Może i to pierwszaczki, ale nie mam zamiaru
się z nimi cackać- prychnął mężczyzna- Zack!- ryknął w stronę zaplecza.
Zack? Skądś znałam to imię… Właściwe wspomnienie już
prawie wysunęło się na wierzch i nagle zniknęło. Zmarszczyłam brwi
zdezorientowana.
- Tak, Generale?- usłyszeliśmy przytłumiony głos
chłopaka.
- Jest ich dość dużo, więc tym razem będziesz musiał
zrobić kilka kursów, szczególnie, że wyczuwam tu kilka wyjątkowych osób.
- Naprawdę aż tyle?- zapytał Zack.
Mignęły mi przed oczami jego orzechowe włosy i
jasnozielone tęczówki, kiedy wychylił się zza rogu, żeby ocenić sytuację.
Westchnął ciężko.
- Właśnie dlatego nie lubię rozpoczęć drugich semestrów…
***
Pół godziny później staliśmy z powrotem na ulicy. Pani
Glossdrop powiedziała, że ona i reszta nauczycielek przetransportuje nasze nowe
nabytki do szkoły, wprost do naszych pokoi, więc nic nam nie ciążyło. Mogliśmy
się teraz rozdzielić. Jason, Jordan, David, Jessy, Megan, Jecky, Josh i ja,
postanowiliśmy pójść na centralny rynek. Skierowaliśmy się do jednej z kawiarni
i zajęliśmy stolik przy oknie, z wygodnymi kanapami. Zamówiliśmy sobie po
gorącej czekoladzie. Rozmawialiśmy o wszystkich rzeczach, które przyszły nam na
myśl i przez chwilę poczułam się tak, jakby wcale nie było żadnej wyroczni,
tuneli pod biblioteką i latających książek. Wypiłam ostatni łyk czekolady i z
westchnieniem spojrzałam przez okno na zaśnieżone chodniki, wyłączając się na
chwilę z rozmowy.
- O czym myślisz?- usłyszałam szept Megan po lewej.
- Nie wiem- odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ponownie
wzdychając.
- Hej! Trzeba cię trochę rozweselić- oznajmiła- Chyba
nawet wiem jak- nagle zwróciła się do reszty- Elizabeth i ja urywamy się na
chwilę. Nie macie nic przeciwko?
Nikt się nie sprzeciwił, więc przyjaciółka pociągnęła
mnie za rękę w stronę wyjścia, zatrzymując się tylko, żeby wziąć nasze kurtki.
- Dokąd idziemy?- zapytałam, kiedy znalazłyśmy się na
zewnątrz.
- Zobaczysz- odparła tajemniczo Meggie.
Przyprowadziła mnie do małego sklepiku na końcu ulicy. Po
jego ścianach wiły się błyszczące, kolorowe pnącza. Wyglądał jak mały domek, w
którym mieszka znana w całej okolicy starsza pani, traktująca wszystkie dzieci,
jak własne wnuki. Jednak był to sklep. W środku stały półki pełne kolorowych
słodyczy i małych upominków.
- Odkryłam to miejsce pod koniec zeszłego roku i nie
zdążyłam o nim nikomu powiedzieć, więc jesteś pierwsza- zdradziła Megan.
- Przytulnie tu- stwierdziłam.
Przez kilka minut przeglądałyśmy słodkości i wymyślne
gadżety, śmiejąc się prawie cały czas. Miałyśmy już wychodzić, kiedy podeszła
do nas sprzedawczyni.
- Przepraszam dziewczynki, ale właśnie wprowadziliśmy
nowy produkt i zastanawiałam się czy nie chciałybyście go przetestować-
uśmiechnęła się- Oczywiście za darmo- dodała po chwili.
Spojrzałyśmy na siebie lekko zdziwione.
- Eemmm… Tak, jasne- powiedziała Megan.
Kobieta przyniosła tacę z kilkoma plastikowymi kubeczkami.
Podała nam po jednym.
- To coś na wzór napoju energetycznego, tylko bez
wszystkich szkodliwych substancji. Jest o wiele zdrowszy- uśmiechnęła się
jeszcze szerzej i gestem zachęciła nas do spróbowania.
Podniosłam kubeczek do ust i wzięłam łyk. Po moim języku
spłynęło coś na kształt mocno rozwodnionego, strasznie przesłodzonego soku
wieloowocowego. Zaraz po połknięciu pojawił się gorzko-kwaśny posmak.
- Eeee… Ma bardzo… Interesujący smak…- zmusiłam się do
lekkiego uśmiechu, ale Megan była skrzywiona.
- Och… To świetnie!- jak widać kobieta była strasznie
łatwowierna, bo w ogóle się nie zorientowała i ponownie podstawiła nam tacę-
Proszę weźcie jeszcze po jednym!
- Nie dziękuję- odparłam szybko- Musimy już iść. Do widzenia!
Wyprowadziłam Meggie na zewnątrz. Kiedy tylko odeszłyśmy
kawałek, moja przyjaciółka wystawiła język z obrzydzeniem.
- Ohyda!- wykrzyknęła- Chce mi się po tym rzygać! Oceniam
to na -0.
- Co? -0?- zapytałam.
- No.
- A nie, no nie wiem… -10 skoro jest tak źle?
- Nie! To jest -0! El, masz bujną wyobraźnię! Wyobraź je
sobie!
Poczułam zbliżającą się głupawkę i w mojej głowie
pojawiła się myśl. Megan otworzyła drzwi kawiarni, w której zostali nasi
przyjaciele.
- Okay, wyobraziłam sobie- zaczęłam- Moje -0 ma krótką,
różową spódniczkę, ostatnio przefarbowało się na rudo, a 2 lata temu zrobiło
sobie piercing. Aha, i chodzi na 20 centymetrowych szpilkach, bo jest niskie.
Obie wybuchłyśmy śmiechem, podchodząc do naszego stolika.
- A moje ma na głowie kolorową czapeczkę z wiatraczkiem i
nosi dżinsowe rurki za kolana oraz koszulkę z napisem „I love Justin Bieber”.
Zaczęłyśmy się śmiać jeszcze głośniej i usiadłyśmy na
swoich miejscach.
- Dobra- Jessy spojrzała na nas badawczo- Nie wiem, co
brałyście, ale ja też chcę trochę.
Tym razem wszyscy zaśmiewaliśmy się do rozpuku, nie
zważając na lekko karcące spojrzenia kelnerek. Wróciliśmy do rozmów. Tym razem
czułam się trochę lepiej. Było we mnie więcej pozytywnej energii. Po jakimś
czasie usłyszałam dźwięk alarmu, który ustawiłam w telefonie dzień wcześniej.
Spojrzałam na wyświetlacz. 11:00.
- Sory, ale muszę iść- podniosłam się z kanapy z
przepraszającym uśmiechem.
- Co? Dlaczego?- spytał Jordan.
- Umówiłam się z Nathanem- poczułam delikatne pieczenie
na policzkach- Spotkamy się przy portalu, ok?
Pożegnałam się ze wszystkimi, wyszłam na zewnątrz i
wybrałam numer Nathana.
***
Perspektywa Josha
Fakt, że Elizabeth poszła spotkać się z Nathanem był dla
mnie odrobinę przygnębiający. Do tego zarumieniła się, mówiąc o nim… Starałem
się nie dać po sobie niczego poznać, ale to nie było łatwe.
Postanowiliśmy wyjść się przejść. Wszystko było
przyprószone śniegiem, więc miasteczko wyglądało prawie jak z jakiejś baśniowej
opowieści. Z naszych ust, przy każdym słowie, wydobywała się para. Nie
odzywałem się już od dłuższej chwili. Obserwowałem ludzi idących dookoła, każdy
w swoją stronę, kiedy usłyszałem, że ktoś mnie woła. Odwróciłem się i
zobaczyłem Martina, Juliana, Simona i Petera.
- Hej, Josh- przywitał się Simon- Możemy pogadać?
Spojrzałem na nich nieufnie, nadal mając w pamięci naszą
ostatnią rozmowę[i].
- Dobra- zgodziłem się niechętnie- Idźcie, potem was
znajdę- zwróciłem się do swoich przyjaciół.
Poczekaliśmy, aż odeszli.
- Więc czego chcecie?- spytałem prosto z mostu.
- Cóż… Od dłuższego czasu zastanawialiśmy się nad pewną
kwestią- zawahał się Peter- Pamiętasz naszą rozmowę w Morto?
- Jak mógłbym jej nie pamiętać?- prychnąłem.
- Tak…- zamilkł na chwilę, po czym wszyscy się we mnie
wpatrzyli- Jak to zrobiłeś?
- Co zrobiłem?- zapytałem zdezorientowany.
- No wiesz…- wtrącił Martin- Chodzi o to, że jeszcze na
tej wycieczce do teatru Elizabeth nie chciała na ciebie patrzeć, a następnego
dnia zachowywaliście się, jakby nic się nigdy nie stało.
Zaśmiałem się gorzko.
- Obawiam się, że nadal nie jesteście godni wyjawienia
moich sekretów- spojrzałem na nich z wyższością- Zresztą, co was to obchodzi?
- Jesteśmy po prostu ciekawi- powiedział Julian- To
wyglądało dość niezwykle. Taka nagła odmiana…
- Okay- westchnąłem- W podstawówce El była moją najlepszą
przyjaciółką. Potem zdarzyła się pewna rzecz, kilka innych wyszło na jaw, nawet
nie wszystko było moją winą… Ale zraniłem ją, to prawda i mimo, że chciałem jej
potem wszystko wyjaśnić, nie chciała mnie słuchać. W dniu wycieczki w końcu
udało mi się z nią porozmawiać i powiedziałem jej prawdę. Wybaczyła mi. Tyle-
widziałem, że byli zaciekawieni szczegółami, więc dodałem- Więcej nie musicie
wiedzieć, a teraz przepraszam, ale chcę wrócić do reszty.
Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku moich przyjaciół,
zostawiając ich lekko skołowanych.
***
Perspektywa Elizabeth
Weszłam do eleganckiej restauracji i zdjęłam kurtkę.
Wszystko było utrzymane w wytwornym, tajemniczym stylu. Z głośników przy
suficie płynęła spokojna, łagodna muzyka. Poczułam się trochę nieswojo wśród ludzi
siedzących przy stolikach pełnych jedzenia, trzymających w dłoniach zdobione
sztućce… Niektórzy wpatrywali się w siebie z pożądaniem i flirtowali w
najlepsze, inni radośnie rozmawiali o zupełnie nieistotnych i zarazem ważnych
rzeczach, a jeszcze inni obdarzali siebie nawzajem sztucznymi uśmiechami,
załatwiając interesy. Ci ostatni jeszcze bardziej popsuli mi humor. W każdym
miejscu tego miasteczka widziałam naturę Dispartam, ale oni pokazywali, że
niczym nie różnią się od normalnych ludzi. Dla nich liczy się tylko jedno…
W tym momencie podszedł do mnie kelner.
- Pozwoli Pani?- zapytał, wyciągając rękę po moją kurtkę.
- Emmm… Tak, oczywiście - szybko wyjęłam z kurtki telefon
i wsunęłam go do tylnej kieszeni dżinsów- Proszę- podałam kelnerowi okrycie.
- Dziękuję- odparł uprzejmie- Pan Sneul już czeka-
wskazał jeden ze stolików znajdujących się głębiej w sali.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i ruszyłam w
tamtym kierunku. Już z odległości kilku metrów, zobaczyłam znajomą czarną
czuprynę i herbaciane oczy wpatrzone w ekran telefonu. Nie zauważył mnie i po
sekundzie mój telefon zaczął wibrować. Podeszłam do niego i pocałowałam go w
policzek.
- Hej- uśmiechnął się- Co tak długo?
- Byłabym szybciej, gdyby wybrał Pan bardziej ustronne,
mniejsze miejsce, Panie Sneul- powiedziałam ironicznie.
- Taaak… Chyba powinienem cie uprzedzić, że pójdziemy do
takiego miejsca- zaśmiał się- Ale nie masz nic przeciwko, prawda?
- Nie- odpowiedziałam nie do końca zgodnie z prawdą- Jest
okay.
- To dobrze. Jak zakupy?
- Super! Różdżka jest śliczna, a sztylet idealnie leży mi
w ręce.
- Czyli było warto zrywać się tak wcześnie z łóżka?
- Chyba tak. A co z tobą?- zapytałam.
- Nic specjalnego- skrzywił się- Nuda. Jak zwykle-
spuścił wzrok i westchnął.
- Ale gdybyś nie przetrwał tej nudy, nie moglibyśmy się
teraz spotkać- spojrzał z powrotem na mnie, a w jego oczach zabłysnęły
iskierki.
- Racja- przysunął się do stołu- A zdecydowanie
powinniśmy spędzać ze sobą więcej czasu- nachylił się do mnie i delikatnie mnie
pocałował.
Przebiegł mnie lekki dreszcz.
- Zdecydowanie się zgadzam- szepnęłam.
***
Perspektywa Megan
Jego brązowe oczy ciągle przeskakiwały od moich oczu do
moich ust. W końcu poczułam jego usta na swoich i… Zaczęłam walczyć z pokusą
odsunięcia się od niego. Tym razem było jakoś inaczej. Zawsze czułam iskierki
przechodzące przez nas oboje, a teraz… Miałam wrażenie, że on nie ma w tym
swojego wkładu. Nie rozumiałam tego… Zrobiłam coś źle?
Odsunął się. Starałam się zamaskować moje przeczucie
uśmiechem.
- Chyba powinniśmy już wracać- mruknął Jason- Będą się
zastanawiać gdzie zniknęliśmy. Poza tym za chwilę wracamy do szkoły.
- Tak…- podniosłam się z ławki i otrzepałam kurtkę ze
śniegu.
Wziął mnie za rękę i ruszyliśmy uroczą, wąską uliczką w
stronę sklepu z różdżkami. Kiedy byliśmy w połowie drogi, usłyszałam trzask i
jakieś przytłumione głosy, dobiegające z lewej strony.
- Jason?
- Tak?
- Chyba zostawiłam telefon na ławce. Idź beze mnie, za
chwilę przyjdę- powiedziałam… w sumie nie wiem czemu. Chyba potrzebowałam
oddechu, pobycia chwilę bez niego, a te dźwięki mnie zaciekawiły.
- Jesteś pewna, że nie mam iść z tobą?- zapytał.
- Tak, zaraz wrócę- westchnęłam.
Udałam, że zawracam, ale gdy tylko zniknął z pola
widzenia, podeszłam do miejsca, w którym krzyżowały się dwie uliczki i
skręciłam w lewo. Przylgnęłam do ściany i zaczęłam przesuwać się w stronę
dźwięków. Cicho podeszłam do rogu muru i lekko wychyliłam głowę. Zobaczyłam
Generała i Zacka kłócących się ze sobą.
- Musisz uważać!- ryknął mężczyzna- Jeśli wyrzucą cię z
pracy, stracisz przykrywkę! A potem jeszcze jeden wybryk i odbiorą ci zadanie!
- Myśli Pan, że o tym nie wiem!- odkrzyknął Zack- Staram
się, ale to wcale nie jest takie proste! Muszę jednocześnie pracować w tym
cholernym sklepie i zajmować się sprawą!
- Tak, masz rację. To jest za trudne. Dla ciebie!-
Generał był cały czerwony na twarzy- Siedzisz w tym od czterech miesięcy i
nadal nie masz żadnych poważnych dowodów świadczących...!
- Widziałem ich dzisiaj!- wrzasnął chłopak, sprawiając,
że w zaułku zapadła cisza- Jednych z Ostatnich- dodał spokojniej.
- Co?
- W sklepie. To ci…- nagle urwał i spojrzał prosto na
mnie.
Kurwa, nie. Przyłapał mnie. Odwróciłam się i puściłam się
biegiem w stronę dzielnicy, w której znowu został otwarty portal.